Artykuły

Pochwała makaronu bezjajecznego

Teksty STS-u musiały mieć pieczątkę cenzury, ale i tak świetnie pokazywały rozmaite głupstwa i obłąkane pomysły PRL-u. Na imprezach STS-u wiedziałem, że jestem wśród przyjaciół, tam mogłem swobodnie pooddychać - mówi jeden z przyjaciół Studenckiego Teatru Satyryków Leszek Kołakowski w rozmowie z Anną Bikont.

Anna Bikont: - "Aniśniy się obejrzeli, a to już 400 lat minęło, od kiedy narodził się Kartezjusz" - pisał Pan w "Gazecie Wyborczej" w rocznicowym artykule. Ani się obejrzeliśmy i mija 50 lat od założenia STS-u. Pan wraz z Antonim Słonimskim był w komitecie honorowym pięciolecia powstania kabaretu. Jak rozumiem, już sam pomysł tych uroczystych obchodów był parodią ówczesnych obyczajów. Czy to był czysty gest przyjaźni, czy też - w tamtym czasie - również gest polityczny?

Leszek Kołakowski: - Ja byłem z ludźmi STS-u zaprzyjaźniony. Pamiętam nawet, jak poznałem Markusza...

- ...Jerzego Markuszewskiego, współzałożyciela STS-u, który teraz w Programie 2 Telewizji odsłuchuje Pana wykłady z filozofii...

- To było w dniu, kiedy on zdawał ostatnie egzaminy w szkole teatralnej i przyprowadził go do nas, do naszego mieszkania Andrzej Munk. Byłem zaprzyjaźniony nie tylko z ludźmi, którzy pisali teksty czy współdziałali z STS--em, jak Agnieszka Osiecka czy Andrzej Jarecki, byłem zaprzyjaźniony z tą instytucją. Oprócz premier, na które zawsze chodziłem, bywałem na przyjęciach odbywających się po spektaklach. Pamiętam wielu aktorów, dziewczyn i chłopaków, którzy tam się pokazywali: Anię Prucnal, Zofię Merle, Krysię Sienkiewicz. Przypuszczam, że moje uczestnictwo w komitecie obchodów miało jakiś sens polityczny, ale o to tak naprawdę trzeba by zapytać Jurka. Ja składu komitetu przecież nie ustalałem. To był 1959 rok, byłem już wówczas przecież napiętnowany jako wróg socjalizmu, demokracji i różnych innych czcigodnych wartości, które Polska Ludowa hołubiła.

- No tak, już w 1957 roku Gomułka wygłaszał na IX Plenum KC PZPR: "Trudno doprawdy zrozumieć, jak człowiek uważający się za członka partii, za komunistę, może być tak dalece oderwany od ziemi, od życia, od naszej dzisiejszej rzeczywistości i od rzeczywistości dzisiejszego świata. Czego chce Kołakowski?".

- To przemówienie Gomułki nadawane było przez megafony uliczne. Pamiętam, jak chodziłem po ulicy i słyszałem własne nazwisko wypowiadane przez I sekretarza. Ale trzeba pamiętać, że w sąsiedniej NRD Walter Ulbricht wsadzał do więzienia rewizjonistów, wyrok dziewięciu lat dostał nasz przyjaciel Wolfgang Harich, i Ulbricht namawiał Gomułkę, by u siebie zrobił to samo. Wskazywał, że z tego można by zrobić proces międzynarodowy, bo przecież my utrzymujemy ze sobą kontakty. Gomułka z własnego doświadczenia więziennego wiedział, czym się kończą fałszywe procesy, jak daleko mogą toczyć się siłą bezwładności i co z tego może wyniknąć. To dlatego mogliśmy sobie bezczelnie hasać po ulicach Warszawy.

- Pan był wówczas jednym z głównych rewizjonistów. A czy STS można określić jako satyryczne ramię rewizjonizmu?

- Można by tak powiedzieć. Duch był ten sam i w prywatnych rozmowach nie było między nami żadnych różnic, szliśmy dużo dalej w krytyce systemu niż STS w swoich estradowych występach.

- Napisał Pan w październiku 1956 roku dla "Po prostu" tekst "Czym jest socjalizm", skonfiskowała go cenzura, przepisywany na odbitkach maszynowych krążył z rąk do rąk. W czasach wczesnego Gomułki to Pan podobno wymyślił utylizację placu Defilad na szatnię. Oba te teksty pasują jak ulał do STS-u. Jeden jest z jego nurtu obywatelskiej powagi i obrony "prawdziwego" socjalizmu, drugi z nurtu radosnej kpiny z rzeczywistości. Myślę, że byłby Pan wymarzonym tekściarzem STS-u. Nigdy taka propozycja nie padła?

- Chyba nie. Mój tekst "Czym jest socjalizm" był dużo później deklamowany w Piwnicy pod Baranami. A co do szatni, wydaje mi się, że to nie ja byłem autorem samego pomysłu, ale z pewnością rozbudowywaliśmy go wspólnie z przyjaciółmi. To miała być centralna szatnia, jedna jedyna w Warszawie, przeciwdziałająca rozproszeniu, co dawałoby duże oszczędności. Mieliśmy różne inne ciekawe pomysły, na przykład żeby do zarządu szatni przyjmować tylko określoną ilość Żydów.

- W Krakowie z okazji 40-lecia wydawnictwa Znak dał się Pan poznać jako artysta estradowy. Wygłosił Pan wtedy monolog o nicnierobieniu, a także zaśpiewał arię z "Carmen" w stylu postmodernistyczno-dekontruktywistycznym. Nie proponowano Panu w STS-ie estradowych występów?

- Nie przypuszczam, żebym miał zdolności aktorskie, ale nie mogę powiedzieć z pewnością, bo nie próbowałem swoich w tym zakresie umiejętności.

- W STS-ie był Pan więc tylko widzem. Czy można by Pana określić jako fana STS-u?

- Z reguły lubiłem ich przedstawienia. Oczywiście musiały one mieć pieczątkę cenzury, nie mogło być zatem politycznych tekstów wprost. STS świetnie umiał pokazywać rozmaite głupstwa i obłąkane pomysły PRL-u. Chodzenie na ich przedstawienia było częścią życia inteligencji warszawskiej i studentów. Było poczucie, że idzie się na imprezę, która chociaż cenzurowana, jest imprezą przyjaciół i można swobodnie pooddychać.

- Czytałam scenopisy wszystkich przedstawień STS-u. Szczególnie lubiłam "Operę sprzedajną". Oto delegacja polskich ekonomistów w Paryżu licytuje na aukcji całą ojczyznę, w tym granicę polsko-czechosłowacką, system, związki zawodowe, Giewont, a bodaj nawet żubra, i zostawia tylko mały skansen, chyba pod Łowiczem. To była odpowiedź na ciągłe podkreślanie przez Gomułkę, że państwo dokłada do obywatela. STS-owcy obliczyli, że jakby wszystko sprzedać, każdy Polak otrzymałby milion dolarów i mógłby dożywać swych dni w Paryżu. "Opera..." nigdy nie przeszła przez sito cenzury. Czy te przedstawienia nieprzedstawione były znane przyjaciołom STS-u?

- A tego chyba nie znałem. Pamiętam natomiast pieśń o makaronie śpiewaną przez cały zespół. Najpierw się chwaliło i wynosiło pod niebiosa makaron czterojajeczny, w następnej zwrotce już był makaron trzyjajeczny, w następnej dwujajeczny, potem jednojajeczny, w końcu bezjajeczny. Wszystko wyśpiewane w atmosferze niesłychanego entuzjazmu. Po każdym przedstawieniu STS-u wychodziliśmy w dobrych humorach. Ideologia po 1956 roku nieodwracalnie obumierała i robiła się coraz bardziej śmieszna. Nikt już jej nie brał na serio - ani rządzeni, ani sekretarze partii. Zresztą ludzie z establishmentu partyjnego, jak Mieczysław Rakowski, przychodzili na przedstawienia STS-u i też się dobrze bawili.

- To problem każdego oficjalnego kabaretu w czasach łagodnych dyktatur - czy stanowi bardziej wentyl użyteczny dla władzy służący rozładowywaniu napięć społecznych, czy jest po stronie społeczeństwa.

- Taki zarzut stawiano też Klubowi Krzywego Koła, który był założony za pozwoleniem władzy. Ale po kilku latach został przecież zamknięty. Klub Krzywego Koła, jak i STS to były ogniska niepokoju politycznego i ideologicznej krytyki.

- Ostatniej jesieni w kampanii reklamowej "Gazety Wyborczej" Adam Michnik użył hasła z STS-u: "Mnie nie jest wszystko jedno". Czy dla Pana jakieś przesłanie STS-u jest wciąż aktualne?

- To była właśnie zasada ich działań, że, "nam nie jest wszystko jedno", że trzeba i można choć trochę naprawić PRL. Głupoty tamtych czasów były inne niż dzisiejsze, więc może teksty STS-u już do dzisiejszych czasów by nie pasowały. Ale na przykład piosenki Agnieszki Osieckiej z pewnością zostaną.

Studencki Teatr Satyryków

Skrzyknęli się 50 lat temu, dokładnie 13 marca 1954 r. Stworzyli Studencki Teatr Satyryków, czyli - jak określił ich później Adam Michnik - "kabaret moralnego niepokoju". Sami też wymyślili termin na to, co chcieli uprawiać - lirykę obywatelską. Obnażali absurdy władzy, próbowali słowom zwrócić ich sens, byli głosem pokolenia. Przede wszystkim dzięki tekstom Andrzeja Jareckiego "Mnie nie jest wszystko jedno", "Pokolenia", "Nie wrócę na Itakę", ale też dzięki przerywnikom lirycznym Agnieszki Osieckiej. To dla STS-u napisała "Okularników" czy "Kochanków z ulicy Kamiennej". Mówiło się kiedyś w Warszawie: - Chodźmy do STS-u zobaczyć, co w kraju słychać.

Ostatnie przedstawienie STS-u ("Solo na perkusji") odbyło się 14 marca 1975 r.

Fragmenty przedstawień wyjdą wkrótce w książce "Trudno nie pisać satyry" (wyd. Książka i Wiedza) przygotowanej przez Ryszarda Pracza, aktora STS-u, który pieczołowicie zebrał i uporządkował całą dokumentację STS-u. AB [Anna Bikont].

Kochankowie z ulicy Kamiennej

Oczy mają niebieskie i siwe,

dwuzłotówki w kieszeniach na kino,

Żywią się chlebem i piwem,

marzną im ręce zimą.

Kochankowie z ulicy Kamiennej

pierścionków, kwiatów nie dają,

kochankowie z ulicy Kamiennej

wcale Szekspira nie znają,

kochankowie z ulicy Kamiennej...

Wieczorami na schodach i w bramach

dotykają się ręce spierzchnięte,

trwają tak czasem aż do rana

kiecki są stare i zmięte.

Kochankowie z ulicy Kamiennej

tramwajem jeżdżą w podróże,

kochankowie z ulicy Kamiennej

boją się gliny i stróża,

kochankowie z ulicy Kamiennej...

Aż dnia pewnego biorą pochodnie,

w pochód ruszają brzydcy i głodni,

"chcemy Romea"

- wrzeszczą dziewczyny,

- "my na Kamienną już nie wrócimy"

- "my chcemy Julii" - drą się chłopaki,

"dajcie nam Julię, zbiry, łajdaki"

Idą i szumią, idą i krzyczą,

amor szmaciany płynie ulicą!...

Potem znów cicho, potem znów ciemno,

potem wracają znów na Kamienną.

Agnieszka Osiecka Muzyka Wojciech Solarz

Mnie nie jest wszystko jedno

Taki już jestem od kołyski,

bom ledwo wyjrzał na świat z pieluch,

z oczu mi poszły straszne błyski

i odtąd szukam w życiu celu.

Znam już niejeden i nie dwa,

i właśnie w tym jest rzeczy sedno

i stąd to hasło przy mnie trwa:

Mnie nie jest...

Jak?

Mnie nie jest...

Co?

Mnie nie jest wszystko jedno.

Przystałem niegdyś do młodzieży -

taki jaskrawy miałem krawat.

Już zaczynałem hasło szerzyć:

"Wszystko to jedno"! "Prosta sprawa"!

Aż kiedyś nagle coś mnie tknie.

Takie już widać na mnie piętno.

I pomyślałem - może nie?

Mnie nie jest...

Jak?

Mnie nie jest...

Co?

Mnie nie jest wszystko jedno.

Ile kosztuje mnie ten upór!

Nieraz od nowa chciałbym zacząć

i żyć jak człowiek, nie jak upiór,

co stale pyta: po co, za co?

Runąłbym na zieloną ruń

i kwiaty dłonią rwał bezwiedną

i plunąłbym, gdy mówią - pluń...

Mnie nie jest...

Jak?

Mnie nie jest...

Co?

Mnie nie jest wszystko jedno.

Czasem już nawet rząd mnie prosi -

nie wtykaj nosa w cudze drzwi -

lepiej buziaka dałbyś Zosi,

która po nocach ci się śni...

Niejeden już się prześnił sen

broda siwieje, włosy rzedną... -

A ja wciąż nucę piosnkę mą -

Mnie nie jest...

Jak?

Mnie nie jest...

Co?

Mnie nie jest wszystko jedno.

Nie spodziewajcie się już po mnie,

Że wzuję kapcie, włożę szelki

i miast ulepszać ekonomię,

będę oglądał dno butelki.

Ja już widziałem takie dno,

na którym wszystkie gwiazdy bledną.

Tam też nuciłem piosnkę mą:

Mnie nie jest wszystko jedno.

Andrzej Jarecki Muzyka Marek Lusztig

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji