Artykuły

Nie dam się uwieść stadnemu instynktowi

- W Teatrze Polskiego Radia coraz wyraźniej zaznacza się obecność polskiej literatury. Bardzo mi na niej zależy, ale nie mam pewności, czy ktoś za chwilę nie zarzuci nam nacjonalizmu. Niemcy czy Francuzi promują swoją kulturę, gdzie tylko mogą. A państwo polskie, niestety, nie prowadzi żadnej polityki kulturalnej - mówi Krzysztof Zaleski, reżyser, aktor, dyrektor Teatru Polskiego Radia i radiowej Dwójki.

Krzysztof Feusette: W sierpniu 2006 roku został pan dyrektorem Teatru Polskiego Radia, w ubiegłym miesiącu - szefem radiowej Dwójki. Niech pan powie, z ręką na sercu, czy przyjmowanie obecnie stanowisk w mediach publicznych nie jest traktowane w środowisku kulturalnym jako obciach? Krzysztof Zaleski: - Nie jestem zwierzęciem stadnym i staram się zachować własny punkt widzenia. To po pierwsze. Po drugie, żadnych dyspozycji o charakterze politycznym nie otrzymuję. Gdybym otrzymał, tego samego dnia zrezygnowałbym z pełnienia obu stanowisk. Jestem daleki od tego, żeby przenosić na sferę kultury klimat wulgarnych i brutalnych kłótni międzypartyjnych. Nie dlatego, żeby kultura miała być zamkniętym rewirem, po którym poruszają się wyłącznie pięknoduchy zwrócone tyłem do rzeczywistości. Artyści nie mogą odcinać się od aktualnych wydarzeń, ale na pierwszym planie muszą stawiać publiczność, a nie posłów czy senatorów. Dlatego nie mam poczucia obciachu. Odpowiadam za swoje decyzje i mogę patrzeć ludziom prosto w oczy.

Także tym, którzy twierdzą, że nigdy wcześniej radio publiczne nie było tak bardzo podporządkowane władzy?

- Im także. Radykalna teza, że mamy dziś do czynienia z zawłaszczeniem państwa przez rząd, z praktykami o charakterze niemalże totalitarnym, nie jest prawdziwa. Skrajnie negatywne opinie o Polsce, które pojawiają się czasem w zagranicznej prasie, wywołują we mnie obrzydzenie. Mój wielki sprzeciw budzą także wszelkie próby dwubiegunowego podziału świata. Tu Radio Maryja, tam klub Le Madame, a pośrodku pustka. No nie, między nimi jest cała różnorodność, całe bogactwo życia.

Dostrzega pan środowiskowe podziały?

- Są bardzo wyraźne. Rozmawiałem niedawno z przyjacielem, który jest współpracownikiem Polskiego Radia. Według mnie bardzo cennym. Znamy się od lat i od czasu do czasu spotykamy w większym gronie. To koleżeńskie wieczory, na które przychodzą ludzie o odmiennych poglądach politycznych. Mówię do niego: "Cieszę się, że twoje audycje są tak znakomite i czekam na następne". A on: "Wiesz, ale chyba już nie będę mógł ich robić. Otrzymałem status pokrzywdzonego i nie mam zamiaru wypełniać nowej deklaracji lustracyjnej". Nie namawiałem go do niczego, porozmawialiśmy, na koniec stwierdził, że jeszcze to przemyśli. Dla mnie złożenie oświadczenia nie było problemem. Oddałem je, kiedy nie było jeszcze odgórnego nakazu, a jedynie prośby. Teraz, po wejściu ustawy, zrobiłem to powtórnie i korona mi z głowy nie spadła. Ale sporo osób poddanych jest olbrzymiej presji. Traktują konieczność lustracji jako sytuację, w której muszą opowiedzieć się po którejś ze stron politycznego konfliktu. Takie kolektywne myślenie zawsze było mi obce.

Czy te podziały mogą przełożyć się na rangę wydarzeń artystycznych?

- Niestety tak. Podam przykład. W Teatrze Polskiego Radia coraz wyraźniej zaznacza się obecność polskiej literatury. Bardzo mi na niej zależy, ale nie mam pewności, czy ktoś za chwilę nie zarzuci nam nacjonalizmu. Niemcy czy Francuzi promują swoją kulturę, gdzie tylko mogą. A państwo polskie, niestety, nie prowadzi żadnej polityki kulturalnej. Chciałbym, by radiowa scena stała się domem rodzimych pisarzy, dramaturgów, poetów. Bardzo mnie cieszy, że właśnie na antenie Polskiego Radia pojawiają się słuchowiska autorów, którzy gdzie indziej na pewno by się nie spotkali - Manueli Gretkowskiej, Rafała Ziemkiewicza, Ryszarda Marka Grońskiego. Ta otwartość jest dla mnie najważniejsza. Teatr musi być wolny od jakichkolwiek nacisków ideologicznych, towarzyskich czy układowych.

Przygotowując spektakl telewizyjny "Słowo honoru" - o Emilii Malessie, której ubecy zgotowali piekło na ziemi, przeglądał pan jej akta w IPN. A swoje pan obejrzał?

- Nie poniosłem takich szkód w PRL, by do nich zaglądać. Ale mój przyjaciel i kolega ze studiów - Tadeusz Witkowski, który jest przyzwoitym, uczciwym człowiekiem i poznał wiele faktów dotyczących naszego środowiska polonistycznego, powiedział mi niedawno: "Wiesz, jest bardzo dobrze". To przeczy teorii, że ujawnienie materiałów z przeszłości sprawi, iż wszyscy będziemy obryzgani błotem. Głośna była sprawa Andrzeja Szczypiorskiego. Dla mnie nie był i nie będzie autorytetem moralnym, ale wstrząsnęła mną wiadomość, że donosił Służbie Bezpieczeństwa na przyjaciół. Jednak nigdy nie powiem, że jego "Msza za miasto Arras" jest nieważnym tekstem, bo to jedna z bardziej znaczących książek w powojennej Polsce. Ujawnienie kompromitujących faktów z czyjejś biografii nie może powodować, że będziemy tę osobę rugować z życia publicznego czy podręczników literatury. Oddzielajmy biografię autora od dzieła. Przecież nasze wyobrażenie wywiedzione ze starożytnej Grecji, że piękno i dobro są ze sobą trwale powiązane, jest tylko życzeniem. I kiedy okazuje się ono nie do spełnienia, nie można chować głowy w piasek. Wielkim szacunkiem darzę księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, który stwierdził, że nie wolno żadnemu środowisku stosować wobec siebie kryteriów korporacyjnych. To dotyczy biskupów, profesorów, prawników czy dziennikarzy. Fakt ujawnienia współpracy z SB nie oznacza potępienia. Może otworzyć człowiekowi drogę do wewnętrznej odmiany. To także kwestia etyki chrześcijańskiej. Każdy katolik musi umieć przebaczyć, o ile wina zostanie wyznana i pojawi się wola zadośćuczynienia krzywdom. Nie rozumiem, dlaczego niektórzy publicyści ten proces dochodzenia do prawdy nazywają gnojeniem ludzi.

Przed rokiem podczas festiwalu Dwa Teatry w Sopocie, po ogłoszeniu nagród jury telewizyjnego, pan - szef jury radiowego - wszedł na scenę i w kilku zdaniach dał wyraz swemu niezadowoleniu z pominięcia w werdykcie telewizyjnym spektaklu "Król Edyp" Gustawa Holoubka. To był impuls?

- Nie. Przemyślane działanie z potrzeby serca. Uważam, że są chwile, w których trzeba się zachować. Starałem się nikogo nie urazić, ale jednocześnie chciałem publicznie wyrazić swój pogląd.

Sprawia pan wrażenie twardego, zdecydowanego faceta i takie role najczęściej oferuje panu kino. Ale o radiowym teatrze mówi pan, że "pozwala usłyszeć, jak w ciszy leci motyl"...

- W ludzkiej psychice jest miejsce na połączenia paradoksalne. Znam osoby o wysokiej kulturze, które potrafią popisać się chamstwem. Trudno mówić o sobie. Nie uważam się za twardziela. Natomiast nigdy nie dam się uwieść stadnemu instynktowi. Może zabrzmi to w tym momencie zabawnie, ale uwielbiam Clinta Eastwooda, który przez lata uchodził za drugorzędnego aktora, grywającego w banalnych włoskich westernach. Pamiętam jednak moje zaskoczenie i oczarowanie jego filmem "Bird" o wybitnym trębaczu Charliem Parkerze. Nie chcę powiedzieć, że jestem podobny do Eastwooda. Raczej przypomnieć, że pozory mylą.

Nowe stanowiska nie zabiją w panu artysty?

- Nie czuję już takiej potrzeby tworzenia jak w młodości, kiedy trzeba pracować dużo i gwałtownie. Każda przygoda z teatrem, każde niepowodzenie czegoś uczy. Dzisiaj jako reżyser chciałbym ograniczyć się do tematów naprawdę ważnych, jak wspomniana wcześniej tragedia Emilli Malessy. Zresztą trudno mi snuć plany, bo zawsze pracowałem zrywami. Systematyczność jest potrzebna przy gromadzeniu materiałów. Potem cała rzecz rozstrzyga się w jednym błysku.

W jakiej kondycji są dziś Teatr Polskiego Radia oraz Dwójka?

- Teatr - w bardzo dobrej. Nie muszę kontrolować każdej decyzji repertuarowej, tam pracują znakomici fachowcy. Mam nadzieję, że z czasem podobnie będzie wyglądała sytuacja w Dwójce. Z Małgorzatą Małaszko podjęliśmy się kierowania tą stacją nie z powodu przerośniętych ambicji, ale dlatego, że chcemy, by mimo zmiany częstotliwości zachowała swój wyjątkowy charakter.

Co będzie najtrudniejsze?

- Nie stosujemy praktyki często spotykanej w naszym życiu kulturalnym, że urzędowanie zaczyna się od zniszczenia dorobku poprzedników. Mnie nauczono, że tak nie można. Cieszę się, że nasze uwagi, nie tylko dyrekcji, ale również dziennikarzy i twórców radiowych, są zbieżne z sygnałami od słuchaczy. Pierwsza zmiana dotyczy redakcji muzycznych, a jest ich w Dwójce kilka i w każdej pracują wybitne osobowości. Muszę jak jubiler rozmieścić te wszystkie topazy i diamenty w taki sposób, żeby mogły świecić pełnym blaskiem. Trzeba wprowadzić porządek w ramówce. Na piękną muzykę reagujemy przyśpieszonymi uderzeniami serca, więc ma znaczenie, o jakiej porze słyszymy np. koncert wiolonczelowy. Słuchacze chcą także, by na antenie Dwójki było więcej jazzu, muzyki folkowej i etnicznej. Twierdzą, że za rzadko nadajemy piosenki literackie. Jak pan widzi, zmiany nie będą rewolucyjne. Zresztą rewolucja i kultura to wykluczające się pojęcia. Nie sądzę, by Dwójka musiała uwzględniać w ramówce np. obecną modę na rap. Ale, jeżeli w redakcji publicystyki kulturalnej pojawi się program o rapie jako ważnym zjawisku społecznym, nie widzę powodu, by i takie cytaty się pojawiły. Najważniejsze, by to radio w sposób bardziej dynamiczny odnosiło się do wszystkich zjawisk, problemów i sporów, które istnieją w polskim i światowym życiu kulturalnym.

Czy wyznaczona została granica słuchalności, poniżej której Dwójka spaść nie może?

Nie. Prezes Krzysztof Czabański i członkowie zarządu Polskiego Radia zapewnili mnie, że nie będzie oceniana przez taki pryzmat. Oczywiście, cieszyłoby nas, gdyby to nie był jeden procent słuchaczy, ale dwa i pół. Istota ustawy o radiofonii i telewizji polega na tym, że rozgłośnie publiczne mogą korzystać z reklam i wpływów abonamentowych właśnie po to, by realizować zapisaną w ustawie misję kulturalną. Jedynka i Trójka utrzymują Dwójkę. A więc nie naszym zadaniem jest zdobywać bardzo szerokie audytorium. Z drugiej strony - pełnienie misji nie może oznaczać, że położymy nogi na biurku i będziemy delektować się pięknem utworów Mozarta. Na pewno częściej muszą pojawiać się na antenie następcy dzisiejszych radiowych mistrzów, co nie znaczy, że tych ostatnich odsuniemy od mikrofonów. Słuchacz Dwójki to człowiek w wieku od 20 do 70 lat, kobieta lub mężczyzna mieszkający w dużym lub małym mieście. Ta rozpiętość jest wspaniała. Wierzę, że zatrzymamy przy sobie seniorów, ale nie możemy zapominać o audycjach edukacyjnych dla młodszego pokolenia. Dziecko czy nastolatek, który w odpowiednim czasie trafi do teatru, opery czy na koncert, złapie bakcyla kultury na cale życie.

* * *

Krzysztof Zaleski

Reżyser teatralny, aktor, scenarzysta, dyrektor Teatru Polskiego Radia i radiowej Dwójki. Jest absolwentem filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim oraz reżyserii w stołecznej PWST. Zrealizował kilkanaście spektakli Teatru Telewizji, ostatnio: "Sprawę honoru" według scenariusza napisanego wspólnie z historykiem Pawłem Wieczorkiewiczem, "Tajnego agenta" Josepha Conrada i "Księcia nocy" Marka Nowakowskiego. Reżyserował w kilku teatrach warszawskich, od 1989 roku związany jest przede wszystkim z Teatrem Ateneum. Do jego najgłośniejszych inscenizacji scenicznych należą "Mahagonny" oraz "Ślub" we Współczesnym, "Ksiądz Marek" w Dramatycznym, "Msza za miasto Arras" w Powszechnym oraz "Opera za trzy grosze" i "Mała apokalipsa" w Ateneum. W styczniu 2007 roku wyreżyserował "Wagon" Marka Nowakowskiego w Teatrze Współczesnym. Zagrał w kilkudziesięciu filmach, w 1981 roku zdobył nagrodę za najlepszą pierwszoplanową rolę męską (za cztery filmy: "Dziecinne pytania", "Gorączka", "Indeks" i "Głosy"). Ma 58 lat, jest mężem aktorki Marii Pakulnis.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji