Artykuły

Zielona trawa i humor w teatrze

Zdecydowaliśmy się wybrać na najnowszy spektakl sceny narodowej. "Śluby panieńskie" w reżyserii Jana Englerta to celne trafienie. Także w potrzeby i oczekiwania młodych widzów.

Aleksander Fredro dobrze się Acie i Michałowi kojarzy. Wczesne dzieciństwo upłynęło im m.in. na śledzeniu perypetii Pawła i Gawła, dylematów osiołka i gorących doświadczeń "Małpy w kąpieli". Od pewnego czasu do zabawnych scenek związanych z hrabią Aleksandrem dołączyły także cytaty z "Zemsty". Dziadziuś lubi przywoływać m.in. dialog Cześnika i Dyndalskiego. "Mocium panie, cymbał pisze... " - rzuca czasami Michał. Słowem, Fredro i jego twórczość nie wywołują jeszcze w Acie i Michale reakcji, jakie z czasem może wypracować przymus szkolnych lektur. Wykorzystując ten sprzyjający klimat, postanowiłam pokazać im "Śluby panieńskie". Nie zawiedliśmy się. Już od wejścia wiadomo było, że nie czeka nas klasyczna, a więc przewidywalna inscenizacja. Widownia reprezentacyjnej sali Narodowego - Bogusławskiego - została oddzielona od sceny. Ta, nieoczekiwanie, stała się pomysłowo zaaranżowaną scenografią i widownią równocześnie. By dotrzeć do foteli ustawionych po przeciwległych stronach i oddzielonych sporym pasem trawy - z wielkim stołem, odsuniętym w cień powozem i niewielkim stoliczkiem - trzeba było przejść przez stylowe wnętrze dworku. Tu też, podobnie jak na zielonej scenie - grali aktorzy. Acie przypadli do gustu zwłaszcza młodzi, bardzo naturalni, w strojach stylizowanych trochę na międzywojnie, a trochę na lata 50. Mimo że na spektakl "o mało zachęcającym tytule" szła z pewnym ociąganiem, dała się porwać perypetiom młodych bohaterek. Po wyjściu z teatru musiałyśmy sobie jednak wyjaśnić sytuację Klary - jej lęk przed ojcowskim rozkazem i konieczność szybkiego zamążpójścia. Mentalność i obyczaje panien z początku XIX wieku bywają zaskakujące dla dzisiejszych młodych ludzi.

Michała w "Ślubach..." bardziej pociągnęła intryga. Stwierdził, że wierszowane kwestie wcale mu nie przeszkadzały. Najważniejsze, że bohaterowie byli zabawni. Zwłaszcza mocno przerysowany Albin. I oczywiście sceny - z opatrywaniem ręki i pisaniem listu - na czele. To nic, że ani Ata, ani Michał nie zauważyli dodanych do tekstu "Ślubów..." fragmentów z innych utworów Fredry: "Trzy po trzy" i "Zapisków starucha". Refleksyjny rys inscenizacji, podkreślony muzyką Leszka Możdżera, to ukłon w stronę starszej części widowni, "wartość dodana" do prostej intrygi. Sprawiająca, że spektakl w Narodowym nie jest tylko propozycją dla szkół. To także dobry pomysł na rodzinne spędzenie czasu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji