Artykuły

Lekcja historii i ornamentyki

Przyjemnie było obejrzeć ilustrowany wyimek z historii tańca czy pooglądać magnetyczną Alix Eynaudi sunącą przez mgłę jak żywy klejnot na wystawie. Przyjemnie i nic ponad to. Wolę jednak mieć o czym myśleć po wyjściu z teatru, a takiej okazji francuskie artystki nie dały. O projekcie "Stary Browar Nowy Taniec" pisze Marcin Maćkiewicz z Nowej Siły Krytycznej.

Projekt Stary Browar Nowy Taniec po kilku miesiącach przerwy znów zaczyna intensywnie zapełniać kalendarz poznańskich wydarzeń kulturalnych. W maju odbędą się jeszcze premiery programu rezydencjalnego Solo Projekt 2007, pokaz spektaklu Pawła Mikołajczyka "Waiting" oraz Solo Maraton złożony z premier przygotowanych w zeszłym roku specjalnie dla Starego Browaru i pokazów choreografii artystów, których oglądaliśmy już w Poznaniu, ale nigdy w spektaklach solowych. Wszystko to będzie jednak jedynie zapowiedzią prawdziwej tanecznej uczty, czyli kolejnej odsłony projektu Stary Browar Nowy Taniec na Malcie - jednego z najważniejszych w Polsce festiwali tańca współczesnego, będącego częścią programu Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Malta". Trzeba tu wspomnieć, że gościem specjalnym festiwalu będzie Yvonne Rainer, legenda post modern dance, która wygłosi wykład na otwarcie projektu oraz pokaże zrealizowane przez siebie filmy. Ta jedna z najważniejszych postaci tanecznej awangardy lat '60 przyświecała także spektaklom zaprezentowanym w Starym Browarze w ostatnią sobotę. To właśnie jej "no manifesto" z 1965 roku wraz z "The Art of Making Dances" Doris Humprey stały się podstawą stworzenia przez Alice Chauchat (na zdjęciu) wyjątkowo minimalistycznej choreografii "Quotations marks me".

Oto Alice Chauchat sama staje na pustej scenie, na której tle wyświetlane będą fragmenty wspomnianych manifestów. W ten sposób spotykają się teorie dwóch gatunków tańca - modern Humprey i post modern Rainer. Pierwszy jest niejako pozytywistyczny, daje proste wskazówki na temat sztuki tańca, stanowi rodzaj podręcznika techniki i filozofii tworzenia choreografii. Drugi jest, dla kontrapunktu, nihilistyczny. Odrzuca wszystko, co zwyczajowo się z tańcem kojarzy. Jest utopią, bo jego potraktowanie wprost, doprowadziłoby do całkowitej redukcji jakiegokolwiek ruchu, stylu, idei oraz wszelkiej terminologii związanej z tańcem.

Według Rainer, aby mógł zdarzyć się taniec trzeba odrzucić wszystko, co się z nim kojarzy. I właśnie na tle wyświetlanych naprzemiennie fragmentów z tych skrajnie odmiennych manifestów Chauchat tańczy, czy raczej próbuje podporządkować się narzucanym jej naprzemiennie przez oba teksty wzorcom. Próbuje mierzyć się z historią tańca, na oczach widzów wypróbować dawane jej wskazówki, ale zdaje się, że próba ta nie prowadzi do nikąd. Jest ślepą uliczką, w którą artystka wpada nie znajdując z niej wyjścia. Rozumiem, że taka konkluzja miała być wynikiem tych ponadpółgodzinnych zmagań z historią tańca, ale nie wiem, czy to wystarczający argument, aby podejmować dialog z tymi tekstami. Bo konkluzja, że sztuka rozwijając się, przyjmuje skrajne nieraz wcielenia, których wspólnie nie sposób podjąć czy kontynuować, nie jest chyba szczególnie oryginalnym odkryciem. Podczas całego pokazu cień artystki kładzie się na ekranie, na którym wyświetlane są teksty manifestów, jakby chciał go przytłumić, zasłonić, wyjść z tego obronną ręką nowej propozycji. Niestety nic takiego nie następuje. Tancerka daje nam jedynie obrazowaną lekcję historii, nie wychodząc poza prezentacje tradycji. W efekcie staje się przewodnikiem po małym i subiektywnie dobranym (a więc nie mogącym urastać do rangi uniwersalnej diagnozy) wycinku historii tańca a nie artystką aktywnie i artystycznie z tą historią dialogującą.

Alice Chauchat była także twórczynią choreografii drugiego, pokazanego tego wieczoru spektaklu solowego. Tym razem sama nie tańcząc, pozostawiła tę rolę Alix Eynaudi, która była także współautorem choreografii zatytułowanej "Crystalll". Tym razem część przestrzeni Studio Słodowni została odgrodzona i wypełniona sztucznym dymem, który tworzył gęstą jak mleko mgłę, utrudniającą widoczność i stwarzającą przestrzeń tajemnicy. Widzowie, choć początkowo chcieli przyjąć tradycyjną postawę skoncentrowanej w jednym punkcie publiczności, już po chwili zauważyli, że takie rozwiązanie nic ciekawego tu nie przyniesie. Rozpoczęły się poszukiwania akcji. Błądząc po omacku, najpierw zauważyłem podwieszoną pod sufitem dziwaczną rzeźbę-instalację, a już po chwili prawie wpadłem na przechadzającą się wyjątkowo nieśpiesznie całkowicie nagą kobietę. To właśnie Alix Eynaudi mierząc każdy krok i rozciągając go do granic możliwości przemierzała zamgloną przestrzeń Słodowni, by po kilku minutach marszu zniknąć za drzwiami i na nowo wywołać poszukiwania widzów.

Gdy pojawiła się ponownie, była już ubrana w czarną, koronkową suknię. O ile naga, podążała oderwana od swego otoczenia, nie zwracając uwagi na widzów, teraz zaczęła nawiązywać kontakty wzrokowe z napotykaną podczas spaceru publicznością. Wraz z upływem czasu jej ruchy stawały się coraz bardziej różnorodne i energiczne. Chwilami były dumnymi krokami pawia, chwilami zaś dzikimi ruchami skradającej się pantery. Artystka wyraźnie próbowała kierować uwagą widzów przenosząc ją w różne zakamarki przestrzeni, a zadanie miała niejako ułatwione, bo mgła sprawiała, że aby cokolwiek widzieć, faktycznie trzeba było podążać w krok za nią. Jej występ miał przede wszystkim wartości estetyczne. Poza niepodważalną urodą samej tancerki, jej naznaczonym delikatnymi mięśniami ciałem, także jej ruchy stanowiły choreografię złożoną z samych ornamentów, wyraźnych zaznaczeń estetycznych póz, na czele z tą finałową, najbardziej jednoznaczną, kiedy artystka po wdrapaniu się na przygotowany wcześniej cokół, obracała się na nim jak lalka z pozytywki.

W obu spektaklach tańca w jego zwyczajowym rozumieniu było niewiele. Artystki postawiły na minimalizm, w pierwszym przypadku wynikający z założenia prezentacji manifestów, w drugim z dbałości o pokazanie estetyczności kobiecego ciała. Obie choreografie były typowymi objawami myślenia konceptualnego, które niestety często nie sięga szeroko, a ma być jedynie dowodem postawionej przez artystę tezy. Fakt, że przyjemnie było obejrzeć ilustrowany wyimek z historii tańca czy pooglądać magnetyczną Alix Eynaudi sunącą przez mgłę jak żywy klejnot na wystawie. Przyjemnie i nic ponad to. Wolę jednak mieć o czym myśleć po wyjściu z teatru, a takiej okazji francuskie artystki nie dały.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji