Artykuły

Demon na cmentarzu

O ile dobrze pamiętam, w Teatrze Polskim w Bydgoszczy tradycja monodramów, wystawianych w dodatku pod egidą macierzystej sceny i wysokim protektoratem dyrekcji - nie była jak dotąd szczególnie bogata. Być może obecny kryzys kultury, a głównie jej odbioru, sprawił, że zamierzenie ta­kie podjęto i zrealizowano właśnie teraz. Trzeba zresztą od razu powiedzieć, iż monodram pt. "Wielki piątek czyli ko­bieta demon" Andrzeja Lenartowskiego (prapremiera polska, opowiadanie z to­mu "Listy z grobów dziecinnych") nie ma żadnych znamion chałtury, przygoto­wanej byle jak, pośpiesznie a oszczędnie, by najmniejszym kosztem "wydobyć" od widza możliwie dużą sumę pieniędzy. Przedsięwzięcie Barbary Zgorzalewicz (autorka adaptacji i wykonawczyni), Jó­zefa Fryźlewicza (reżyser) i Mariusza Napierały (debiutujący w roli scenogra­fa uczeń I LO w Bydgoszczy), jest po­ważną propozycją teatralną, która pew­nie nie będzie się łatwo sprzedawać, ale na pewno skłania do uznania i szacunku.

Prozę Andrzeja Lenartowskiego - gdyby ktoś koniecznie uparł się szukać literackich pokrewieństw - należałoby sytuować gdzieś na pograniczu wczes­nych opowiadań Stachury, niektórych nowel Nowakowskiego, a być może tak­że Pastuszka. Tyle tylko, że owa "kobie­ta demon" (jak ją nazywa autor w prze­wrotnym tytule), cmentarna sprzątaczka Genowefa Szczur, jest przedstawiona przez Lenartowskiego jako bezwolny nieledwie podmiot historii, w której ucze­stniczy. Jej odruchy i instynkty, nawet najgorsze, takie jak dzieciobójstwo, wca­le nie składają się na osobowość odrażającą. Owa "kobieta demon" ma bowiem mentalność pantofelka czy ameby, mści­wość istoty pierwotnej, stały i utrwalo­ny kod upokorzeń, jakich doznawała we wszystkich fazach swojego nędznego ży­wota. Jej niby to "zaangażowanie poli­tyczne" jest zaledwie projekcją zemsty i wyładowaniem kompleksów, jej tęskno­ta do syna, który nie może się narodzić - marzeniem o odkupieniu niemożli­wym, o odrzuceniu fatum bękarta. Toteż bohaterka monodramu myśli przede wszystkim brzuchem, zaś jej tragedię stanowi absolutna niemożność oceny własnej sytuacji, spojrzenia na życie ja­ko na ciąg zdarzeń, w pewnym sensie przecież logicznych.

Niezwykle trudno jest zagrać taką ro­lę. Nawet charakterystyczność postaci, nawet prymitywizm jej zachowań, także przestrzeń, w której dzieje się akcja (Genowefa Szczur opowiada o swoim ży­ciu w cmentarnej kaplicy) - w pewien sposób działają przeciwko aktorce, która ten trud podjęła. Łatwo jest natomiast obsunąć się w tej prozie w kicz, w efekt odstręczający prymitywizm reakcji. Nic takiego nie nastąpiło. Reżyser i aktorka spojrzeli bowiem na postać bohaterki jakby według klasycznych przykazań teatru: "jeśli grasz potwora, szukaj w nim znamion dobroci, jeśli anioła - sprawdź czy nie ma w nim cech diabel­skich". Toteż Genowefa Szczur, politycz­na donosicielka, kolejowa kurwa, dzieciobójczyni, obłąkana, a wciąż pełna nie­nawiści mieszkanka dworców i hoteli ro­botniczych - w interpretacji Barbary Zgorzalewicz nie budzi nienawiści, obrzy­dzenia, wstrętu, ale zwyczajne, nie chcia­ne może, ale jednak nieodparte współ­czucie.

Oczywiście, można - a nawet trzeba powiedzieć, że proza Lenartowskiego jest nierówna, że chwilami niebezpiecznie ociera się o kicz, że monodram mógłby być krótszy, a jaskrawość paru efektów należałoby, sobie darować. Ale i tak nie zmienia to faktu, że obejrzeliśmy spektakl, który budzi głęboki szacunek - dla trudu i umiejętności aktorki, dla jej sce­nicznej osobowości, umiejętności utrzy­mywania kontaktu z widownią. Także dla kultury reżysera, który pracując nad niełatwym materiałem literackim zacho­wał umiar i takt, dokonując tym samym jedynego właściwego wyboru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji