Artykuły

Bawię się w księżniczkę

- Aktorka zazwyczaj jest egocentryczką. Wiem to, ale gdy Iza Cywińska nazwała mnie tak w jakimś programie, zrobiło mi się przykro. Później zrozumiałam, że ma rację. Rozmawiam z widzami językiem i perypetiami postaci, jednak tak naprawdę nasycam ją własnymi emocjami, własnym bólem. Cały świat przepuszczam przez siebie. Ja jestem punktem odniesienia - mówi DANUTA STENKA, aktorka Teatru Narodowego w Warszawie.

Od lat w aktorskiej formie. Danuta Stenka ma 46 lat i zawodowo nie zrobiła ani jednego fałszywego kroku. Ale rolę życia zagrała dopiero teraz. W "Fedrze" Mai Kleczewskiej jest bezbronna, prowokująca, namiętna. Spala się złą miłością do młodszego mężczyzny, który ją odrzuca. Kiedy w spektaklu padają słowa: Czemu sięgasz po zakazane?, jej bohaterka odpowiada: To zakazane sięga po mnie. A przed jakimi wyborami stawała ona? Przed czym musiała uciekać, czego sobie zakazać? I skąd wie, która droga jest dla niej najlepsza?

Twój STYL: "Tylko skromnie, Danusiu". Takie zdanie powtarzała Pani mama. A co teraz mówi, oglądając Panią na scenie?

Danuta Stenka: Próbuje być otwarta. Pamiętam, jak razem z tatą i swoją siostrą przyjechała na premierę "Białego małżeństwa", to byt mój debiut. Musiała być twarda, bo w jednej ze scen ukochana córcia świeciła biustem przed całą widownią. Niewątpliwie nie mieściło się to w jej pojęciu skromności, ale przyjęła, że taki mam po prostu kostium. "Fedry" nie oglądała i myślę, że nie powinna. Abstrahując od krwi, przekleństw, nagiego mężczyzny, który pojawia się na scenie, to nie jest jej świat. Nic potrzebuje go znać. Ulubionym zdaniem mamy było także: bądź dobrym człowiekiem. Pamiętam, jak w czasach liceum, kiedy co niedzielę wyjeżdżałam do szkoły z internatem, żegnałyśmy się i zanim zamknęła za mną drzwi, padały te słowa. Oj, jak mnie wtedy uwierały! Kiedy poszłam w świat na dobre, nagle okazało się, że zdanka mamy wracają i działają.

TS: Jak pogodzić jej maksymy z byciem gwiazdą?

DS: Być skromnym, czyli dopuścić, że w mojej przestrzeni są inni, dla których ich życie jest najważniejsze na świecie. Tak jak dla mnie. Że są tak samo jak ja jedyni, niepowtarzalni, wyjątkowi. Skromność jest piękna, ale jeśli zapomnę, że ci inni to też ja, może być zabójcza. Chociaż musiałam rozbić niejedną skorupę, wydobyć się z niejednego pancerza, żeby zacząć mówić własnym głosem, jestem wdzięczna mamie za tamy, które stawiała mojemu ego. A w zawodzie staram się być skromna jako koleżanka. Natomiast w podejściu do roli, budowaniu jej, nie ma miejsca na skromność.

TS: Jakie było Pani dzieciństwo?

DS: Piękne, proste, wiejskie. Zamknięte w granicach mojego maleńkiego Gowidlina na Kaszubach. W ogóle nie znałam świata. Kiedy więc się z nim skonfrontowałam, moja wieś stała się kulą u nogi. Nie chodziłam do kina, teatru, nie czytałam książek. W domu się nie przelewało. Czułam się jak "wsiun", Koziołek Matołek, uboga krewna. Na szczęście od takiego myślenia jestem już daleko. Naprawdę istotne okazało się, co mam w środku, nie etykietka, którą mi z moją pomocą doklejano. Ważne, że z korzeni mogę czerpać.

TS: A zdarza się Pani jeszcze czuć się zagubioną dziewczynką? Dzieciństwo, wychowanie ciągniemy za sobą przez całe życie.

DS: "Gowidlińskość" wraca w dość nieprzewidywanych chwilach. Jestem na przyjęciu. Opakowana w makijaż, fryzurę i efektowną suknię. Robię miny przed obiektywem, słyszę miłe komentarze, które łechcą ego. Ale na dnie duszy pojawia się głos: nie bierz tego serio, to tylko zabawa w księżniczki i królewiczów. Dziewczyna z Gowidlina nie pozwoli mi się w tym zapomnieć. W takich chwilach na szczęście już nie chowam się przed tą dziewczynką. Teraz chowam się przed tym światem w niej. I przyglądam się z dystansem.

TS: Nie lubi się Pani czuć sławną aktorką, która zrobiła karierę, a jej życie interesuje wszystkich?

DS: Dość ostrożnie podchodzę do słów "kariera", "popularność". Na hasło "gościmy dzisiaj gwiazdę" nogi się pode mną uginają. Natomiast jestem szczęśliwa, kiedy słyszę, że jakaś konkretna moja rola dala jakiemuś konkretnemu człowiekowi radość, wzruszyła go, zmusiła do przemyśleń. Cieszę się jak dziecko!

TS: Czy wybierając role, kieruje się Pani rozumem czy intuicją?

DS: Kiedy dopuszczam do głosu intuicję, nie popełniam błędów i nie żałuję. Gorzej, gdy włącza się rozum, kombinowanie. Zamęczam wtedy bliskich wątpliwościami, zadaję dziesiątki pytań, a i tak w końcu wracam do punktu wyjścia. Zadzwoniła kiedyś Kasia Grochola. Spytała, czy zagram w kontynuacji "Nigdy w życiu!" Pierwsza myśl: Tak! Oczywiście! Ale kiedy dodała, że chce to zrobić z inną ekipą, pojawił się sygnał i już wiedziałam, że nie przyjmę propozycji. Nie chciałam nawet usłyszeć, jakie proponują mi pieniądze. Żeby nie włączył się rozum, bo znów zaczęłabym dzielić włos na czworo. Niedawno moja agentka zdradziła się, o jaką chodziło kwotę. Zbaraniałam! Aż tyle?! Taka suma rozwiązałaby wszystkie nasze rodzinne problemy finansowe. Spłacilibyśmy kredyt na dom, do końca go urządzili. Ale choć nadal pod sufitem wiszą żarówki, nie żałuję.

TS: Więc nie jest Pani materialistką?

DS: Gdyby ktoś zarządzał moimi pieniędzmi, potrafiłby z nich zrobić lepszy użytek. Nic umiemy z mężem inwestować, oszczędzać. Jakaś kwota po prostu się rozejdzie, komuś pożyczymy - nie odda, damy - bo jest w potrzebie... Zdecydowanie pieniądze służą nam, nie my im.

TS: Umie Pani je trwonić, na przykład na ciuchy?

DS: Ze mną jest tak. Zazwyczaj nie chodzę po sklepach, ale kiedy wpadam na nie, kupuję bez opamiętania. Potem znoszę łupy do domu, wrzucam do garderoby i zapominam. Ostatnio, szukając paska, znalazłam trzy bolerka z Hiszpanii. Nietknięte. Koleżanka przypomniała mi niedawno, że od kilku miesięcy leży u niej moja zupełnie nowa torebka. A jak przewrócił się stos pudełek, w których trzymam buty, odkryłam cztery pary, których dotąd nie założyłam. Nad sklepy z ciuchami przekładam te ze szkłem i porcelaną. Tam potrafiłabym roztrwonić majątek. Mnie naprawdę robi różnicę, w jakiej filiżance piję kawę. W jakim kieliszku wino. Ale jeżdżę dziewięcioletnim fiatem brava. Zaczyna się sypać staruszek. Często ludzie się dziwią, że mam taki samochód. Ostatnio mój młody kolega odprowadzał mnie po próbie na parking i spytał: A dlaczego ty jeździsz takim słabym autem. Tłumaczyłam mu, że należało do mojego taty, który już nie żyje, że nie umiem się z nim rozstać. A potem, jadąc, pomyślałam: Ale naprawdę to co? O co chodzi? Jeśli kupię super-samochód, moje akcje skoczą w górę? Stanę się ciekawsza? Takie podejście mam już za sobą. Przerobiłam je przed laty razem z całym moim Gowidlinem.

TS: Czy aktorka musi być egocentryczką, żeby odnieść sukces?

DS: Aktorka zazwyczaj jest egocentryczką. Wiem to, ale gdy Iza Cywińska nazwała mnie tak w jakimś programie, zrobiło mi się przykro. Później zrozumiałam, że ma rację. Rozmawiam z widzami językiem i perypetiami postaci, jednak tak naprawdę nasycam ją własnymi emocjami, własnym bólem. Cały świat przepuszczam przez siebie. Ja jestem punktem odniesienia.

TS: Na początku kariery też postawiła Pani na egoizm. Przyjęła angaż w Teatrze Dramatycznym i przeprowadziła się do Warszawy. Mąż, aktor, musiał zrezygnować z zawodu, żeby utrzymać rodzinę. Nie miała Pani poczucia, że zabiera mu coś cennego?

DS: Mąż aktor niczego nie musiał. Decyzję podjął sam. Wydawało mu się, że odchodzi tylko na jakiś czas, potem znów zacznie występować. Życic ułożyło się jednak inaczej. Nie miałabym odwagi nakłaniać go, ani w jakikolwiek sposób wymuszać rezygnację z zawodu. Gramy w jednej drużynie od 19 lat. I to jest miarą mojego sukcesu. Nie ukrywam, jestem flirciarą. Ulegam fascynacjom. Ale kiedy biorę pod lupę ten egzemplarz, z którym dzielę życie, odkrywam, że nikt mu nie dorównuje. Poznaliśmy się na festiwalu teatralnym w Kaliszu i już po kilku godzinach wiedziałam, że będzie moim mężem. Więc to naprawdę musi być moja druga połówka jabłka.

TS: Co czuje mąż, kiedy czyta w wywiadach: Stenka kocha się w kolegach z planu? Bywa zazdrosny?

DS: Nie mam zielonego pojęcia, co czuje. W każdym razie awantur nie robi. Jeżeli w ogóle się tym zajmuje, to w formie dowcipkowania. Jestem pewna, że gdyby Janusz krótko mnie trzymał na smyczy, krótko bym na tej smyczy wytrzymała. Uczę się od niego tolerancji. On nie usiłuje mnie zmieniać. Mądry gość. Ja czuję się wolna. I może dlatego ciągnie mnie do domu? Urywam się z bankietów. Z rzadka pojawiam na imprezach. Przyjęć, które opuszczam, nie żałuję. Choć uwielbiam się bawić, poznawać ludzi. Ale kiedy mam wolny wieczór, to nie zamienię spotkania z moją domową brygadą na nic innego. Zwłaszcza że ostatnio mijam się z dziećmi przez całe tygodnie. Ja wracam, one śpią, one wychodzą do szkoły, ja odsypiam albo już mnie nie ma.

TS: Nie boi się Pani, że odzwyczają się od mamy?

DS: Niedawno wpadłam do domu w środku dnia. Mała Wiktoria, ma osiem lat, weszła do kuchni, zaczęła rozmawiać z dziadkami. Ja siedziałam przy stole, ona nie zareagowała. I nagle: mama! Po prostu nie spodziewała się mnie. Był czas, kiedy zadręczały mnie wyrzuty sumienia, że ciągle mnie nie ma. Wtedy przyjaciółka powiedziała: pomyśl, że ze swoją energią siedzisz non stop w domu. Przecież byś go rozniosła. Uświadomiła mi też, że nieważne, jak często, tylko jak intensywnie jesteśmy ze sobą. I to działa. Kiedy mam wolny dzień, dziewczynki mnie nie odstępują. Godzinami blokujemy łazienkę. Paulina, 14-latka, opowiada o chłopakach, Wiktoria nie schodzi z kolan.

Niedawno spędziliśmy dwa tygodnie w Afryce. Okazało się, że mimo moich lęków kontakt mamy rewelacyjny.

TS: Zapracowane bohaterki "Twojego STYLU" zawsze usprawiedliwiają się, że dziecko woli mieć mamę spełnioną zawodowo i szczęśliwą.

DS: Dziecko chce mieć mamę tylko dla siebie i w domu. To jest pewne. Dla mnie też dom zaczynał się, kiedy z pracy wracała mama. A dzieci rozumieją więcej, niż nam się wydaje. Kiedyś Paulina powiedziała: Wiesz, mamo, ty nie jesteś taka jak inne mamy. Ty nie jesteś normalną mamą. Kocham cię.

TS: Mąż, córki, pies, dom. Dobre, spokojne życie. Nie boi się Pani, że stabilizacja usypia aktorkę?

DS: A wie pani, jakie ja mam burzliwe życie wewnętrzne?!

TS: A jakie były dramatyczne momenty w Pani życiu?

DS: Śmierć taty. Przez miesiąc towarzyszyłam mu w odchodzeniu. Ale tak naprawdę tamto przeżycie mnie uporządkowało. Jednak najtrudniejszy był czas, kiedy znalazłam się, jak to nazywam, na dnie Rowu Mariańskiego. Czułam, że człowiek się we mnie rozsypał. Dzień zaczynałam od szlochu w poduszkę. Po raz pierwszy w życiu wiedziałam, że nie wyjdę z tego sama, nie dam rady, nie mam siły. Sypiałam po góra trzy godziny. Zemścił się na mnie pęd, stres, brak urlopów, całe miesiące bez wolnego dnia. Wreszcie, kiedy okazało się, że muszę pójść do psychiatry i tylko leki mogą mnie z tego wyciągnąć, przestraszyłam się. Postanowiłam, że zacznę od snu. Choćby o kwadrans dłużej, o godzinę. Odniosłam pierwsze sukcesy. Powoli, powoli wygrzebałam się z tego. Mam nadzieję. Wiele się wtedy we mnie zmieniło. Częściej używam hamulca, nie obciążam głowy przyszłością. W kalendarzu plany wpisuję na tydzień, najdalej dwa. Nad resztą czuwa moja agentka.

TS: Jakiej cechy charakteru chciałaby się Pani jeszcze pozbyć?

DS: Zazdrości. Ale nie tej jej odmiany, która uruchamia i pozwala marzyć. Tej, która przybija do gleby. Chciałabym też przestać być bałaganiarą.

TS: Myśli Pani o sobie kobieta czy dziewczyna?

DS: A to różnie. Bywam małą dziewczynką, podlotkiem, dojrzałą kobietą, szalonym dziewuszyskiem, a czasem zrzędliwym babonem, który się wszystkiego czepia.

TS: Kiedy się Pani sobie podoba?

DS: Gdy patrzę na świat z przymrużeniem oka, przekorą, gdy wypełnia mnie szczenięca radość. W takich chwilach nawet lustro strzela do mnie ślepakami.

TS: Wszyscy wiedzą, że dla Danuty Stenki czas się zatrzymał.

DS: Bez przesady. Dorian Gray? Widzę gołym okiem, jak przybywa mi lat. Ostatnio zmiany zachodzą w dość szybkim tempie. Nic nadążam przyzwyczajać się do nich, a tu kolejne. Mieszkam z teściami i widzę, jak z czasem ubywa im energii, zdrowia. Tego aspektu starości chyba się boję.

TS: A co Pani robi, by utrzymać figurę?

DS: Trochę ćwiczę. W miarę regularnie, ale bez fanatyzmu. Lubię tak zacząć dzień. To mi poprawia nastrój. Zanim się cokolwiek wydarzy, mam wrażenie, że coś dla siebie zrobiłam. Poza tym ujarzmiam lenia w sobie. Ale to nie jest jakiś wielki trening, tylko kilka prostych ćwiczeń. Zabierają około godziny, bo pomiędzy ćwiczeniami odpowiadam na SMS-y, czytam, zamyślam się. Diet nie stosuję, bo nie chcę chudnąć. Jeżeli zastanawiam się nad jakimiś, to raczej oczyszczającymi organizm.

TS: Zamartwia się Pani przyszłością czy myśli: jakoś to będzie?

DS: Będzie, co ma być. O ile będzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji