Artykuły

Scena uczy pokory

- Teatr jest wprawdzie moją największą miłością, ale niestety nie odwzajemnioną - mówi EWA WENCEL, aktorka Teatru Kwadrat w Warszawie.

W komediowym serialu "Mamuśki" gra Pani matkę oraz teściową, a niedawno zebrała Pani laury za aktorską kreację postaci tragicznej, również matki i teściowej, w filmie "Plac Zbawiciela". Dwie teściowe, skrajnie przeciwstawne postaci. Czy trudno było Pani wyjść ze skóry jednej teściowej i wcielić się w drugą?

- To jest rodzaj zadania aktorskiego. W "Mamuśkach" w formie komediowej przekazujemy widzowi informacje o tym, co niektórzy robią swoim najbliższym albo, w jaki sposób próbują napsocić i przeszkodzić w życiu młodych ludzi. To są nieporównywalne rzeczy, bo inna jest wymowa i inny sens "Placu Zbawiciela", a inna "Mamusiek". A takie przestawienie się z jednej roli na drugą jest dla mnie chlebem powszednim, bo rano robię to, a wieczorem idę do teatru i robię jeszcze coś innego. To jest po prostu mój zawód. Uważam, że to dobrze, że aktor ma możliwość grania ról komediowych i dramatycznych, a nie tylko jednego rodzaju.

Jest Pani związana zawodowo z Teatrem Kwadrat, sceną komediowo-farsową. Czy komedia jest bardziej wymagająca od aktora niż tragedia?

- Komedia jest na pewno wyższą szkołą jazdy, co nie znaczy, że staram się umniejszyć rolom tragicznym. Ale komedia potrafi być okrutna, bo obnaża wszelkie fałsze. I wtedy nie ma ratunku. Jeżeli widz przychodzi do teatru na komedię to ma prawo śmiać się i być wyluzowanym. Wtedy widać jego reakcję. Przy tragedii jest inaczej, wtedy widz siedzi sztywno, bo nawet jego kultura osobista nie pozwala mu na okazywanie otwartych reakcji. Komedia musi być tak prawdziwa, że aż śmieszna. Jeśli w komedii aktor płacze to musi wejść w ten stan, podobnie jak w tragedii, lecz musi robić to w taki sposób, żeby widz śmiał się widząc ten płacz. W tragedii wystarczy płacz prawdziwy, w komedii musi być nie tylko prawdziwy, ale i jednocześnie przerysowany.

Kiedyś w teatrze był podział na komików i tragików. Czy obecnie ma to jeszcze sens?

- Nie wiem czy ma sens, ale na pewno inne są teraz czasy. Wtedy robiło się w tydzień premierę, obecnie trwa to znacznie dłużej. Aktor może teraz budować postać, dojrzewać, może robić to świadomie. W dawnych czasach nie było na to po prostu czasu, aktorzy mieli przypisane do siebie określone kategorie ról, niekiedy na całe życie.

Tym niemniej jest jeszcze kilku takich aktorów, którzy zostali zaszufladkowani w określonej kategorii ról. Na przykład, Jan Kobuszewski, wspaniały aktor, grywa od niepamiętnych czasów role komediowe. Bo w takich rolach ludzie zawsze chcą go oglądać. Jest ciepły, jest fantastyczny. I to jest gwarancja sukcesu.

Czy zna Pani od początku do końca fabułę "Mamusiek"?

- Znamy założenia i charakter postaci, ale nie poszczególne sytuacje. Nie wiemy, jaki będzie ciąg dalszy i w jaki sposób potoczą i się losy bohaterów. Ale jeśli wiem, kim jest grana przez mnie postać, i co ją śmieszy, cieszy bądź martwi, to wtedy niezależnie od tego, w jakiej sytuacji zostanie postawiona ta postać - to wybrnie z niej za moim pośrednictwem. I na tym trzeba się opierać, jeśli nie zna się całości fabuły.

Czy wdzięczniejszą formą sztuki aktorskiej jest dla Pani praca na scenie czy planie filmowym?

- A może przy telenoweli? Ukończyłam Wyższą Szkołę Teatralną, Telewizyjną i Filmową w Łodzi, i moje myślenie na ten temat jest nieco inne niż aktorów, którzy ukończyli szkoły wyłącznie teatralne. Teatr jest wprawdzie moją największą miłością, ale niestety nie odwzajemnioną.

Dlaczego?

- Ponieważ te chwile radosne w teatrze są bardzo krótkie, w dodatku często nie gra się tego, co by się zagrać chciało. Uważam, że role teatralne są bardzo ważne i aktor nie powinien tracić kontaktu z żywym widzem. Scena, uczy pokory wobec widza. Aktor powinien wiedzieć, co widza interesuje a co nie. Przecież publiczność zmienia się, a my, aktorzy, musimy ten kontakt z widzem utrzymywać, czyli ciągle uczyć się widza na nowo. Jeśli chodzi o film to jest to również szalenie ważne doświadczenie. Uczy spojrzenia na siebie od drugiej strony, co często jest bardzo bolesne, kiedy aktor widzi na ekranie efekt swojej pracy. I wtedy mogę porównać swoje zamierzenia na temat odtwarzanej postaci, z jakimi staję przed kamerą, z ich końcowym efektem. A w teatrze taka konfrontacja jest po prostu niemożliwa. Sprawa serialu czy telenoweli jest jeszcze inną sprawą, bo mam do czynienia z materiałem nie zamkniętym i przede mną stoi pytanie: jak odnajdę się w tych tysiącach nowych sytuacji, które będą mnie zaskakiwać? Nawet, jeśli po drodze zgubię się i wyskoczę ze skóry odtwarzanej postaci, to i tak za chwilę ponownie w nią wskoczę. Widz tego nie zauważy, ale ja będę to wiedzieć. A co jest ważniejsze? Nie wiem. Wszystko czegoś uczy.

Czy zdarza się tak jest, że jak widzi na ekranie efekt swojej pracy myśli Pani: "O Boże! Przecież mogłam to zrobić zupełnie inaczej"?

- Zawsze jest tak, że wydaje mi się, iż mogłabym zrobić to lepiej. Na początku bardzo mnie to męczyło i cierpiałam z tego powodu, ale teraz wiem, że nigdy nie będę do końca usatysfakcjonowana z tego, co zobaczę na ekranie. Zawsze tak jest i to jest naturalne.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji