Zakochany naczelnik
Sztuka odstrasza tytułem, czego się bowiem można spodziewać po "lekcji polskiego"? Dydaktyki, łopatologii, mentorstwa i nudy. Bywają lekcje ciekawe, a nawet niepospolite, ale to wyjątek. Anna Bojarska rozpisała lekcję na głosy, a za temat wzięła ostatnie miesiące życia Tadeusza Kościuszki w Szwajcarii, kiedy to schorowany naczelnik był postacią nie tyle kombatancko-bohaterską, co śmieszną, wywołującą litość. Bo jak inaczej mogli Szwajcarzy odbierać staruszka w generalskim mundurze paradującego na szkapie i obdarowującego jałmużną żebraków na trasie stałego przejazdu?
A jednak autorka zdecydowała się na bohaterskość, resztę pozostawiając reżyserowi i aktorom, ci zaś mieli szczęście, gdyż do współpracy przystąpił scenograf MARIAN PANEK, dzięki któremu salon naczelnika prezentuje się okazale i stylowo. Jest dużo przestrzeni, niezbędne meble, są amarantowe kotary. Ale jednak dopiero RYSZARD ZAJĄC wraz z MARKIEM DUTKIEWICZEM przy pomocy świateł czynią tę scenę użyteczną nie tylko w obecności aktorów, ale i bez nich. Jest kilka takich właśnie momentów, zapierających dech w piersi.
Postacią centralną jest EDWARD KUSZTAL, jakże inny od siebie samego w dotychczasowej karierze. Nie do końca jednak zawierzył Micheletowi, który sportretował starego przyjaciela jako człowieka bez miar szlachetnego, łatwowiernego, powolnego, słowem - bohater święty, prostaczek. Ponieważ jednak bohater relacjonuje swe dramatyczne dzieje, porywy bohaterstwa muszą grzmieć donośnie. Czasem zbyt donośnie. Mimo to, prawdopodobieństwo psychologiczne jest wiarygodne.
EWA PAJĄK, która z roli na rolę poświadcza, że na kieleckiej scenie wiele się już nauczyła, gra młodziutką dzierlatkę zafascynowaną Polakiem, bohaterem, szlachetnym człowiekiem.
Oczywiście, ta fascynacja ma także podtekst materialny, cieniutki, pozwalający na wiele domysłów, bowiem na wieść o testamencie i zapisie sporej sumy, temperatura uczuć dzierlatki do profesora wyraźnie wzrasta. Panienka zachowuje jednak godność do końca i biega po scenie z sercem nieboszczyka żarliwie. Bardzo interesująco wypadło na setnie zderzenie doświadczenia z młodzieńczym zapałem. Publiczność słucha dyskursu (prawie półtorej godziny gadaniny i cisza na sali!) z nabożeństwem, jak na lekcji u srogiego, ale i ukochanego profesora.
Im bliżej końca, tym gorzej z dramaturgią. Bezradna autorka łata urwane wątki, wprowadza nie wiadomo po co b. kochankę starą hrabinę, przywołuje jakichś szlachciców, jakiegoś generała (bardzo dobry ZDZISŁAW NOWICKI), zamiast konsekwentnie i do końca zawierzyć głównej parze, no i dostarczyć jej przyzwoitego materiału.
Ważną rolę w spektaklu ma do spełnienia muzyka, skomponowana na tę okazję przez samego Kościuszkę. Oboje (E. Kusztal i E. Pająk) doskakują do fortepianu, by sobie trochę pograć, trzaskają klapą i gadają dalej, pani Ewa przesadziła jednak, imitując jazdę konną podczas walenia w klawisze. Drobiazg, Paweł Rosiński, którego konsultacja muzyczna była celowa, obiecał to skorygować.
Słowem, można mówić o dużym sukcesie TOMASZA OBARY. Czuje się jego wprawną rękę reżyserską, przedstawienie jest ładnie skomponowane, ma swoje rytmy i odcienie emocjonalne. Wzrusza - to najważniejsze. Nikt nie pożałuje, kto się wybierze na tę lekcję teatralną, nikt też nie będzie czekał na dzwonek, gdyż taktowny naczelnik umiera o właściwym czasie.