Artykuły

Mama mnie teraz słyszy

OLGA BOŃCZYK - warszawska aktorka i piosenkarka, ambasadorką programu "Dźwięki marzeń", który pomaga dzieciom z wadami słuchu wyjść ze świata ciszy opowiada o swoich niesłyszących rodzicach.

Pierwsze słowo, którego nauczyła się Pani w języku migowym...

- Mama.

Znała Pani jej głos?

- Gdy miała 15 lat, spadła z drabiny i zaczęła tracić słuch. Były lata 60. i medycyna niewiele mogła zrobić. Dziś wystarczyłby aparat słuchowy i mama mogłaby normalnie funkcjonować. Jednak wtedy aparaty były kiepskiej jakości i tak ją męczyły, że zdecydowała się na wejście w świat ciszy. Do końca życia świetnie mówiła. Osoby obce, które z nią rozmawiały, mogły się w ogóle nie zorientować, że nie słyszy, bo potrafiła czytać z warg. Do mnie i do brata mama mówiła normalnie.

A tata?

- Tata stracił słuch, gdy miał pięć lat. Chorował na szkarlatynę, miał zmiany w krtani, mówił słabo. Porozumiewałam się z nim na migi.

Kiedy zaczęła się Pani uczyć języka migowego?

- Gdy rodzice migali, starałam się zrozumieć, o czym mówią. Mama do tego mówiła na głos, więc miałam tłumaczenie.

Z migowego na polski.

- Migowy to język znaków, pojęć. My o krześle możemy powiedzieć: siedzisko, taboret, fotel. W języku migowym to tylko jeden znak 'miejsce do siedzenia'. Dlatego głusi znają mniej słów. Są tacy, którzy chcą wzbogacać język i często zaglądają do słowników, ale większość porozumiewa się językiem dość ubogim.

Czytają książki, gazety?

- Wśród nich są osoby starsze, które nie potrafią pisać i słabo czytają. Na szczęście edukacja dzieci jest dziś na wyższym poziomie niż kilkadziesiąt lat temu. Wielu kończy studia, robi kariery. Jednak do krajów zachodnich wciąż nam daleko.

Jak wyglądało życie rodzinne?

- Do niedawna myślałam, że niczym szczególnym nie różniło się od życia moich rówieśników. Gdy trafiłam w Krakowie na Stowarzyszenie 'Usłysz mnie', które pomaga niesłyszącym rodzicom słyszących dzieci, zrozumiałam, jakie problemy mają takie rodziny jak moja. Dzieci, mimo że słyszą, późno uczą się czytać, mają niewielki zasób słów. W domach nie ogląda się telewizji, nie słucha radia. Przyjęcia odbywają się w ciszy, bo przychodzą na nie zwykle niesłyszący.

U Was w domu był telewizor?

- Moja mama była osobą wykształconą i ciekawą świata, więc kupiła telewizor dla nas, dzieci, bo wiedziała, że odcinając nas od świata dźwięków, wyrządziłaby nam krzywdę. Dla osób głuchych świat mediów jest zwykle niedostępny. Telewizja to dla nich ruchome obrazki. Język polski to taki sam obcy język jak węgierski. Odcięcie od mediów powoduje, że niesłyszący nie znają wielu kodów, którymi posługują się ludzie w pełni sprawni.

Moja mama doskonale to rozumiała. Dlatego próbowała dotrzymać mediom kroku. O godz. 19.30 musiałam oglądać 'Dziennik' i tłumaczyć jej wiadomości. Byłam szczęśliwa, jak potem emitowali radziecki film, bo z reguły był z napisami i mogłam pójść na podwórko.

Miała Pani koleżanki?

- Niewiele. To przykre, zwłaszcza że chodziłam do szkoły muzycznej, w której były dzieci z tzw. dobrych rodzin. A tu nagle pojawia się dziewczynka z rodziny niesłyszącej. Miałam poczucie, że jestem gorsza.

Wstydziła się Pani, że ma niesłyszących rodziców?

- Nigdy! Mój brat też się nie wstydził. Gdy tata zaczynał rozmowę z kimś obcym, zawsze starałam się szybko wytłumaczyć, że nie słyszy.

Dlaczego?

- Żeby się z niego nie śmiali.

Czuła się Pani odpowiedzialna za rodziców?

- Zawsze chodziłam z mamą na wywiadówki i tłumaczyłam jej, co moja wychowawczyni ma na mój temat do powiedzenia. Jako pięciolatka 'załatwiałam' przydział na mieszkanie. Gdy przychodziła słysząca koleżanka mamy i zwierzała jej się ze swoich kłopotów małżeńskich, tłumaczyłam, bo szkoda było czasu na pisanie.

Szybciej Pani dojrzała.

- Od najmłodszych lat z bratem byliśmy opiekunami rodziców. Teraz mimowolnie staję się opiekunką każdej osoby, która pojawia się w moim życiu. Z mimiki, gestów wyłapuję każdą jej myśl. Czasem łapię się na tym, że gdy o czymś opowiadam, zaczynam bardzo gestykulować.

To był Pani pomysł, żeby zamigać w serialu 'Na dobre i na złe'?

- To był pomysł Ilony Łepkowskiej. Po odcinku, w którym pomagałam głuchemu chłopcu, widzowie żywo i ciepło zareagowali. Do dziś na ulicy podchodzą do mnie niesłyszący. Cieszą się, gdy mogą sobie ze mną pogadać. Spotykają mnie też lekarze i mówią: 'A u nas na oddziale jest położna, która zna język migowy i pomaga podczas porodu niesłyszącym kobietom'. Takie wiadomości cieszą.

Jeśli już mówimy o śpiewie, to ta szkoła muzyczna była z przekory czy z potrzeby serca?

- Zawsze chciałam śpiewać, być aktorką, od dzieciństwa marzyłam o scenie. Gdy byłam w przedszkolu, pani zauważyła, że jesteśmy z bratem muzykalni. Namówiła mamę, żeby wysłała nas do szkoły muzycznej. Dzisiaj brat jest pierwszym skrzypkiem w Orkiestrze Kameralnej u Agnieszki Duczmal, a ja jestem aktorką i śpiewam. Najbardziej żałuję, że moi rodzice nigdy nie mogli usłyszeć, jak śpiewam czy gram na pianinie. Ale wierzę, że teraz, gdy już nie żyją, na pewno mnie słyszą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji