Kościuszko zszedł z cokołu
Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach wystawił nową sztukę - "Lekcję polskiego" Anny Bojarskiej, wyreżyserowaną przez Tomasza Obarę. Główną postacią spektaklu jest Tadeusz Kościuszko, bohater narodowy i symbol patriotyzmu. Cóż z tego. Na kilka minut przed rozpoczęciem sobotniej premiery widownia nie była zapełniona nawet w połowie. Sytuację uratowała młodzież szkolna, ale i tak zostało sporo wolnych miejsc. Bohaterowie są potrzebni, by się nimi chwalić. Oglądać ich na scenie raczej nie chcemy.
Tymczasem naczelnik z "Lekcji polskiego" jest daleki od wzorca cnót, jaki przedstawia historyczna legenda. Dramat Bojarskiej uczłowiecza Kościuszkę, sprowadza go z cokołu na ziemię, między ludzi. Sztandarowy przywódca insurekcji jawi się nam jako człowiek stary, który u schyłku życia ma świadomość swojej przegranej. Jedynym blaskiem rozjaśniającym jego starość jest młoda Szwajcarka, Emilka Zeltner. Autorka wykorzystała tutaj fakty historyczne; przed śmiercią Kościuszko faktycznie mieszkał w Szwajcarii, w domu państwa Zeltnerów, których córkę uczył historii i języka polskiego. Między dziewczyną i człowiekiem, który mógłby być jej dziadkiem, zawiązało się silne, choć nie spełnione uczucie. W testamencie Kościuszko zapisał Emilce posag oraz własne serce. Przyznajmy - takiego naczelnika nie znaliśmy dotychczas. Tak, jak dwieście lat temu powstanie opierało się na Kościuszce, tak teraz w "Lekcji polskiego" kluczową rolę odgrywa aktor wcielający się w postać polsko-amerykańskiego generała. W kieleckim przedstawieniu jest nim Edward Kusztal. Przyznam, że z prawdziwą przyjemnością obserwowałem jego grę. Kusztal stworzył swoisty monodram, uosabiając zgorzkniałego, apodyktycznego i sarkastycznego Kościuszkę. Jaki był naczelnik naprawdę - nie wiemy, ale w taki właśnie sposób zinterpretował go Kusztal. To, co niektórych może razić, a więc pewna agresywność i szorstkość, czyni tę postać bogatszą i wyraźniejszą. Będzie bardzo dobrze, jeśli Kusztalowski Kościuszko wzbudzi kontrowersje. Cała sztuka nie jest bowiem uładzoną bajką. Nieco w cieniu pozostaje Emilka Zeltner grana przez Ewę Pająk, lecz rola została tak pomyślana: dziewczyna partneruje naczelnikowi, dzięki niej odsłania się on przed nami. Bezpretensjonalna Emilka w wykonaniu Pająk niepostrzeżenie przeistacza się z rozmarzonego podlotka w kobietę, która myśli racjonalnie, lecz przy tym potrafi prawdziwie kochać i okazać bunt. Aktorka prezentuje się dobrze, fatalnie tylko imituje grę na fortepianie. Podrygi przed instrumentem są irytujące.
W przedstawieniu występuje jeszcze troje aktorów. Opanowany Zdzisław Nowicki (generał Franciszek Paszkowski) traci spokój, gdy Emilka nie chce oddać Polakom urny z sercem bohatera. Podobać się również może Andrzej Czaplarski, kreujący polskiego szlachcica. Epizodyczną rolą Ludwiki Lubomirskiej przypomniała się kieleckim widzom Regina Redlińska. I słowo o scenografii Mariana Panka: dominują dwa kolory - czerń i czerwień, harmonizujące z nastrojem przedstawienia.
Spektakl, który interesująco rozwija się w dwóch pierwszych częściach, traci niestety pod koniec tempo. Jest to nie tyle wina inscenizatora, co autorki. W telewizji rozbicie przedstawienia byłoby niezauważalne, inaczej jest w teatrze. Mimo to sztuka robi pozytywne wrażenie, zwłaszcza, że jesteśmy przyzwyczajeni do ramot o Tadeuszu Kościuszce. "Lekcja polskiego" kojarzy się, w pewnym sensie z wierszykiem Gałczyńskiego "Na pewnego Polaka". Też jest szydercza ironiczna, chociaż wypełnia ją dramat.