Artykuły

Miłość i agresja w sztuce u Grzegorzeka

"Habitat" w reż. Mariusza Grzegorzka w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku.

Mariusz Grzegorzek znalazł własny wielki temat. W swoich spektaklach z czułością i zrozumieniem portretuje ludzi poniżonych i skrzywdzonych, często przez miłość. Kolejnym dowodem świetny "Habitat" w łódzkim Teatrze Jaracza.

Rok temu Grzegorzek wprowadził na polską scenę Judith Thompson. "Lew na ulicy", którego przygotował wówczas w łódzkim Jaraczu, był objawieniem teatru całkiem innego stanu skupienia. Wśród szeptów i krzyków, w ekstremalnej intymności, reżyser i jego aktorzy mówili o rzeczach wstydliwych - małych zbrodniach codzienności. Tworzył się z tego wypowiadany półgłosem moralitet na miarę naszych czasów. Spektakl pokazał także siłę twórczości kanadyjskiej pisarki. Nie jako autorki gotowych i narzucanych z góry rozwiązań, ale scenicznych partytur, do wypełnienia emocjami każdego wieczoru. Wtedy zacząłem tęsknić za nową sztuką Thompson i nowym przedstawieniem Grzegorzka.

I oto jest, podobne, a jednocześnie całkiem inne od poprzedniego. Na powierzchni "Habitat" jest historią bez mała publicystyczną. W ekskluzywnej dzielnicy któregoś z miast, nieważne gdzie, niejaki Lewis (Bronisław Wrocławski) zamierza otworzyć niewielki dom dziecka. I dać swym podopiecznym namiastkę szczęścia. Trafi do niego Iskra (Mariusz Ostrowski) i Raine (Marieta Żukowska), która niedawno straciła matkę. Mieszkańcy okolicznych rezydencji podniosą bunt. Dlaczego ktoś wytrąca ich z błogiego odrętwienia, za które płacą plikami zielonych banknotów?

W "Habitat" są kwestie, które szalenie trudno powiedzieć ze sceny, niepopadając w śmieszność. Trzeba aktora klasy Wrocławskiego, by w konferansjersko-showmeńskim stylu palnąć mowę o tym "że każde dziecko, dawniej bite i molestowane, zasługuje na uczucie". Aktorzy łódzkiego teatru radzą sobie z deklaratywnością, czasem przebijającą z utworu w sposób niespodziewany. Pod ręką Grzegorzka rozbijają posępny to całości czasem niepohamowanym śmiechem. A to z kolei rozszerza perspektywę. W "Lwie na ulicy" patrzyliśmy z najbliższej odległości na każdą z postaci. Tym razem obraz rozciąga się na całe społeczeństwo. Tak, "Habitat" chodzi, operuje mikroskalą, pragnie objąć całość. A całość oznacza w tym przypadku wysypisko ludzkich wraków, którzy próbują odnaleźć w sobie siłę, by kochać.

Siła nowego przedstawienia Grzegorzka tkwi jednak w unikaniu wszelkich jednoznaczności. Jak prospołeczne bon moty, to przełamane muzyczną feerią, gagiem, grepsem. Jak miłość, to niepokojąca. W "Habitat" znać bardzo wyraźnie jedną z cech osobnego teatru tego artysty. Miłość jest w nim siostrą bólu, prowadzi często do niewymownego okrucieństwa. Ekstaza nierozerwalnie, choć i niedostrzegalnie, łączy się z agresją. Jest tak, jakby każdy z bohaterów pod ręką miał nóż i był gotowy, by ugodzić bez własnej woli i bez ostrzeżenia.

W centrum wydarzeń staje Raine. W znakomitej interpretacji Mariety Żukowskiej staje się kimś, kto wymyka się wszelkim ocenom. Szuka ciepła i gotowa jest dawać je innym. A z drugiej strony, gdy czuje, że trzeba, potrafi walczyć i ranić. Nie chce zdradzać, ale życie wymyka się jej z rąk, idzie własnym torem. Chce być dobra, ale Podobnie, a zarazem zupełnie inaczej z innymi postaciami "Habitat". Stara Margaret Barbary Marszałek, latami opłakująca męża, bywa potworem w dystyngowanej sukni oraz łaknącym zrozumienia dzieckiem.

Janet Małgorzaty Buczkowskiej nosi maskę nieugiętej prawniczki, pod którą skrywa pustkę nie do zapełnienia. Iskra Ostrowskiego jest jak okrutne zwierzę, które rzuca się do gardła, a potem skamląc, ucieka przed uderzeniem. Krótki epizod wystarczy Agnieszce Kowalskiej (Matka), by pokazać, jak kurczowo można trzymać się życia. Wreszcie Wrocławski jako szemrany szaman i misjonarz, odpychający, a jednocześnie zagarniający dla siebie całą scenę. Rola w rolę nie do zapomnienia.

Grzegorzek nie byłby sobą, gdyby do piekła ludzi nie wpuścił odrobiny światła. Koniec, jak w "Lwie na ulicy", jest odkupieniem. Raine i jej matka stają przed publicznością, trzymając się za ręce. Ich droga, nieważne czy w wymiarze doczesnym, czy wiecznym, wreszcie się zakończyła. Teraz będzie już tylko wieczny, wspólny dom.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji