Artykuły

Pojednanie w teatrze

Czy możliwe jest pełne porozumienie polsko-niemieckie? W sali teatralnej z pewnością. Gdyby teatr miał siłę kształtowania wzorów i postaw taką jak telewizja, relacje między naszymi krajami z pewnością byłyby lepsze - pisze Paweł Sztarbowski w tygodniku Newsweek Polska.

Historia bujnie rozwijającego się polsko-niemieckiego romansu teatralnego zaczęła się niewinnie. W latach 90. czołowi polscy twórcy zaczęli być zapraszani do reżyserowania spektakli za zachodnią granicą. Rekordzista, Krzysztof Warlikowski, przygotował w Niemczech "Wieczór Trzech Króli" "Burzę" "W poszukiwaniu straconego czasu" i "Makbeta". Grzegorz Jarzyna wystawił "W dżungli miast" Bertolda Brechta, natomiast Krystian Lupa - "Marzycieli" Roberta Musila i "Solaris" Stanisława Lema. Z niemieckimi teatrami stale współpracuje również Grażyna Kania. W pojedynczych wyjazdach najwybitniejszych polskich twórców nie ma jednak nic nowego, gdyż przed laty w podobny sposób pracowali za zachodnią granicą m.in. Konrad Swinarski, Erwin Axer czy Jerzy Jarocki. Nowością są realizowane w ostatnich latach wspólne projekty polsko-niemieckie oraz spektakle wystawiane przez Niemców w Polsce. Jednym z tych niemieckich reżyserów był Armin Petras, który w Starym Teatrze zrealizował "Ósmy dzień tygodnia" Marka Hłaski. Nagle okazało się, że powieść osadzona w czasach szarej komuny znowu stała się aktualna, gdyż te same złudzenia i niemoc towarzyszą ludziom w czasach transformacji ustrojowej. Aż trudno uwierzyć, że to obcokrajowiec tak błyskotliwie pokazał polskie fobie oraz kompleksy i odświeżył tekst wysłany do lamusa.

Już wkrótce próby w Polsce rozpoczyna światowej sławy niemiecki reżyser Rene Pollesch, który w TR Warszawa zrealizuje autorski projekt "Ragazza dell'Europa". Twórca znany jest jako radykalny krytyk kapitalizmu. Scenariusze jego spektakli składają się z fragmentów dzieł socjologicznych, sloganów reklamowych i przemówień.

Jednak żaden z tych projektów nie podejmuje tematu stosunków polsko-niemieckich. W tym lepsi są Polacy. Mistrzostwem w rozbrajaniu stereotypów wykazał się Andrzej Stasiuk, a jako broni użył groteski. Mowa o jego głośnej sztuce teatralnej "Noc. Słowiańsko-germańska tragifarsa medyczna". Wyreżyserowana przez Mikołaja Grabowskiego we współpracy Starego Teatru z Diisseldorfer Schauspielhaus zebrała entuzjastyczne recenzje po obu stronach granicy i autentycznie bawiła publiczność. Bohaterami "Nocy" są złodziej samochodów z Polski i niemiecki jubiler, który zastrzelił tegoż złodzieja, doznając przy tym ataku serca. Teraz czeka na przeszczep, a dawcą organu ma być zastrzelony Polak. Reżyserowi udało się nawiązać kontakt nie tylko ponad różnicami kulturowymi, ale też językowymi. W jednej ze scen jubiler mówi po niemiecku, Ciało Złodzieja Samochodów po polsku, a mimo to wszyscy świetnie się dogadują.

Po przetarciu szlaków przez Grabowskiego przyszedł czas na wspólne festiwale. Ważnym wydarzeniem okazał się festiwal Express EC 47 w Warszawie, prezentujący różne odcienie polskiego i niemieckiego teatru politycznego. U nas ten rodzaj widowisk wciąż kojarzy się ze stanem wojennym i aluzjami rzucanymi ze sceny, natomiast nasi zachodni sąsiedzi rozumieją go znacznie szerzej. Największym wydarzeniem imprezy był pokaz "Mongopolis Ryba albo Kaczka albo utopijny thriller" teatru Ramba Zamba z Berlina, który integruje osoby niepełnosprawne z zaburzeniami genetycznymi. Niemieckim odpowiednikiem Expressu EC 47 był zorganizowany w Berlinie festiwal Polski Express, który pokazywał najciekawsze zjawiska teatralne z Polski, m.in. spektakle Michała Zadary, Przemysława Wojcieszka i Jana Klaty.

Ten ostatni twórca wzbudził, oczywiście, największe zainteresowanie. W ramach roku polsko-niemieckiego 2005-2006 przygotował spektakl "Transfer!" [na zdjęciu], który stał się wydarzeniem politycznym. Klata podejmuje w nim bowiem tematykę wypędzeń i przesiedleń, a bohaterami fascynującego widowiska uczynił autentycznych świadków historii, którzy opowiadali o swoich wojennych i powojennych losach; Polacy wspominali przesiedlenia z Kresów Wschodnich na ziemie zachodnie, z których Niemcy byli wysiedlani. Spektakl Klaty jest epicką opowieścią o ludziach wyrywanych z korzeniami ze swoich miejsc na Ziemiach Odzyskanych i dawnych polskich Kresach, w którą wkomponowano groteskowe sceny obrad Wielkiej Trójki w Jałcie oraz piosenki Joy Division. Wielka historia zderzona została z jednostkowymi losami ludzi, których decyzje na szczycie dotknęły bezpośrednio. Reżyser, podejmując kontrowersyjny temat, naraził się na podejrzenia ze strony Powiernictwa Polskiego. Senator Prawa i Sprawiedliwości Dorota Arciszewska-Mielewczyk w imieniu tej organizacji pół roku przed premierą zażądała scenariusza do wglądu, obawiając się, że Klata dostarczy argumentów Erice Steinbach, pokazując cierpienia Niemców.

I gdyby uwierzyć we wszystko, co mówią uczestnicy spektaklu, można by uznać, że miała rację. Na przykład Gunther Linke mówi ze sceny o tym, że Polacy zarabiają teraz na ziemiach, które Niemcy zmuszeni byli opuścić. Reżyser stanowczo podkreśla jednak, że nie ze wszystkimi wypowiedziami zawartymi w scenariuszu się zgadza. A najbardziej zależało mu na tym, by w "Transferze!" każdy mógł wypowiedzieć swoje racje. Trudno w tym miejscu nie zgodzić się ze słowami, które padły podczas berlińskiej dyskusji na temat "Transferu!": "Nie słuchajmy polityków, oni nie są nam do porozumienia potrzebni". Patrząc na to, co dzieje się w teatrze, można tylko przyklasnąć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji