Artykuły

Nie wyobrażam sobie życia bez teatru

- Nie wyobrażam sobie życia bez teatru. Praca w teatrze, bezpośredni kontakt z widzem, przepływ energii pomiędzy widownią a sceną to jest fantastyczne uczucie - mówi MARZENA TRYBAŁA, aktorka Teatru Ateneum w Warszawie.

MAREK PALKA: Znana jest pani głównie z seriali "Pensjonat pod Różą" oraz "Samo Życie". Stworzyła pani dwie odmienne charakterologicznie role, które widzowie bardzo polubili.

MARZENA TRYBAŁA: Przede wszystkim cieszę się, że uważa pan, iż role te były odmienne. Starałam się, aby takie były, bo oba seriale emitowała ta sama stacja. Produkcja "Pensjonatu Pod Różą" została już zakończona. Do "Samego Życia" być może jeszcze powrócę. Rola Laury miała być początkowo rolą zamkniętą po kilku odcinkach. Ale scenarzyści dopisali dalszy ciąg, co może znaczyć, że spodobała się ta moja niepokorna, bezkompromisowa i trochę cyniczna bohaterka. W "Pensjonacie" pierwsze 19 odcinków również dawało szanse na stworzenie ciekawej roli. Maryla to wrażliwa i życzliwa ludziom przedstawicielka zubożałej polskiej inteligencji. Dostałam bardzo wiele miłych dowodów sympatii od widzów. Podjęłam się tych dwóch aktorskich zadań i wykonałam swoją pracę najlepiej jak umiałam. Nie lubię, kiedy niektórzy moi koledzy grają w różnych serialach, a publicznie narzekają, że owe seriale są takie beznadziejne i oni się tak w nich muszą męczyć... Przecież nikt ich nie zmusza! Zawsze można powiedzieć: nie. Jeżeli się zdecydowałeś grać i bierzesz za to pieniądze, to nie masz prawa narzekać. Oczywiście, istnieje coś takiego jak "zmęczenie materiału". Ale pracę należy szanować.

MP: Niedawno zagrała pani w nowej i prestiżowej produkcji serialowej, a mianowicie w "Ekipie" reżyserowanej przez Agnieszkę Holland.

MT: Ten serial reprezentuje mało u nas chyba znany gatunek political fiction. Jest świetnie napisany. Nie chcę za wiele zdradzać, ale już mogę powiedzieć, że zapowiada się bardzo interesująco. Emisja przewidziana jest jesienią. Zagram w "Ekipie" żonę jednego z ministrów. Nie jest to duża rola, ale bardzo się z udziału w tym serialu cieszę. Tym bardziej że spotkałam się już z Agnieszką wiele lat temu, przy okazji zdjęć próbnych do jej filmu "Gorączka". Wtedy nie mogłam zagrać, ale teraz miałam wreszcie szczęście pracować z tą wybitną reżyserką.

MP: Jednak byłoby miło zobaczyć panią znowu w ciekawej roli na dużym ekranie. Jak pani sadzi, dlaczego tak mało jest dobrych scenariuszy, a jeszcze mniej scenariuszy z dużymi rolami kobiecymi, w których spełnić by się mogła aktorka tak wszechstronna jak pani? Wszak o Marzenie Trybale mówi się, że potrafi zagrać wszystko.

MT: No cóż, wiadomo przecież, ze największą widownię kin stanowi młodzież. I dlatego powstała swego czasu cala seria filmów adresowanych przede wszystkim do młodej publiczności, w których grali młodzi, modni aktorzy, a bardzo często wręcz amatorzy. Teraz na szczęście widać pewną zmianę w tematyce polskich filmów. Nie ukrywam, że moim marzeniem jest duża rola w filmie kinowym. Zagrałam w kilkudziesięciu filmach, a ponadto w wielu serialach. Swobodnie poruszam się w różnych gatunkach. Mam świadomość, że umiem już dużo. I byłoby dobrze wykorzystać swoje umiejętności w jakimś filmie ze scenariuszem, który dałby mi szansę na stworzenie ciekawej roli. Ale roli złożonej, wielowymiarowej.

MP: Ale połowa sukcesu filmu to dobra obsada.

MT: Oczywiście, że tak. Ale jeśli położymy na szali zły scenariusz i wybitnych aktorów oraz z drugiej strony świetny scenariusz i nie mówię złych, ale średnich aktorów, wtedy to drugie przeważy. Bo dobra opowieść poniesie ten film. A aktorzy im lepszy mają literacki materiał, tym lepiej moim zdaniem grają.

MP: Wysoko cenił pani aktorstwo Krzysztof Kieślowski. Jak doszło do tej współpracy?

MT: Zaczęło się od "Przypadku". To film, w którym - jak się śmiejemy z kolegami- można zobaczyć "wczesnego" Lindę i "wczesną" Trybałę. Krzysztof przyjechał do Krakowa, gdzie wówczas grałam w Teatrze im. Słowackiego. Zaprosił mnie na rozmowę i powiedział, że zamierza mi zaproponować rolę, jakiej nigdy dotąd nie grałam. Bo ja wtedy byłam znana z ról tzw. "kobiet zmysłowych". Ról, których zresztą nie cierpiałam: uwodzicielek, kochanek itp. Rola w "Przypadku" Kieślowskiego była inna. Werka to postać krucha, zamknięta w sobie, liryczna.

MP: Czego panią nauczył Kieślowski?

MT: Powiedział mi wtedy bardzo ważną rzecz: "Pamiętaj, że cisza na ekranie czasem krzyczy". Doceniłam wtedy siłę milczenia, siłę gry w stanie ogromnej koncentracji i wewnętrznego skupienia. I mimo że już wówczas miałam parę ról na koncie, to nie miałam świadomości, że siła jednego spojrzenia może mieć ogromny wyraz. I teraz umiejętnie staram się z tego korzystać. Wiedzieliśmy już wtedy, że pracujemy z ogromnie utalentowanym człowiekiem: mądrym i charyzmatycznym. Krzysztof był człowiekiem głębokim i czasami wstydziliśmy się przy nim coś powiedzieć, żeby nie "palnąć" głupstwa. Był dla nas wszystkich prawdziwym autorytetem. Z jego spojrzenia biła taka mądrość, że kiedy się miało coś powiedzieć, to kilka razy należało się przedtem zastanowić. A przy tym Krzysztof był człowiekiem wyrozumiałym i posiadał poczucie humoru. Miałam szczęście zagrać poza "Przypadkiem" w jego filmach "Bez końca" i "Trzy kolory. Biały".

MP: Ale szczęściu nie pomogła pani, kiedy Kieślowski zaproponował główną rolę w jednym z odcinków "Dekalogu"?

MT: To prawda. Pewnego dnia Krzysztof przyniósł mi do teatru siedem scenariuszy z serii "Dekalog", mówiąc, że powinnam zagrać w "Dekalogu VI". A mnie podobały się wszystkie poza tym jednym... Wzięłam jednak udział w zdjęciach próbnych i do mnie dobierano aktora, który miał zagrać chłopaka zafascynowanego bohaterką tego odcinka (którego wersja kinowa nosiła tytuł "Krótki film o miłości"). Wskazałam na Olafa Lubaszenkę, bo on jeden miał w sobie dojrzałość tak potrzebną w tej roli. Ale ostatecznie nie zagrałam w "Krótkim filmie o miłości". Zostałam równocześnie zaangażowana do tytułowej roli w filmie niemieckim "Hrabina Cosel" i nałożyły się terminy obu produkcji. Musiałam wybrać. Miałam długą rozmowę z Krzysztofem. "Wybrałaś jakiś niemiecki film, a tutaj zdolny reżyser proponuje ci piękną główną rolę w swoim filmie" - powiedział. Oczywiście, z zawodowego punktu widzenia popełniłam błąd. Ale trudno, widocznie tak musiało być.

MP: Nie pierwszy raz odmówiła pani zagrania głównej roli. Wcześniej w filmie samego Andrzeja Wajdy...

MT: Ale myślę, że wtedy dobrze się stało. Byłam za młoda, za mało dojrzała i za mało odporna, żeby poradzić sobie z pewnym problemem, jaki stanął przede mną w pracy na planie. Wygrałam zdjęcia próbne do roli w "Krajobrazie po bitwie" w reżyserii Andrzeja Wajdy. Byłam wtedy studentką krakowskiej szkoły teatralnej. I oto młode dziewczątko z Krakowa zostało wyrwane spod opiekuńczych skrzydeł rodziców i trafiło w dość obcesowe środowisko filmowe. Nie zgodziłam się, aby zagrać w scenie rozbieranej. Musiałam zrezygnować z roli już w trakcie rozpoczętych zdjęć. Z perspektywy czasu wiem, że wtedy tego naprawdę nie mogłam zrobić. Nie byłam na to psychicznie przygotowana. Szczęśliwa wróciłam do Krakowa.

MP: Po to, żeby w niedługim czasie wrócić na plany filmowe i grać niejednokrotnie w dość śmiałych scenach...

MT: Wiem, że to wygląda na brak konsekwencji. Ale te dwa lata później byłam jednak bardziej dojrzałą aktorką. Widocznie wszystko zależy od jakiegoś momentu w życiu, w jakim się człowiek znajduje. Tak, najpierw był "Dekameron 40", a potem sporo ról tych "zmysłowych", jak choćby w "Widziadle".... Ale zagrałam też na przykład ciekawą rolę w "Romanie i Magdzie" Sylwestra Chęcińskiego. Bardzo lubiłam grać Wincentę, macochę głównej bohaterki Joanny z "Rzeki kłamstwa". W tym serialu nawet najmniejszy epizod był świetnie zagrany. Bo tak wspaniale prowadził aktorów reżyser Jan Łomnicki. Zagrałam później w jego filmie "Jeszcze tylko ten las". Z sentymentem wspominam też role Majkowskiej w "Komediantce" i piękną rolę Esterki w "Korczaku" Andrzeja Wajdy.

MP: Wiele mówiliśmy o filmie, a przecież ma pani na swoim koncie szereg ról teatralnych w repertuarze klasycznym i współczesnym. W Teatrze Ateneum gra pani Jokastę w "Królu Edypie" w reżyserii Gustawa Holoubka, a teraz jest pani tuż po premierze nowej sztuki.

MT: Nie wyobrażam sobie życia bez teatru. Praca w teatrze, bezpośredni kontakt z widzem, przepływ energii pomiędzy widownią a sceną to jest fantastyczne uczucie. Bardzo lubię "Króla Edypa". Propozycję zagrania Jokasty, jaką złożył mi reżyser tego spektaklu Gustaw Holoubek, była dla mnie zaszczytem. Teraz gościnnie w Teatrze Komedia gram w farsie "Koleżanki" m.in. z Kasią Figurą, Grażyną Wolszczak i Katarzyną Żak. Farsa to jest moim zdaniem najtrudniejszy gatunek teatralny. To wielka sztuka zagrać tak, żeby przedstawienie było zabawne, a nie było szmirą. Ale nasz reżyser, Grzegorz Chrapkiewicz trzyma nas mocno w cuglach.

***

Marzena Trybała

Urodziła się w Krakowie i tam też, w 1972 roku, ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną. Występowała w teatrach: Polskim w Poznaniu, Słowackiego w Krakowie, Narodowym w Warszawie, Polskim w Warszawie i Ateneum w Warszawie. Zagrała również w wielu spektaklach Teatru Telewizji. Znamy ją z wielu filmów i seriali telewizyjnych, ostatnio grała w "Samym Życiu" i "Pensjonacie pod Różą". Ma w swoim dorobku dubbingi filmówtakich, jak: m.in: "Harry Potter i więzień Azkabanu", "Nawiedzony dwór", "Tarzan", "Rudolf czerwononosy Renifer". Nagrała trzy piosenki Jerzego Satanowskiego i Agnieszki Osieckiej na płytach "Agnieszka Osiecka - Ostatnie Bolero" oraz "Dziękuję za świat".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji