Artykuły

Nie potrafię być singlem

- Monstrualnym medium jest internet, gdzie pojawiają się portale, na których każdy frustrat, korzystając z tego, że jest anonimowy, może napisać cokolwiek, ordynarnie i zjadliwie, najchętniej o osobach publicznych, które coś osiągnęły i są za coś lubiane. Rysuje to dość przerażający obraz społeczeństwa - mówi warszawska aktorka i piosenkarka KATARZYNA SKRZYNECKA.

Kiedy wychodziła za mąż, zgodziła się ze wszystkimi podzielić swoim szczęściem. Gdy jej małżeństwo dopadł kryzys, prosiła, by media uszanowały prywatność rodziny. Mimo to paparazzi byli obecni nawet na rozprawie rozwodowej. Katarzyna Skrzynecka dopiero dziś, po raz pierwszy od rozstania z mężem, świadomie przerywa milczenie. Wcześniej jej intymność była sprawą publiczną wbrew jej woli. I właśnie o tym, o rozwodzie pod ostrzałem natrętnych fleszów, jest ta rozmowa.

"Do końca świata i o jeden dzień dłużej" - brzmiał tytuł relacji ze ślubu Katarzyny Skrzyneckiej ze Zbigniewem Urbańskim, która ukazała się w "Gali" w kwietniu 2003 roku. "Wierzyłam, że tak właśnie z nami będzie, i długo nie traciłam nadziei" - mówi dziś Kasia. Spotykamy się w jej mieszkaniu, w którym przez ponad cztery lata mieszkała z mężem. Teraz trwa tu remont, inne barwy i tonacje, na nowy etap w życiu. Ostatnio bywa w domu rzadko. Rzuciła się w pracę. Gra w nowych odcinkach serialu "Kopciuszek", co niedziela prowadzi "Taniec z gwiazdami", występuje w spektaklach teatru Komedia, dużo podróżuje z koncertami. Przygotowała też nową płytę. Słuchamy piosenki zgłoszonej na Premiery festiwalu opolskiego: "Tyle naszych miejsc", tekst Kasi, muzyka też. "To wzruszające szczere wyznanie" - mówię. I słyszę stalowo brzmiącą odpowiedź: "Kobiety są sentymentalne. Napisałam tę piosenkę już nieco wcześniej. Życie samo dopisało mi puentę". "To dobry, prawdziwy numer z szansą na hit" - stwierdzam. Cisza. I dopiero po chwili padają słowa: "Gdybym mogła wybierać: megasukces zawodowy, medialny i finansowy lub skromniejsze znamiona kariery, ale za to rodzinę i normalny dom, do którego się wraca, zawsze wybrałabym to drugie".

GALA: Przeszłość za tobą?

KATARZYNA SKRZYNECKA: Jeżeli powiedziałam kiedyś, że najważniejszą częścią mojego życia jest rodzina, uczucia i dom, to dziś byłabym skończoną hipokrytką, mówiąc: "Ach, było, minęło i wszystko jest świetnie. Cieszę się wolnością, zaczynam nowe życie". Guzik prawda! Nie po to zakłada się rodzinę, żeby pragnąć wolności i teraz się nią cieszyć.

GALA: Ale przyszłość przed tobą.

K.S.: Podobno w życiu najlepiej liczyć tylko na siebie. A ja, niestety, wolę we dwoje wzajemnie! Byłam i jestem kobietą ambitnie realizującą się zawodowo i niezależną finansowo. Ale nie potrzebuję być walczącym singlem, "feministką furioso", która z powodu złych doświadczeń zaneguje cały męski gatunek. Można by powiedzieć, że jeżeli ktoś tak kochany i w moich oczach najlepszy zawiódł, to zawiedzie już każdy... I skoczyć z dachu. Rozsądek na szczęście każe inaczej.

GALA: Wiele napisano o twoich ostatnich przeżyciach. Możesz się do tego odnieść?

K.S.: Proszę wybaczyć, to moja prywatna sprawa. Odniosę się co najwyżej do publikacji na mój temat - mogę. Szczególnie gdy duża ich część powstała wbrew mojej woli. Mam wiele pokory i zdrowego rozsądku. Gdy wybierasz zawód aktora, łączący się z popularnością, musisz pogodzić się z faktem, że gdy ktoś taki się żeni, rozwodzi czy rodzi dziecko, jest to wielka gratka dla mediów. I czy delikwent sobie tego życzy, czy nie, i tak będą go opisywać w mniej lub bardziej udramatyzowany sposób. Ja nie boję się rozmawiać o życiu i emocjach szczerze i bezpretensjonalnie. Ale nie mam potrzeby robienia ze swojego życia cyrku! Ani odkrywania głębszych kulis prywatności. Nie wyznaję zasady: "Nieważne, co piszą, dobrze czy źle. Ważne, żeby pisali". Przeciwnie! Są takie momenty, kiedy wolałabym zniknąć z powierzchni ziemi. Nazywać się "pani Iksińska" z miejscowości "Y", a wówczas nikogo nie interesowałoby, czy się rozwodzę, czy może rodzę trojaczki.

GALA: Jesienią ubiegłego roku wysłałaś do mediów list informujący o tym, że się rozstajesz z mężem.

K.S.: Nie wysłałam żadnego listu do żadnych mediów!!! To była wyłącznie informacja od mojego menedżera: "Ze względu na ukazujące się w prasie publikacje informuję Państwa, iż jedyne oficjalne oświadczenie artystki na temat życia osobistego znajduje się na oficjalnej stronie internetowej. Oto kopia tego oświadczenia...". Gdy pojawiły się publikacje informujące o rozwodzie, napisałam na swojej stronie internetowej oświadczenie zamykające ten temat, nie wnikające w nasze sprawy osobiste, by ukrócić wszelkie domniemania prasy. "Pomimo tego, co ukazuje się w prasie, nie udzielałam i nie udzielam żadnych wywiadów". Zwróciłam się z prośbą o uszanowanie mojej prywatności i nienękanie mnie pytaniami, gdyż nie mam zamiaru opowiadać o moim małżeństwie ani szczegółach z życia prywatnego.

GALA: Ale właśnie od tego momentu ruszyła medialna lawina.

K.S.: Nie całkiem... Media częściowo uszanowały moją prośbę o spokój. Zmniejszyła się częstotliwość telefonów od indagujących mnie dziennikarzy, wszystkim odpowiadałam jednakowo: "Jest mi bardzo przykro, że tak się w naszym życiu stało. Wiele bym dała za to, by tak nie było. Proszę mi pozwolić przejść przez ten trudny moment w godności". Kropka! Niestety wiele gazet przedrukowujących moje słowa ze strony internetowej opatrzyło to nagłówkiem: "Sensacyjnego wywiadu udzieliła specjalnie nam". Ręce opadają... Zawsze chroniłam mój dom od plot i komentarzy. Ale jeżeli nie daje się odpowiedzi na pytania, zaczynają się domysły i spekulacje. Jeśli miało iść to w tę stronę, uważam, że najbardziej słuszną rzeczą, jaką mogłam zrobić, było ukrócenie wszelkich plotek.

GALA: Pamiętam, kiedy jako jedyni relacjonowaliśmy w "Gali" twój ślub...

K.S.: Daliście tytuł: "Do końca świata i o jeden dzień dłużej" i na okładce nasze dwa szczęśliwe pyski. No cóż, wszystkim, którzy dziś uszanowali moją prośbę o prawo do prywatności, grzecznie za to dziękuję. Zresztą nie zarzucam prasie, że robi coś złośliwie. Czasem ktoś, pisząc coś w dobrej wierze, używa w artykule słów dodających dramatyzmu. Rzeczywistość zostaje nieco sfingowana. I pojawia się coś dodane od autora, czego wcale nie chciałabym przeczytać.

GALA: Na przykład?

K.S.: "Zdradzona, oszukana, porzucona, cierpiąca, płacząca, zawiedziona, zrozpaczona".

GALA: Te określenia są nieprawdziwe?

K.S.: Nigdy nie padły z moich ust. Są to komentarze z zewnątrz, w osobie trzeciej. Nie mam potrzeby gnębienia tego tematu!

GALA: Nie bez powodu przypomniałam, że uczestniczyliśmy w waszym ślubie, bo był to znak zrozumienia z twojej strony, na czym dziś polega pewien koszt sławy, prawda?

K.S.: Ślub to okoliczność radosna i szczęśliwa. Byliśmy parą sympatycznych i pogodnych ludzi. Przyjemne jest dzielenie się czymś miłym, znacznie trudniej, kiedy dzieje się coś niedobrego, ludzie się rozstają, doznają wypadków lub poważnej choroby.

GALA: Ale zdarza się, że ludzie chorzy godzą się dzielić swoim doświadczeniem.

K.S.: I całe szczęście, że to potrafią! Wielkim szacunkiem darzę Pana Kamila Durczoka za to, że miał odwagę mówić otwarcie o swojej walce z ciężką chorobą i dawać nadzieję ludziom, którzy z podobną chorobą walczą.

GALA: Jest mnóstwo kobiet po rozwodzie. Jak można sobie z tym poradzić?

K.S.: Ta rozmowa nie może być poradnikiem dla nikogo! Wręcz przeciwnie. Nie jestem nikim wyróżnionym. Miliony ludzi na świecie przechodzą przez podobne sytuacje i każdy na swój sposób stara się jak najrozsądniej przez to przebrnąć. To wszystko. Nie chcę o tym nikomu opowiadać. Ten temat jest dla mnie zamknięty. Nie powiedziałam nigdy złego słowa o moim mężu Zbyszku i chcę, by tak pozostało. Zachowuję się z szacunkiem. Nie zamierzałam i nie chcę być wrogiem. Pewnego dnia sam głęboko to zrozumie.

GALA: Podczas rozwodu łatwo było zachować klasę i spokój przy paparazzich?

K.S.: Wiedziałam, że będą tam fotoreporterzy. Sprawy rozwodowe nie są utajnione. To z pewnością taki moment w życiu, kiedy nie chciałoby się być obserwowanym. Skoro to jednak nieuniknione, staram się rozumieć, że to po prostu praca tych ludzi...

GALA: I nie odwracałaś się do nich tyłem?

K.S.: Co by to dało...? Mam resztki wiary, że jeżeli ja szanuję prace innych ludzi, to oni uszanują i mnie.

GALA: Jesteś tym zmęczona?

K.S.: Bardzo. Niestety dzisiaj żer na osobach publicznych nie kończy się wyłącznie na działalności gazet. Dobrodziejstwa techniki XXI wieku, jak aparat fotograficzny w komórce, w rękach niektórych gorliwych oszołomów poszerzają pole "osaczania" osób publicznych. I nagle np. aktor na wakacjach z przyjaciółmi w Hiszpanii, sfotografowany telefonem przez przechodnia na prywatnej plaży nudystów, po powrocie zastaje swoje zdjęcie nago sprzedane do jakiegoś tabloidu!!! Ma się czuć jak zaszczuty zwierz w klatce? Ludzie, na Boga, nie dajmy się zwariować! Kolejnym monstrualnym medium jest internet, gdzie pojawiają się portale, na których każdy frustrat, korzystając z tego, że jest anonimowy, może napisać cokolwiek, ordynarnie i zjadliwie, najchętniej o osobach publicznych, które coś osiągnęły i są za coś lubiane. Rysuje to dość przerażający obraz społeczeństwa. Czy żyjemy wśród ludzi zawistnych, zazdrosnych, pełnych frustracji i kompleksów, którym bezkarne pojeżdżenie po kimś sprawia ulgę i przyjemność?

GALA: Znalazłaś takie informacje o sobie?

K.S.: Mam zbyt dużo pracy i poważnych spraw, by tracić czas na podobne głupoty. Raz koleżanka przeczytała mi przez telefon takie znalezione gdzieś "dzieło", abym się pośmiała.

GALA: Co to było?

K.S.: Opisany dzień, godzina, nieznany mi sklep w Warszawie, w którym jakaś anonimowa "pacjentka" widziała mnie z "...latynoskim, ciemnoskórym kochankiem". Zblazowanym gestem wskazywał mi kolejne ubrania, a ja, biegając za nim jak gejsza, przynosiłam mu je najpierw do przymierzalni, a następnie za wszystko zapłaciłam kartą. Ów latynoski macho od czasu do czasu wysyłał mi protekcjonalnie "buziaczka lub puszczał oczko". Faktycznie gruchnęłam śmiechem. Szczególnie "macho" i "oczko" podnieca mnie w mężczyznach najbardziej! Dorzuciłabym jeszcze owej pani z internetu, że po wszystkim "...Skrzynecka i jej Latynos wspólnie poćwiartowali i zjedli kierowniczkę sklepu! Na oczach licznych świadków". Ale oto sprawa ma ciąg dalszy. Gazeta, która nie otrzymuje ode mnie oczekiwanych odpowiedzi na pytania, replikuje tę opowieść z internetu i drukuje jako artykuł. Każdy może więc napisać, co chce, i za chwilę zostanie to awansowane do kolorowego tygodnika czy tabloidu?

GALA: Przejmujesz się tym?

K.S.: Najsłuszniej jest się z tego pośmiać. Ale mechanizm spirali nakręca się dalej. Na antenie lubianego przeze mnie kanału TVN Style pojawia się program "Magiel towarzyski". Jak sama nazwa wskazuje, zajmuje się powielaniem ploteczek pisanych w kolorowych gazetach. Prowadzących - Karolinę Korwin-Piotrowską i Tomasza Kina, znam jako błyskotliwych, doświadczonych dziennikarzy, cenię za cięty dowcip i odwagę. Mieliśmy przyjemność rozmawiać parokrotnie w wywiadach na poważne i ciekawe tematy. Oboje po latach pracy w mediach najlepiej wiedzą, jak takie plotkarskie artykuły powstają, wbrew woli obsmarowywanego. Ale oni te publikacje rzucają na żer w swoim programie, komentując jako wywiady udzielane w pierwszej osobie. Choć widzą doskonale, że nie są to wywiady! Jeżeli już dwoje dobrych dziennikarzy decyduje się na prowadzenie programu z kręgu magla, można by liczyć na to, że zachowają etykę dziennikarską i elegancję. Tymczasem przekraczają wszelkie granice dobrego smaku, obrażając ludzi.

GALA: Program emitowany jest w kanale należącym do stacji, w której pracujesz od dłuższego czasu.

K.S.: W jakiejkolwiek stacji nie powinniśmy wzajemnie urządzać sobie tego typu pożywki. Zwłaszcza na antenie TVN Style, która jest stacją propagującą dobry smak, styl życia i kulturę.

GALA: Masz o to żal do stacji? Próbowałaś o tym z kimś rozmawiać?

K.S.: Ależ skąd! Dystans! Dziwi jedynie brak konsekwencji: z jednej strony Karolina używa sformułowania: "A kogóż obchodzi prywatne życie jakiejś Kasi Skrzyneckiej?". A z drugiej - poświęca temu już trzeci z rzędu program. Ufam, że z uwagą przeczyta także ten artykuł i znajdzie odwagę, by grzecznie powiedzieć "przepraszam", jak osoba z klasą.

GALA: A nie myślisz, że powiedzenie kilku zdań bardziej emocjonalnych niż oficjalny komunikat zamknęłoby temat twojego rozwodu? Tak jak zrobiła to Jennifer Aniston po rozwodzie z Bradem Pittem. "Vanity Fair" zapowiedział ten wywiad bardzo emocjonalnie na okładce: "Jen mówi, płacze, płacze i mówi".

K.S.: Stanowczo nie! Do niczego mi nie potrzebna publiczna wiwisekcja życia osobistego. Wylewnie mogę rozmawiać z najbliższą przyjaciółką, z mamą i ojcem, lecz nie z prasą. Nasza rozmowa nie to ma na celu.

GALA: Czego dowiedziałaś się o sobie i o ludziach przy okazji tych ostatnich wydarzeń?

K.S.: Tysiące refleksji i przemyśleń zachowujesz głęboko dla siebie. Setki pięknych zdjęć, wspomnień, z którymi jeszcze długo nie potrafisz sobie poradzić. Wieczny brak zgody na to, że takie bywają prawa dżungli. Nabierasz niestety nieufności, ale i dystansu do tych, którzy z chęcią chcieliby ci to życie bezinteresownie udupić. Nie przejmujesz się pudlem ni maglem, tylko robisz swoje, będąc ponad tym - za to w zgodzie z własnym sumieniem. Pracujesz twórczo, spełniasz marzenia, pielęgnujesz najbliższych - rodzinę i przyjaciół, bo to oni nie pozwalają ci przestać być życiowym optymistą.

GALA: Czyli nie grozi ci zgorzknienie?

K.S.: Zawsze próbuję sobie w życiu tłumaczyć wszystko i wszystkich! Prawdopodobnie nie odnajdę żadnych pozytywnych stron, dopiero... we własnym zgonie. Pewnie, że przebłyskuje czasem sceptycyzm - "ciesz się tym, co masz, dopóki trwa i jest piękne, bo i tak to stracisz...". Ale nie jestem typem singla. Nie mam duszy singla ani usposobienia. Wyrosłam w szczęśliwej rodzinie i bez takiej rodziny nic umiałabym żyć i pracować. Nie potrafię i nie chcę być kobietą samotną. Każdy dzień celowej samotności uważałabym za stracony. Niełatwo zamknąć drzwi i powiedzieć: "Skończyło się, zaczynam następne". Są ludzie, którzy to potrafią, a są tacy jak ja, którzy nie potrafią tego zupełnie. Trzeba czasu. I wierzcie mi, że o wiele łatwiej byłoby poukładać sobie cokolwiek spokojnie, nie będąc co chwilę na świeczniku.

GALA: Co sprawia ci dziś radość?

K.S.: Praca, film, komponowanie muzyki, pisanie tekstów. Najbliższe osoby. Nie odczuwam nagłego zewu odmładzania się lub poprawek urody. Nie ukrywam, że mam 36 lat. Każda kobieta, kiedy jest bardziej zapracowana czy ma zmartwienia, wygląda na dziesięć lat więcej, niż ma. Kiedy jest zadbana, a zwłaszcza kiedy ma to szczęście, że ma wspaniałą miłość, lśni! I od razu jest dwadzieścia lat młodsza. Miłość jest chyba największą torpedą, zastrzykiem energii. Ludzie zakochują się, mając lat 50, 60 i więcej. Na taki stan nigdy nie jest za późno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji