Artykuły

Wschód z zachodem pod pachą

Autor powieści byłby pewnie zadowolony, że wraca się do jego twórczości i adaptuje ją na scenę - widz niekoniecznie - o spektaklu "Na wschodzie i zachodzie" Teatru Zielony Wiatrak pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

Erich Maria Remarque byłby zadowolony. Teatr Zielony Wiatrak podjął się odkurzenia trochę już zapomnianego, wielkiego pisarza niemieckiego, który bezlitośnie piętnował okrucieństwo wojny i wystąpił jako pacyfista wskazujący tragizm ludzi rzuconych w samo serce wojennej zawieruchy. O tym traktuje najgłośniejsza obok "Łuku triumfalnego" jego powieść - "Na zachodzie bez zmian".

Na Sopockiej Scenie Off de Bicz powstała adaptacja tej pozycji pod zmienionym tytułem "Na wschodzie i zachodzie". Przeróbek jest niewiele. Zachowana została postać Pawła Baeumera (Bartosz Frankiewicz), bohatera-narratora tej powieści - na nim zogniskowana jest cała akcja (epizodycznie Frankiewicz wciela się też w swoich kompanów). Wszystkich jego kolegów z frontu, a także dyrektora ze szkoły i podoficera Himmelstossa odgrywa, będący jednocześnie reżyserem przedstawienia, Marek Brand. Katarzyna Sowala, Agata Stucka i Agnieszka Kazimierska także grają po kilka postaci - osoby wydające pożywienie w obozowej kuchni, matkę i siostrę Pawła, matkę Kemmericha (w adaptacji żonę), dziewczynę z plakatu teatru frontowego, kobiety sprzedające się za coś do jedzenia (w wykonaniu scenicznym - raczej z nudów).

Reżyser skupia się na tym, co dla Remarque`a najważniejsze - wskazuje brutalność wojny, mechanizmy, jakie ona za sobą niesie, oraz jej ludzką twarz. Zamysł dobry. Szkoda tylko, że ukazana rzeczywistość dotyczy pierwszej wojny światowej i zdążyła się mocno zdezaktualizować, bo dziś nikt nie rusza na wroga z wyostrzoną saperką... W rezultacie wyłania się romantyczny wizerunek żołnierza - idealisty. Tylko czemu to ma służyć?

Tak samo niezrozumiały jest tytuł sztuki. Sopockie przedstawienie w tytule odsyła do naszej części kontynentu. U Remarque`a jest tylko zachodni front - ściślej rzecz ujmując - front francuski. Teatr Zielony Wiatrak stosuje pewne uproszczenia: zamiast cesarza mamy prezydenta, zamiast atakujących są obrońcy ojczyzny, z tekstu wyleciały wszelkie niemieckie odniesienia i nazwiska. Wojna ta dotyczy nas, Polaków, i o nas opowiada spektakl - zdaje się sugerować tytuł. Taka recepcja wydaje się naturalna. Przeszkadza tylko fragment z zabitym przez Pawła francuskim zecerem Gerardem Duvalem. Bo czemu Francuz, a nie Niemiec na przykład? Niby zgodne z prawdą historyczną (Polacy walczyli na wszystkich frontach), ale dla widza bez dobrej znajomości historii mało przejrzyste. Jeśli jeszcze ktoś odniesie tę scenę do drugiej wojny światowej, myśl Remarque`a zostanie zupełnie przeinaczona - odbierze zajście w okopie jako nieszczęśliwy wypadek. Trudno zresztą oprzeć się wrażeniu, że doszukiwanie się "wschodu" w tej sztuce jest działaniem na siłę. Mieszają się wojny, mieszają się porządki historyczne, mieszają się nawet kierunki świata...

W ubogiej, choć trafnie dobranej, scenografii Anny Molgi i Marka Branda każdy rekwizyt wykorzystywany jest wielokrotnie - ni to namiot, ni lazaret spełnia rolę szpitala polowego w scenie porodu (dodanej przez reżysera do tekstu "Na zachodzie..." nie wiadomo, po co), domowego zacisza podczas powrotu Pawła do domu, czy alkowy miłosnych igraszek dziewczyny z żołnierzem na froncie. Na ścianach plakaty propagandowe, jakie zobaczyć można było w czasie drugiej wojny światowej. I jeszcze stół z dwoma krzesełkami oraz saperki... Niewiele tego, ale wystarczająco.

Gorzej z grą aktorów. Co z tego, że Marek Brand z Bartoszem Frankiewiczem dokonali ciekawego wyboru scen do adaptacji, a dzięki grze świateł bohaterowie wyłaniają się z mroku w różnych punktach sceny, co skutecznie przyciąga uwagę, skoro po chwili aktorzy sami do sztuki zniechęcają. Grają źle, z emfazą, bez głębi. Wykorzystują prymitywne środki, by wyrazić emocje - na przykład trzaśnięcie w stół. Jest wiele biegania i przemieszczania się po scenie - a to ze stołem u dziewczyn na froncie, a to z saperkami podczas szkolenia, czy z bambusowymi pałkami podczas imitacji walki - wszystko szablonowo i jednostajnie. Raz na jakiś czas ktoś z zespołu częstuje widza papierowymi emocjami, co zbliża tragizm do groteski (reakcja żony Kemmericha na śmierć męża). Jedynie pojedyncze sceny wykraczają poza obręb szkolnego przedstawienia - rozmowa Pawła z dyrektorem podczas urlopu i w ogóle pobyt Pawła w domu. Nawet bardzo dobra, przejmująca muzyka duetu: Małgorzata Wnęk (skrzypce) i Krzysztof Pajka (gitara elektroakustyczna) nie jest w stanie w pełni zrekompensować aktorskich niedoróbek.

Marek Brand wyreżyserował sztukę nie pozbawioną uroku. Jako przypomnienie twórczości Remarque`a spełnia swoją rolę. Zbyt kurczowe trzymanie się oryginału przekreśliło szanse na wykorzystanie potencjału ukrytego w tekście książki. Pozostała tylko ponadczasowa krytyka wojny. Trudno doszukać się czegoś więcej. Autor powieści byłby pewnie zadowolony, że wraca się do jego twórczości i adaptuje ją na scenę - widz niekoniecznie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji