Artykuły

Poobijani przez historię

- W Gdyni nie tylko prezentujemy znaczące zjawiska z dramaturgii współczesnej, czasem mocno kontrowersyjne i wywołujące głośne dyskusje. Konfrontujemy je także z twórczością takich mistrzów, jak Witold Gombrowicz czy Tadeusz Różewicz - mówi Jacek Bunsch, dyrektor, rozpoczynającego się dzisiaj, II Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@Port.

Jacek Bunsch [na zdjęciu] reżyser, dyrektor Teatru im. W. Gombrowicza w Gdyni, twórca R@Portu":

W Polsce jest bardzo wiele festiwali teatralnych. Po co więc jeszcze R@Port?

Jacek Bunsch: Co najmniej z kilku powodów. Po pierwsze, nie ma drugiego tak reprezentatywnego przeglądu polskiej dramaturgii współczesnej. Po drugie, idea R@Portu nawiązuje do nieistniejącego już, a bardzo zasłużonego festiwalu we Wrocławiu. R@Port nie jest jednak prostym powieleniem wrocławskich konfrontacji, znacznie wykracza poza ich formułę. W Gdyni nie tylko prezentujemy znaczące zjawiska z dramaturgii współczesnej, czasem mocno kontrowersyjne i wywołujące głośne dyskusje. Konfrontujemy je także z twórczością takich mistrzów, jak Witold Gombrowicz czy Tadeusz Różewicz. Formuła naszego przeglądu zyskała uznanie, o czym świadczą nadkomplety niemal na każdym przedstawieniu w ubiegłym roku. A to, co się działo z nagrodzonym "Made in Poland", przeszło najśmielsze oczekiwania.

W ubiegłym roku motywem przewodnim festiwalu była twórczość Gombrowicza, w tym roku będą nim utwory Różewicza. Jak patrząc na dzieła mistrza, widzi pan relacje z dramatami innych autorów prezentowanymi podczas R@Portu?

- Zestawienie dramatów Gombrowicza z utworami współczesnymi prowadziło do ciekawych wniosków. Spojrzeliśmy zresztą na niego nieco przewrotnie, bo potraktowaliśmy go jako ostatniego wieszcza. Optyka współczesnych okazała się niestety dość wąska w zestawieniu z autorem "Ferdydurke". Oni na rzeczywistość patrzą najczęściej wycinkowo i doraźnie.

Dlaczego w tym roku wzorcem stał się właśnie Różewicz?

- Pomyśleliśmy o nim jako o klasyku, który zawsze wyprzedza współczesność. Dramaturgia Różewicza jest utkana z elementów codzienności, ale stara się powiedzieć coś niesłychanie istotnego o kondycji polskiej duszy. Zadaje pytanie, czy w tym pokawałkowanym świecie potrafimy się odnaleźć. Różewicz wyraźnie stara się być antywieszczem, chce być kimś, kto stawia pytania i diagnozy, ale przede wszystkim bada codzienność. Biografia bohatera - a właściwie antybohatera -jego "Kartoteki" w żaden sposób nie chce się złożyć w logiczną całość. Bohaterowie Różewicza poddawani doświadczeniom historii mają ciągle kłopot ze zdefiniowaniem czegoś, co byśmy nazwali duszą Polaka.

Dla wielu tą najbardziej polską będzie z pewnością dusza romantyczna, na którą twórcy spektaklu "Dziady. Ekshumacja" spojrzeli bardzo krytycznie... Nie mam wątpliwości, że ta wizja niektórych może zaskoczyć lub zbulwersować, ale to przedstawienie jest bardzo prowokacyjną i polemiczną próbą odpowiedzi na pytanie, czy w dzisiejszej naszej historii może w ogóle zaistnieć

Gustaw-Konrad. Spektakl sprowadza się do takiego pytania. Czy jednak mamy autorów, którzy gest bohatera romantycznego potrafiliby umieścić we współczesnych realiach, to już inna sprawa. Prezentując obraz duszy Polaka Anno Domini 2007, nie uciekniemy od zaskakujących wizji. "Bóg Niżyński" Piotra Tomaszuka to m.in. rzecz o potrzebie metafizyki. Spektaklem o poszukiwaniu wartości jest "Osobisty Jezus", "Koronacja" zaś w jakiś sposób odnosi się do samej "Kartoteki". Mamy tu problem człowieka wobec historii i wobec własnej rodziny. Przedstawieniem po trosze prowokacyjnym, po trosze zaś publicystycznym będzie "Dwoje biednych Rumunów" Doroty Masłowskiej.

A nie sądzi pan, że zestawienie dzisiejszej twórczości z dorobkiem np. Różewicza wykaże w wielu przypadkach przede wszystkim miałkość tej pierwszej?

- Ale trzeba mieć jakiś punkt odniesienia. Kiedy przyjrzymy się bliżej współczesnym utworom, łatwo zauważymy, że wielu autorów w sposób mniej czy bardziej świadomy odnosi się w nich do Różewiczowskiej "Kartoteki". Kiedy pojawiła się w 1960 roku na scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego, przewartościowała polski teatr zarówno w formie, jak i zasadniczych wątkach myślowych. Ten utwór do dziś jest aktualny, wciąż, jak jego bohater, jesteśmy przecież poobijani przez historię. Tegoroczny R@Port rozpoczniemy więc "Kartoteką" z Teatru Narodowego. Przy okazji chcemy też zaprezentować telewizyjną "Kartotekę rozrzuconą", by pokazać, jak Różewicz po latach wrócił do swego słynnego

utworu.

Kiedy oglądałem R@port w zeszłym roku, widziałem, że główną cechą sztuk współczesnych jest ich doraźność. Twórcy o wielu rzeczach mówią wprost. W takim ujęciu utwory są świadectwem dzisiejszego czasu, ale w przyszłości będą już właściwie nie do grania. W tym roku repertuar wygląda nieco inaczej. Teatr poczuł się już zmęczony doraźnością, o której pan mówi, i zaczęły się próby szukania czegoś głębiej. One są oczywiście mniej czy bardziej udane. Widać jednak, że wśród dramaturgów i twórców teatru zaczyna panować - używając słów Witkacego - "głód metafizyki".

Nie ma pan wrażenia, że młodzi reżyserzy odnoszą się do klasyków z wielką nonszalancją?

- To jest poważny problem. Zaczyna się od radykalnych ingerencji w tekst. Tu warto przypomnieć znakomite zdanie Konrada Swinarskiego, który udzielając rady młodym reżyserom, powiedział: dopóki nie zrozumiem, to nie skreślam. Nie mam nic przeciwko przenoszeniu dramatów klasycznych w inną rzeczywistość, dokonywaniu ich transformacji, pod jednym wszakże warunkiem - że się rozumie ideę tekstu. Przerabianie Szekspira na współczesność nie jest niczym nowym. Tyron Gutrie, uchodzący za strażnika tradycji szekspirowskiej, na początku XX wieku osadził "Truilusa i Crocidę" w realiach I wojny światowej i ten spektakl przeszedł do historii teatru. Nie ma żadnego powodu, by negować tego rodzaju zabiegi, pod warunkiem że odczytany zostaje sens sztuki. Nieszczęściem jest jednak, gdy zostawia się tytuł i autora, a dopisuje zupełnie inną treść lub wtłacza się tekst w formę z reguły dość tandetną. Powstają jakieś efemerydy, które wywołują skandal i bardzo szybko odchodzą w niebyt.

Powstanie tego typu spektakli stało się nawet modą, choć trudno znaleźć jej źródło...

To jest wpływ teatru niemieckiego i sprawa narzucania estetyki, która nie do końca jest estetyką polskiego teatru. Polski teatr zachowywał ogromną siłę, kiedy szedł oryginalnymi ścieżkami. A w moim przekonaniu bardzo osłabł, kiedy zaczął wprowadzać kalki postekspresjonizmu. To prowadzi do ryzyka utraty oryginalności. Zaczęliśmy się w jakimś momencie ślizgać po powierzchni. Dlatego właśnie w festiwalu R@Port staramy się budować punkt odniesienia. I w tym roku będzie nim twórczość Różewicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji