Artykuły

Nie dam się zwariować rynkowi ani politykom

- Nie dam się zwariować tym wszystkim mechanicznym nakazom rynkowym. Nie dam się skusić, tak mi się przynajmniej wydaje, serialom. I tym dziedzinom działania wokół sztuki, które aspirują do sztuki, ale nią nie są - mówi krakowski aktor JAN PESZEK.

Z Janem Peszkiem i Marią Peszek o szczęściu, kręgosłupie i komercji.

Jedno co warto, to być sobą warto - mówią Maria i Jan Peszek.

Show-biznes ich mało interesuje. Brylowanie w gwiazdorskim świecie też. Życie, jak twierdzą, jest dla nich największym olśnieniem. Ojciec i córka. Maria i Jan. Czyli po prostu klan Peszków. Najlepszy dowód na to, że niedaleko pada jabłko od jabłoni.

On mógłby odcinać kupony od popularności. Grać w serialach. Brać udział w reklamach i robić szybkie pieniądze. Ale się odwraca od tego plecami bo, jak twierdzi, to co ma, mu wystarcza. Może to wrodzone, a może wyniesione z domu mniemanie, że bogactwo usypia. Zwłaszcza artystę. Podoba mu się jaguar. Jego linia. Ale spokojnie odpowiada, że nie musi nim jeździć. Bo jemu potrzebne jest auto do przemieszczania się. A nie do pokazywania. Nie aspiruje do tego, żeby mieć mnóstwo pieniędzy. Ale też nie uważa się za męczennika i świętego. Interesuje go raczej coś innego. Nie chce przykładać ręki do śmietnika, który jest obok nas.

Ona przyznaje wprost, że nie zależy jej na tym, żeby być wszędzie. I na tym, żeby w nieskończoność udzielać wywiadów. Ma nadzieję, że jest trochę innym gatunkiem artysty, który sobie jakoś radzi bez opowiadania nieustannie o sobie. Po sukcesie pierwszej płyty "miasto mania" unikała kolorowych okładek. Nie dawała się poprawiać komputerowo, jak to teraz w modzie. Bo nie zamierza swoich piegów i innych rzeczy retuszować. Ktoś, kto przychodzi do teatru albo na koncert, musi widzieć, że to ta sama osoba, którą zna z mediów. Nie chce być ani ładniejsza, ani zgrabniejsza. Bo jak śpiewa w swoim szlagworcie "lubię swoje ciało, choć mam go niemało".

Ostatnio Maria i Jan Peszkowie gościli w Gdyni na festiwalu "R@port". Znowu więc mogliśmy ich zobaczyć razem na scenie. I zapytać o kilka spraw.

***

W harmonii ze sobą i ze światem

Rozmowa z MARIĄ PESZEK

Takie czasy, że telewizja nas wessała. Ludzie nawet ze sobą rozmawiają serialowym językiem...

- A ja nie oglądam seriali. Nie znam się na telewizji. I unikam jej jak ognia. Userialowienie mi więc nie grozi. W naszym domu dość wcześnie ustalono, że telewizja będzie reglamentowana. Z bratem dużo czytaliśmy. Tata nam czytał, mama też. Telewizja była od wielkiego dzwonu. Ale to głównie wynikało z tego, że w czasach mojego dzieciństwa i młodości nie miała nic do zaoferowania. Wzwiązku z tym, ja jestem z tej generacji, która jeszcze nie jest telewizją zniszczona. I w dużym stopniu brzydzę się nią. Uważam, że okropnie spłaszcza. I tak trudno w niej przemycić coś swojego. Oczywiście występuję w telewizyjnych teatrach. Poza tym telewizja jest medium, którego nie da się przecenić, jeśli chodzi o reklamę czy muzykę. Gdybym nie zgodziła się brać udziału w koncertach organizowanych przez telewizję, to praktycznie by mnie nie było.

Ale czy artysta ma coś w tej sprawie do zrobienia, żeby coraz więcej osób nie przechodziło na stronę tych koszmarnych programów? A może artysta powinien robić tylko swoje...

- Nie wierzę w to, że mogę zmienić gust ludzkości. Szkoda nerwów i emocji. Byłabym z góry na straconej pozycji. A życie jest za krótkie, żeby ginąć na froncie takiej wojny. Bo ona jest niemożliwa do wygrania. To nie jest ani gorzkie, ani straszne. Tak po prostu jest. To, co mogę robić, to z wielkim przekonaniem i absolutnym oddaniem starać się tworzyć własną sztukę. Wiem, że są ludzie dla których to, co robię, jest ważne. Ten rodzaj wrażliwości jest istotny. I to wszystko, co artysta może zrobić w dzisiejszych czasach.

Na razie zdecydowała pani, że muzyka jest ważniejsza od aktorstwa. I zajęła się pani również budową domu.

- Urządzaniem mieszkania. Budowa domu jest dopiero w planie. Kiedyś trzeba znaleźć swoje miejsce. A co do muzyki... Ja przez dziesięć lat byłam niezwykle intensywnie aktorką. Ale teraz mnie wessała muzyka. I ona jest dla mnie oczyszczająca. I ona daje mi radość. To się takjakoś samo zdecydowało. Więc jestem przede wszystkim wokalistką, która nie przestała być aktorką.

Czy po sukcesie "miasto manii?" nie ma w pani lęku, że kolejna płyta powinna przynajmniej o pół kroku przewyższać sukces tej pierwszej?

- Tak będzie. Przynajmniej dla mnie (śmieje się). Myślę, że wiele osób ma już gotową recenzję tej płyty. Bo taka jest specyfika naszego kraju. Polega na myśleniu, że ten drugi projekt już nigdy nie będzie tak dobry jak pierwszy. Więc musi być skazany na gorsze oceny. Wszyscy mnie straszą, że tak naprawdę to druga płyta jest być albo nie być wokalisty. Strasznie mnie to irytuje. Oczywiście ja mam receptę na sukces drugiej płyty. Wiem, jak to można byłoby zrobić. Ale takie podejście mnie nie interesuje. Dlatego z dużą pewnością i bezczelnością mówię, że druga płyta będzie o pół kroku dalej od pierwszej. Bo ja się rozwijam. To nie będzie płyta, która ma zdyskontować sukces, który już mi się przytrafił. To coś zupełnie nowego.

A czy się sprzeda? Czy się spodoba takiej liczbie ludzi jak poprzednia? Nie wydaje mi się to możliwe.

Co jest dla pani ważne w życiu? Może nawet najważniejsze? Sztuka, życie, miłość...

- Odpowiedź numer dwa życie (śmieje się). Sztuka jest bardzo ważna. I jeszcze parę lat temu powiedziałabym, że jest najważniejsza. Ale teraz jestem w absolutnie fantastycznym momencie spokoju i poczucia harmonii, pogodzenia ze sobą i ze światem. Nie bez wpływu na to był sukces, który mi się przytrafił. Ale uważam, iż życie jest tak fantastyczne, że nie trzeba mu tylko przeszkadzać. To jest moje niedawne odkrycie.

***

Nie dam się zwariować rynkowi ani politykom

Rozmowa z JANEM PESZKIEM:

Czemu pan zawdzięcza tę swoją wolność i to, że tak bardzo umie się pan cieszyć życiem?

- Rodzinie. Jeśli osobowość człowieka kształtuje się w ciągu pierwszych siedmiu lat życia, to ja wygrałem los na loterii. Bo dostałem od rodziny wszystko co najlepsze. Z tamtego czasu mam, co prawda, dość ograniczone taśmy pamięci, ale to, co się zachowało, to same szczęśliwe wspomnienia. Nie mam traumatycznych doświadczeń. Pewnie jakieś przykre drobiazgi by się znalazły. Ale niezbyt istotne.

Nie daje się pan porwać tej telewizyjnej magmie. Można powiedzieć, że jest pan dość niezależny aktorsko. Jak to się robi?

- Odpowiedź jest, myślę, dość prosta. Jeśli się ma silny system wartości, czyli odróżnia się, według własnego kryterium, rzeczy wartościowe od tych mniej wartościowych, to te wybory są absolutnie naturalne. Ja nie mam żadnych wątpliwości, co wybierać.

A pieniądze? One czasem łamią kręgosłup.

- Pieniądz łamie, ale ludzi, którzy żyli w biedzie i nie doświadczali dobrej i zlej strony pieniądza. Ja tego problemu nie miałem. Zachowałem wspomnienia domu raczej dostatniego. Aczkolwiek pamiętam okresy biedy, kiedy ojca, jedynego żywiciela rodziny, usunięto z pracy z powodu jego przekonań politycznych. Bieda więc była. Ale ja nie przypominam sobie, żeby spowodowała jakąś ruinę w relacjach rodziców. I żeby to wpłynęło na szóstkę dzieci. Wręcz przeciwnie. Ta bieda scaliła nasze życie rodzinne. I dawaliśmy sobie doskonale radę. Poza tym, ja należę już do innego pokolenia, które ma inne wartości i nie daje się zwariować temu, co dzisiaj ktoś nakazuje.

Czyli czemu?

- Nie dam się zwariować tym wszystkim mechanicznym nakazom rynkowym. Nie dam się skusić, tak mi się przynajmniej wydaje, serialom. I tym dziedzinom działania wokół sztuki, które aspirują do sztuki, ale nią nie są. Tak samo jak nie dam się zwariować naciskom, które są dla mnie absolutnie jednostronne. Niedemokratyczne i nietolerancyjne.

Mówi pan o polityce?

- Mówię o naciskach politycznych. Świat jest wystarczająco złożony, żeby byle polityk nakazywał mi, co mam myśleć, jak odczuwać i w co mam wierzyć. Jeżeli się ma system wartości wyniesiony z domu, w dodatku potem potwierdzony przez autorytety, które się aktualnie tępi, to po prostu nie dajmy się zwariować.

Ale ostatnio podczas festiwalu piosenki aktorskiej wystąpił pan z niejaką Dodą. Z jednej strony wybitny aktor i ostoja wartości, z drugiej piosenkareczka i to skandalizująca. Co to za wstrząsająca historia?

- Ona nie jest wstrząsająca, tylko całkiem naturalna. Reżyser spektaklu i autor scenariusza, opartego na twórczości Witkacego, użył Dody jako instrumentu. Ona się wpisała w pejzaż demonów witkacowskich. Idealnie się do tego charakteru demona nadała.

Wiedziała, że jest instrumentem?

- Ona nie jest taka, jaką udaje. To osoba nie pozbawiona intuicji, instynktu. W trakcie naszej wspólnej pracy nie wydarzyło się nic, co by nawet znalazło się w okolicach skandalu. Ja tę współpracę wspominam bardzo dobrze. Oczywiście nie widzę dalszej możliwości robienia czegoś wspólnie, bo to są zupełnie inne gatunki, inne światy, w których się obracamy. Ona ma swoje interesy, a ja swoje. Ale ten pomysł mi się podobał. I nie uważam, że zrobiłem coś niewybaczalnego albo że sprzeniewierzyłem się swoim gustom. Grałem z całą masą osób u wybitnych reżyserów, którzy byli używani jako typy, osobowości. A osobowości są raczej nie do zagrania przez aktorów. I Doda taką osobowością jest. Synonimem pewnej kuriozalności naszego show biznesu. Nie miałem więc żadnych wątpliwości. Pytanie pewnie by się pojawiło, gdybym miał śpiewać jej piosenki. Ale takiej propozycji nie otrzymałem.

Pana córka powiedziała, że u Państwa nie ogląda się telewizji.

- Ja programowo staram się nie oglądać telewizji. A już na pewno staram się nie czytać gazet. Czasami, kiedy moja żona na wakacjach rozpakowuje jakieś kobiece pisma, zwabiony zapachem gazety nagle się tam zanurzam i oglądam. Ale nie czytam na co dzień dlatego, że o świecie dowiaduję się z innych źródeł. Najczęściej od młodych ludzi, z którymi pracuję. Gazety stały się miejscem przetargowym coraz bardziej sensacyjnych wiadomości. To przykre. Fachowe rzeczy oczywiście czytam. Bo to nie jest tak, że stałem się jakimś wtórnym analfabetą. Ale dzięki temu, mam czas na książki. Na rzeczy, które dają jakiś taki rodzaj indywidualnego skupienia. Nie chcę się poddawać temu ogólnemu drżeniu.

Jedno na pewno się panu udało - dzieci.

- To największa satysfakcja, która może człowieka spotkać. Praca jest szalenie ważna. A jeśli jeszcze udaje się człowiekowi w niej sprawdzić, to jest wspaniale. Bo praca daje czasami szansę zostawienia po sobie śladu. Ale dzisiaj wiem, że najważniejszym śladem po mnie są właśnie moje dzieci. I ja już nie mówię, jakimi są artystami i jak pracują. Ale jakimi są ludźmi. To jest taki sukces, który pozwala człowiekowi lżej żyć.

Jak się gra z Marysią?

- Mnie się gra bardzo dobrze z dziećmi. A z Marią wyjątkowo. Już od dłuższego czasu wiem, że Marysia jest kimś niezwykle interesującym. Jest świetną aktorką. Ciekawie szuka. Ale przede wszystkim cieszy mnie, że ona robi to, co uważa, że należy robić. Jest kontaktowa. Ale też okropnie uparta. Ja również jestem uparty. Więc jak się nam zdarzy różnica zdań, to bronimy swojego aż do upadłego. Jako stary przyjaciel Marii, jej ojciec i przewodnik w sztuce, mam wiele powodów do radości. Bo wiem, że córka zdobyła się na coś ważnego w sztuce. Mówi przede wszystkim swoim głosem. Jest absolutnie do bólu szczera.

Na zdjęciu: Jan Peszek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji