Artykuły

Kaliskie Spotkania Teatralne. Dzień trzeci

"Na Gorąco" w reż. Michała Zadary z Teatru Współczesnego w Szczecinie oraz "Tańce w Ballybeg" w reż. Iwony Kempy z Teatru Collegium Nobilium w Warszawie. Po trzecim dniu Kaliskich Spotkań Teatralnych pisze Maciej Stadtmüller z Nowej Siły Krytycznej.

NA GORĄCO

"Na gorąco" [na zdjęciu] miało być parodią jednej z najlepszych komedii w historii kinematografii "Pół żartem pół serio" Billy'go Wildera. Niestety się nie udało.

Recepta na farsę, wydawałoby się, jest bardzo prosta. Wziąć dwóch mężczyzn, bezrobotnych, zdesperowanych, przebrać ich za kobiety i zatrudnić w lesbijskiej kapeli, która szykuje się do objazdu Florydy. Niestety składniki zostały źle dobrane i wyszedł z tego sitkom, telenowela posługująca się zgranymi już pomysłami. Środki użyte przez reżysera też są bardziej przynależne rozrywce telewizyjnej niż teatrowi. Pojawiły się projekcie, konferansjerka, obraz z kamery umieszczonej poza sceną. Nie bez powodu mówi się, że farsa to najtrudniejszy gatunek teatralny.

Główni bohaterowie Dżek i Tąny (Grzegorz Falkowski i Krzysztof Czeczot) polscy emigranci, wciąż biegają po scenie, miedzy rzędami widowni, po balkonach, po schodach słowem robią wszystko, żeby jeszcze bardziej zepsuć spektakl. Kobiety w ich wykonaniu są naiwne i głupie, a do tego koszmarnie brzydkie. Spektaklowi nie dostaje pod każdym względem. Najlepiej świadczy o tym publiczność, która malała z każdą przerwą. Tło dla głównych bohaterów również nie zostało dobrze pomyślane. Obserwujemy spektakl nieudanych Elvisów, zapitych amerykańskich menadżerów, polskich hydraulików a wszystko na piasku wysypanym na proscenium i metalowym rusztowaniu, na tej niby Florydzie. Okazuje się, że Ameryka też jest tylko imitacją, podróbką, odbiciem czy odpryskiem realnego świata. Zabrakło tu miejsca na komediowe role aktorskie, na niuanse, mimikę. Wszystko kręci się w obłędnym kole, bohaterowie mają coraz to nowe pomysły. Zarzutem nie jest śmiech czy dowcip, tylko jego jakość. Sztuka odwołuje się do najprostszych skojarzeń, najniższych instynktów. Wypinane tyłki, odsłaniane cycki, podnoszone spódnice, to są rekwizyty bohaterów. Jak każdy skecz śmieszą przez minutę, ale nie przez sto sześćdziesiąt.

Jeśli przyjmiemy, za programem, że sztuka jest szekspirowską komedią omyłek, to brakuje jej finezji, jeśli adaptacją sceniczną "Pół żartem pół serio", to nieudaną, jeśli farsą, to źle poprowadzoną. Jedno jest pewne, taki spektakl nie powinien się znaleźć na festiwalu sztuki aktorskiej.

TAŃCE W BELLYBEG

Wielka szkoda, dla wszystkich widzów, że spektakl Akademii Zelwerowicza został pokazany o tak późnej godzinie (22:15) i do tego poza konkursem. Młodzi aktorzy nie tylko popisali się świetnym aktorstwem, ale potrafili także wytworzyć ten specjalny rodzaj energii, której tak brakuje w dzisiejszym teatrze.

Akcja sztuki dzieje się w Irlandii, w małej wiosce Bellybeg. Jest początek sierpnia, zaczynają się żniwa. Pora na coroczne święto plonów i tańce. To właśnie od nich zaczyna się nasza przygoda z siostrami. Ranki są leniwe, południa gorące, a w chacie mieszka pięć niezamężnych sióstr. Tutaj, niczym w "Mewie" Czechowa, nic się nie dzieje. Nie dzieje się nic w sensie akcji scenicznej, bo siostry głównie rozmawiają, prawie nie wychodzą z domu. Prawdziwa akacja toczy się w ich umysłach, a dzięki wspaniałym aktorom również w umysłach widzów.

"Tańce" mają tę samą ciasną, wiejską, chwilami arkadyjską atmosferę co dramaty McDonagha. Na czas spektaklu przenosimy się do irlandzkiej wioski, gdzie czas płynie inaczej, gdzie ludzie też są inni, ale czy do końca?

Każda z sióstr ma inne problemy, każda inaczej patrzy na świat. Łączy ich wspólna bieda, dom, marzenia. Narratorem spektaklu jest siedmioletni Michale (Maciej Mikołajczyk), syn Chris (Marta Żmuda Trzebiatowska). Agnes (Zuzanna Grafowska) oraz niepełnosprawna Rosa (świetna Anna Elijasz) robią na drutach rękawiczki, najstarsza Kate (Katarzyna Dąbrowska) wszystkich upomina, dbając o moralność chrześcijańską, a Maggie (Agata Wątróbska) zajmuje się gospodarstwem. Nie sposób wyróżnić jednej z dziewczyn, ich siła tkwi w zbiorowości. Żadna z postaci nie mogłaby istnieć osobno, musi mieć kontrast siostry. Młode studentki wspaniale poradziły sobie z rolami, które wymagały starszych aktorek.. Metamorfoza młodej dziewczyny w skostniałą, zasuszoną starą pannę dokonywała się w umysłach widzów, podbudowana oszczędnym ale wyrazistym gestem, zmianą postawy czy głosu.

Okazuje się, że można zrobić dobry teatr w tradycyjny sposób. Nie ma w tym spektaklu ani projekcji multimedialnych, ani udziwnień inscenizacyjnych. Reżyserka (Iwona Kempa) posłużyła się wspaniale przestrzenią sceniczną. Zadbała także o przepiękne obrazy sceniczne, choćby siostry patrzące przez okno, albo siedzące na ławce. Wszystko zostało doprawione skoczną i wesołą muzyką irlandzką, w takt której tańczą dziewczyny w początkowych scenach przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji