Artykuły

Po prostu autor

- Nie wiem, co to jest literatura brutalistyczna. Od ilu trupów się zaczyna? Shakespeare był brutalistą, skoro napisał "Tytusa Andronikusa"? Moim zdaniem, McDonagh nie ma nic wspólnego z brutalizmem, choć zajmuje się brutalnością dzisiejszego świata - mówi reżyser MACIEJ ENGLERT.

Kiedy wystawił pan "Porucznika z Inishmore", prasa doniosła, że w Teatrze Współczesnym pojawiła się wreszcie literatura brutalistyczna.

- Wreszcie? Że udało się teatrowi nadążyć? O ile pamiętam, prasa pisała głównie, że Teatr Współczesny tą premierą ostatecznie dobił brutalizm na polskich scenach. Poza tym nie wiem, co to jest literatura brutalistyczna. Od ilu trupów się zaczyna? Shakespeare był brutalistą, skoro napisał "Tytusa Andronikusa"? Moim zdaniem, McDonagh nie ma nic wspólnego z brutalizmem, choć zajmuje się brutalnością dzisiejszego świata. A po za tym czy istnieje komedia brutalistyczna?

Jeśli nie brutalizm, to co?

- Jeśli już, to bliżej gatunku, który określamy czarną komedią lub czarnym humorem. Jedną z metod walki ze smokiem, i to bardzo skuteczną, jest śmiech. Tym smokiem jest w tym wypadku doprowadzony do absurdu terroryzm, uprawiany w imię wolnej Irlandii. Ale to tylko pretekst do dużo bardziej uniwersalnych diagnoz. Ta mała irlandzka wysepka to świat gdzie w n-tym pokoleniu wysoki cel uświęca wszelkie środki. Cel jest już coraz bardziej mglisty, ale środki coraz bardziej radykalnie eliminują jakiekolwiek uczucia wyższe. McDonagh ma niezwykły talent - sądzę, że niezbędny u dramatopisarza - ukazywania poprzez niezwykle wnikliwe portrety zwykłych ludzi i małych społeczności, niebezpieczeństw i zagrożeń dzisiejszej cywilizacji. Ma przy tym niezwykłe poczucie humoru i, powiedziałbym, liryczny stosunek do swoich bohaterów. Nie usiłuje nas nimi przerazić, raczej pokazuje, że są podobni do nas. Może dlatego śmiejemy się w trakcie przedstawienia, a straszne myśli nachodzą nas dopiero w szatni. Taki autor w czasach ponurego naturalizmu to prawdziwy rarytas, a jednocześnie jawny dowód na to, że linię podziału we współczesnym teatrze i świecie naprawdę wyznacza poczucie humoru, rozumiane jako umiejętność autoironicznego spojrzenia na życie, i genetyczny brak poczucia humoru, powiązany z ponurym widzeniem świata sprzyjający różnego rodzaju ideologiom, a nawet fanatyzmom.

Wydaje się, że u McDonagha dominują ci drudzy.

- W "Poruczniku..." tak. Można powiedzieć, że nie ma z nimi żartów, tym bardziej że nie rozumieją swojej śmieszności. Natomiast McDonagh niewątpliwie należy do tych pierwszych. Gorzej, jeśli ci drudzy biorą się za realizację jego sztuk. Nikim nie wstrząsną, zanudzą, a mądrość stracą. Perypetie bohaterów "Porucznika" ocierają się o granice farsowości, ich mentalność o granice prawdopodobieństwa psychologicznego, społeczność Inishmore wygląda na nie z tego świata - a mimo to wszystko to mogło się przecież zdarzyć. To jest prawdopodobne, a więc groźne. Utwór jest fantastycznie zbudowany. Nie ma żadnych pęknięć w logice zachowań i charakterach postaci. Trupy kotów i ludzi zapełniają scenę z żelazną konsekwencją ustalonych w tym świecie reguł. Ale autor nie chce nas przerażać - wręcz odwrotnie - okrucieństwo jest przez nadmiar przeraźliwie śmieszne, i jeśli czegoś można się bać to głupoty, zradykalizowanej do absurdu "słusznej sprawy" w głowach bohaterów. Podobny zabieg formalny stosuje w swoich filmach Quentin Tarantino. Bohaterami nie są psychopaci. To ludzie żyjący wedle obowiązujących w ich świecie reguł. które uznają za normę.

Dlaczego sprawy IRA tak bardzo trafiają do polskiej publiczności?

- Nie o IRA tu przecież idzie, ale o terroryzm. To już nie IRA, ale odłamy z odłamów IRA. Mechanizm powstawania coraz bardziej radykalnych odłamów jest ściśle związany z terroryzmem. Żyjemy przecież w świecie owładniętym terroryzmem. A terror ma wiele twarzy. I bez względu na to, czy jest skutkiem bezradności, fanatyzmu czy ideologizacji, coraz częściej odczuwamy go wokół nas. W świecie agresji, coraz bardziej widocznej atrofii uczuć wyższych, w którym skuteczność działania bardziej się liczy niż jakaś tam moralność, coraz trudniej zachować zdroworozsądkowe myślenie. Poprawność polityczna doprowadzona do absurdu staje się też rodzajem terroru, choć póki co jedynie śmieszy (patrz grany u nas "Napis" Sibleyrasa1). W polityce od dawna "cel uświęca środki", a kto nie z nami, przeciw nam. Każda, choćby najgłupsza, wizja naprawy świata znajduje swoich zwolenników. Przestaje to już być śmieszne. W teatrze też, manifesty i ideologia w miejsce mądrości i dialogu. Więc może kiedy oglądamy mieszkańców Inishmore, nie wydają nam się tak bardzo egzotyczni, mimo że daleko nam jeszcze do świata, w którym jedynie koty są niewinne i godne miłości, a stosunki międzyludzkie sprowadzają się do problemów z utylizacją zwłok zdrajców. McDonagh, opowiadając historię zabitego na małej wysepce kota, potrafi dotknąć jednego z największych problemów dzisiejszego świata. Lubię go również za to, że nie odbiera nadziei - w końcu egzekucja kota zostaje odwołana.

To bardzo trudny dla realizatorów utwór. Tworzenie wiarygodnego świata mieszkańców Inishmore przypomina spacer po linie. Wymaga też niesłychanej wspólnoty grania i doboru wspólnych dla wszystkich środków aktorskich. Zejście z właściwej drogi grozi szmirą, wygłupem, w końcu kompletną nieprawdą. Z drugiej strony czyha naturalistyczny psychologizm, nadęta głębia problemu, nadświadomość i tragizm, ogólnie biorąc, nuda. Jednocześnie role to fantastyczne kolorowe portrety żywych ludzi, skonstruowane bezbłędnie, bez żadnych psychologicznych pęknięć, bardzo zindywidualizowane. Fabuła sztuki skonstruowana bezbłędnie. Nieoczekiwane zwroty akcji, przesilenia, finał. Jednocześnie wszystko to służy szerszej metaforze. Nic dodać, nic ująć.

Nie widzi pan dziś w polskim teatrze żadnego konkurenta dla McDonagha?

- Nie widzę nikogo, kto choćby próbował się wybierać w tę stronę. No, może Wojcieszek w "Made in Poland". To nie jest kwestia pomysłu na sztukę, to kwestia oryginalności postrzegania świata i umiejętności jego syntezy. Po pierwsze, McDonagh wyraźnie wie, co chce powiedzieć, i mówi to bez względu na to, co inni powiedzą o nim. Po drugie, potrafi to zrobić. Po trzecie, jego warsztat pisarski pozwala mu budować niezwykle kolorowe i ugruntowane psychologicznie postaci, wplątane w świetnie skonstruowaną akcję. Jeśli dodać do tego świetny i obdarzonym niezwykłym poczuciem humoru dialog, można powiedzieć, że mamy do czynienia po prostu z solidną, poważną dramaturgią.

Po prostu?

- Po prostu. Właśnie to są cechy pisarstwa, które określamy dramaturgią. Widzę po prostu bardzo dobrego autora. Inteligentnego autora, który niczego nie udaje. Nie wymyśla nowego teatru, nie posługuje się modnymi szablonami, w ogóle nie zwraca uwagi na modę. Obserwuje świat, i choć niezbyt mu się podoba, ze zrozumieniem i ciekawością ogląda prawdziwych ludzi, którzy go tworzą. Może dlatego wśród mieszkańców małych wysp w Irlandii udało się mu znaleźć bohaterów, którzy tyle mają nam do powiedzenia o kondycji ludzkiej. Opisuje swoich rodaków z wnikliwością i niemałą odwagą. "Porucznik" nie jest przez wielu w Irlandii dobrze widzianą sztuką. Tematów ci u nas co dzień więcej. Ale teatr krąży raczej wokół problemów społecznych lub mroków egzystencjalnych. Ostatnio mamy, cokolwiek by to znaczyło, teatr polityczny. Z moherem i biało-czerwoną opaską w tle. Ale też teatrowi dramaturgia nie jest zbytnio potrzebna. Dziś piszą na scenie reżyserzy.

A czy poza terrorem jest taki temat, który teraz panu chodzi po głowie i na który odpowiada jakaś inna ze sztuk McDonagha?

- Gdyby tak było, zapewne sztuka byłaby już w próbach. Ale z pewnością nie zamierzam eksploatować autora tylko dlatego, że jego sztuka odniosła sukces. Cenię wysoko sztuki McDonagha, ale to "Porucznik" (moim zdaniem jego najlepsza sztuka) mieści się w linii repertuarowej teatru. Tym bardziej że dodatkową premią od autora była możliwość wyrażenia mojego stosunku do grasującego wokół w teatrach brutalizmu. Zresztą niebawem rzeczywiście ogłoszono koniec brutalizmu. I Bogu dzięki, bo to już było nie do wytrzymania. Oczywiście nie znaczy to, że nazwisko McDonagh nie pojawi się na naszym afiszu. Przecież ciągle pisze sztuki.

1. Druk. w Dialogu nr 3/2005.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji