Artykuły

Polska farsa z o. o.

Władysław {#au#1205}Zawistowski{/#} napisał farsę. Rzecz godna uwagi z wielu powo­dów, choćby takiego, że jest to chyba pierwsza nasza farsa od wielu lat - sam autor twierdzi żartobliwie, że jej ostatnie ślady występowania pochodzą z czasów Ochaba (najmłodszym czytelnikom należy się wyjaśnienie, że Edward Ochab nie pisał fars, był natomiast ważną osobistością polskich władz państwowych do roku 1968). Zawistowski usiłuje więc swoją "Farsą z ograniczoną odpowiedzialnością" wskrzesić gatunek w naszej dramaturgii ostatnio zaniedbany i trzeba przyznać, że czyni to ze znawstwem. Autor wie, jakimi chwytami posługuje się farsa, i postarał się w pełni je zastosować. Mamy tu zatem sporo humoru sytuacyjnego, który w miarę rozwoju akcji (prowadzonej zresztą symultanicznie, co stanowi duży sprawdzian dla teatru) piętrzy się coraz bardziej. Bohaterowie ulegają zaś absurdalnym, choć typowym dla farsowej konwencji perypetiom. Jeśli dodać, że w sztucz­ce komiczną rolę odgrywają rekwizyty w postaci damskiej bielizny, to cała rzecz przedstawi nam się jako wystarczająco idiotyczna i przez to zabawna. "Odnajdźmy się znów w śmiechu" - zwraca się Zawistowski do widza, ale to zawołanie kieruje pod adresem widza szczególnego: tego, który "czcił Schillera (...), entuzjazmował się Swinarskim, był dumny, że mógł chodzić na Hebanowskiego". W słowach tych można wyczuć gryzącą ironię: oto, co dziś polski teatr może państwu zaoferować - głupiutką farsę. Autor ważnych ongiś dramatów: "Wysockiego" czy "Stąd do Ameryki", który nie bał się w swej twórczości podejmować współczesnych problemów, teraz staje się tylko dostawcą chodliwych sztuczek - takich, które będą grane po sto razy przy pełnej widowni. Takie czasy...

Ale Zawistowskiego nie opuszcza temperament publicysty, nawet jeśli ma napisać rzecz tylko do śmiechu. Bowiem "Farsa z o.o." ośmiesza naszą swojską rzeczywistość rodzącego się kapitalizmu ze wszystkimi jej absurdami i zjawiskami, które ostatnio określa się mianem "przekrętów". Bohaterowie komedyjki to postaci rodem z polskiego panopticum. Znajdziemy tu biznes­menów w białych skarpetkach, przedstawiciela tzw. starej nomenkaltury, zdeklasowaną księżnę, funkcjonariusza UOP-u i urzędnika podatkowego, pospolitych złodziejaszków i inne typy spod ciemnej gwiazdy, gapowatego policjanta, pracownicę agencji towarzyskiej (pochodzącą oczywiście zza wschodniej granicy) i wreszcie krajowe dziwki. Swoich bohaterów Zawisto­wski chyba celowo gnębi tak okrutną teatralną konwencją, jaką jest farsa. Uzyskuje w ten sposób grubą karykaturę postaw i zachowań, jakby chciał powiedzieć, że to, co dzieje się wokół nas, nadaje się tylko do farsy. Może nie jest to odkrywcze stwierdzenie, ale nikt, jak dotąd, nie wyciągnął zeń praktycznych wniosków. W każdym razie "Farsa z o.o." wydaje się atrakcyj­nym materiałem dla teatru.

Trudno orzec, czy po dwóch, jak na razie, wystawieniach sztuki cieszyć się ona będzie powodzeniem. Realizacje w Teatrze Wybrzeże i w Teatrze im. Słowackiego pokazują, że wbrew pozorom farsa naprawdę nie jest łatwą konkurencją. Co ciekawe: można odnieść wrażenie, że twórcy obu przed­stawień zupełnie odmiennie podeszli do swoich zadań. W Krakowie jakby z góry nie wierzono w sukces przedsięwzięcia. Jeśli bowiem chce się robić farsę, to trzeba wykazać niemałą inwencję teatralną. Zawistowski przecież wszystkiego w sztuce nie określił. Tu należy popracować nad szczegółami. Wnieść do sytuacji, nawet schematycznych, i do postaci, nawet grubo zarysowanych, trochę własnego życia i, bagatela, odrobinę poczucia humo­ru. Ani reżyser, ani aktorzy Teatru im. Słowackiego nic właściwie w tym kierunku nie uczynili. Sytuacje rozgrywano niezgrabnie, bez polotu, byle tylko nie pogubić się w kolejnych wejściach i wyjściach. Aktorzy zaś spra­wiali wrażenie, jakby cała rzecz zupełnie ich nie bawiła. Zdumiewające jest dla mnie to, że nie wykazali oni choćby w minimalnym stopniu zmysłu obserwacji, który umożliwiłby komiczne przedstawienie typowych przecież postaci. Pewnie łatwiej im grać Gombrowicza...

Twórcy gdańskiej, prapremierowej wersji "Farsy" dla odmiany komedyjką Zawistowskiego zabawili się aż za bardzo. Na scenie, by tak rzec, pedał komizmu wciśnięto do dechy i zrobiła się beczka śmiechu. Numer gonił numer. Śmieszyć miało wszystko: złodziej, który mówił gwarą śląską, nie­dowidząca pani redaktor, prawdziwy Wietnamczyk itd., itd. W niektórych dowcipach scenicznych farsa Zawistowskiego znalazła zabawną realizac­ję, ale efekt w całości był mocniej przerysowany niż to autor zamierzył. Nie wiadomo zatem, czy Zawistowski odniósł sukces czy porażkę. Sukce­sem pewnie jest to, że w ogóle jego sztuką zainteresowały się teatry. Ale samych wystawień do udanych zaliczyć nie można, co recenzenci na ogół policzyli na koszt autora. Jasno trzeba powiedzieć: "Farsa z ograniczoną odpowiedzialnością" nie jest sztuką doskonałą. Jej konstrukcja nazbyt jest skeczowa, a dowcip momentami płaski. Ale teatry chyba nie wykorzystały możliwości, jakie utwór jednak daje. Inna rzecz, że tradycja tego typu repertuaru na naszych scenach jest słaba, co w jakiejś mierze niepowodze­nie może usprawiedliwić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji