Artykuły

Koty

"Koty" to jeden z najsłynniejszych musicali Andrew Lloyda Webbera. W czasach, kiedy powstawał (tzn. na początku lat 80.), był zupełnie inny, nowy, przez co wzbudzał wiele emocji, a nawet kontrowersji.

Libretto ma swoje źródło w zbiorze wierszy o kotach Thomasa Stearnsa Eliota "Old Possum's Book of Practical Cats", wydanym w oryginale w 1939 r. Prapremiera światowa "Kotów" miała miejsce 11 maja 1981 r. w New London Theatre w Londynie, podczas której zadebiutowała na scenie Sarah Brightman w roli Jemimy (odpowiednik Promyczka w polskiej produkcji), zaś prapremiera polska odbyła się dopiero 10 stycznia 2004 r. w Teatrze Muzycznym ROMA w Warszawie. W roku 1983 "Koty" zdobyły siedem nagród Tony Awards, w tym nagrodę za najlepszy musical.

Jest to spektakl najdłużej wystawiany ze wszystkich musicali. W samym tylko New London Theatre zagrano go bagatela 9000 razy.

Historia opowiedziana w "Kotach" nie wyróżnia się niczym specjalnym - koty zbierają się na corocznym balu, każdy z nich opowiada o sobie, a na koniec najstarszy kocur wybiera szczęśliwca, który idzie do Kociego Nieba. Ale to nie treść musicalu przyciąga tłumy widzów. Sekret jego popularności tkwi w charakteryzacji - występujący artyści przebrani są za koty, a choreografia kładzie nacisk na naśladowanie kocich ruchów i kociej anatomii. Jednak co kraj, to inne kostiumy - pierwotnie stroje były raczej umowne, z biegiem czasu stały się natomiast dużo bardziej kocie (kunszt kociej charakteryzacji ukazuje m.in. londyńskie nagranie DVD, a także... czeska wersja CATS). I właśnie ta "kotowatość" jest największym atutem musicalu.

Sylwetki kotów, prezentowane podczas spektaklu, są w założeniu niejako odbiciem ludzkich charakterów i osobowości. Stąd oglądając "Koty", niespodziewanie można dostrzec w nich samego siebie.

***

KOTY w Teatrze Muzycznym ROMA w Warszawie

Polskie "Koty" w reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego to najbardziej niezwykłe przedstawienie, jakie do tej pory było mi dane oglądać w teatrze. Pod jego ogromnym wrażeniem jestem do dziś! Muszę jednak przyznać, że wybierając się do Warszawy, nie liczyłam na szczególnie niezwykłe wrażenia. Koty znałam bowiem z londyńskiej ekranizacji, która mnie nie porwała, a chwilami wydawała się nawet nieco nudna. Mimo to ciągle kusiło mnie obejrzenie polskiej realizacji tego bodaj najsłynniejszego musicalu, która zebrała tyle pochlebnych opinii, a krążek z muzyką w aranżacjach Macieja Pawłowskiego zyskał miano Platynowej Płyty. Album z polskimi wersjami piosenek zdążyłam

poznać na pamięć z racji tego, że słuchałam go nad wyraz często. Co więcej, zdarzało mi się śpiewać tę "kocią muzykę", a znajome dachowe koty zaczęłam nazywać imionami z musicalu. A zatem polskie aranżacje Kotów porwały mnie na długo przed tym, jak wreszcie usłyszałam je w Romie na żywo.

Nigdy wcześniej żaden teatr nie uzyskał zgody na zmianę tytułu musicalu, by brzmiał "bardziej swojsko". Dopiero Teatr Muzyczny Roma jako pierwszy wystawił "Cats" pod spolszczonym tytułem "Koty". Co więcej, kocie imiona także zostały w części zmienione tak, aby kojarzyły się bardziej z naszymi dachowcami. Muszę dodatkowo przyznać, że polskie tłumaczenie Daniela Wyszogrodzkiego jest naprawdę znakomite!

Ale nie są to jedyne innowacje, jakie realizatorzy z Romy wprowadzili w Kotach. Zasadniczą różnicę stanowi fakt zmiany scenografii. Tradycyjnie niezmienne dekoracje zdecydowano się zastąpić kilkukrotnymi zmianami scenografii, co zdecydowanie zwiększyło atrakcyjność tego i tak już rewelacyjnego przedstawienia.

Ponadto spektakl został urozmaicony dodatkową sceną o kocie Karmazynie. Moim zdaniem był to bardzo dobry pomysł, gdyż historia kota-pirata nie tylko dynamizuje całą akcję, ale także jest atrakcyjna wizualnie i muzycznie. Niemałym zaskoczeniem dla widza może być fakt, że w czasie tej sceny Karmazyn śpiewa wraz ze swą ukochaną arię po włosku.

Oczarowało mnie "zbieranie" gwiazdek z nieba przez koty, niesamowicie kocie ruchy i miny aktorów, przez co chwilami zapominałam, że patrzę na ludzi, odnosząc wrażenie, iż po scenie hasają prawdziwe koty. Uważam, że gdyby nawet aktorzy występowali bez kostiumów i charakteryzacji, bez cienia wątpliwości można by było stwierdzic, iż... to są koty. Wielkie brawa za ten niesamowity, wspaniały efekt!

Bardzo podobało mi się także i to, że koty nawiązują kontakt z widzami.

Na koniec warto wspomnieć również o kostiumach. Mimo że nie wszystkie stroje charakteryzują się znacznym podobieństwem do kociego wyglądu, to trzeba przyznać, że większość z nich jest naprawdę udana, choć na pewno dużo bardziej umowna, niż np. w Kotach węgierskich. Jednak w dalszym ciągu nie potrafię się przekonać do kostiumu Wiktorii, w której widzę zdecydowanie więcej ptako-psa, niż kotki. A szkoda, bo wcielająca się w Wiktorię Ida Nowakowska jest w swojej roli po prostu fenomenalna i niezastąpiona!

Podczas każdego występu aktorzy gubią fragmenty swoich strojów - w efekcie w okolicach sceny fruwają kolorowe kocie piórka, co do których nie mogłam się powstrzymać, by kilku nie zabrać ze sobą... Z tego też względu kostiumy i peruki muszą być co pewien czas odświeżane.

Niech żałuje ten, kto polskich Kotów nie widział! Za każdym razem siedząc na widowni, cały czas mam na twarzy szeroki uśmiech i z zachwytem śledzę wszystko to, co rozgrywa się tuż przede mną, odwracając się jednakże co jakiś czas do tyłu, by gdzieś tam, w oddali, na malutkim telebimie, zobaczyć Tego, który dyryguje orkiestrą i stworzył tak znakomite aranżacje muzyki Andrew Lloyda Webbera...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji