Artykuły

Szalony sen scenografa

Zagubili się aktorzy, zagubili się widzowie, zagubili się wreszcie pracownicy techniczni, którzy nie nadążali z donoszeniem rekwizytów - o "Tajemniczym ogrodzie" w reż. Cezarego Domagały w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie pisze Julia Liszewska z Nowej Siły Krytycznej.

"Tajemniczy ogród" Frances Hodgson Burnett - wielokrotnie adaptowany na scenę i filmowany, doczekał sie premiery na częstochowskich deskach. Niestety z desek tych reżyser Cezary Domagała zbił trumnę, do której gwoździami okazali się: scenograf i choreograf. Przedstawienia nie zdołała nawet wskrzesić niezła muzyka i w miarę równo grający aktorzy (świetna Małgorzata Marciniak).

Zawiodła koncepcja reżyserska. To, co miało być walorami przestawienia, utrzymanego w konwencji musicalowej, okazało się jego minusami. Reżyser dopasowując powieść do potrzeb teatralnych, rozbił ją na wiele bardzo krótkich scenek, co z kolei wymusiło częste zmiany dekoracji. Zbyt częste, co kilka minut - w efekcie 32 zmiany, nie pozwalały skupić się na treści, gubiąc nie tylko główny wątek (odkrycia przez Mary tajemniczego ogrodu i co za tym idzie - przemiany ludzkich dusz zagubionych w mrokach siedziby Misselthwaite), ale i bezpowrotnie zatracając magię bijącą z książki F. H. Burnett. W natłoku zmian dekoracji, piosenek, tańców (schematycznych, aż zęby bolą), nic nie wnoszących do głównego wątku historii bohaterów pobocznych, nie wystarczyło już miejsca na magię, będącą przecież główną siłą powieści. Były też ciekawe pomysły scenograficzne - jak pomysł z ruchomą (napędzaną przez duchy) galerią portretów przodków Misselthwaite, ale zatraciły się one w ogólnym bałaganie reżyserskim.

Jedyne, co się reżyserowi udało, to dobrze dobrana obsada. Ale postaci narysował już zbyt grubą kreską. Broni się jednak- przekomiczna w swej surowości pani Medlock (Małgorzata Marciniak), energiczna służąca Marta (Teresa Dzielska), pokąsany przez życie Archibald Craven (Marek Ślosarski), a nawet grająca główną rolę Sylwia Oksiuta, która potrafiła dodać nieco charakteru płaskiej postaci Mary Lennox. Jedynie Sebastian Banaszczyk w roli panicza Colina prowadzi rolę od początku do końca na tej samej nucie - egzaltacji (jako "schorowany" rozpuszczony bachor czy jako cudownie ozdrowiony młodzieniec). Jednak trafny dobór obsady, będący zazwyczaj początkiem pracy reżyserskiej, dla Cezarego Domagały okazał się jej końcem - postaci nie mogły odnaleźć się w ogólnym chaosie, jaki panował na scenie wśród nieustannych zmian dekoracji.

Zagubili się aktorzy, zagubili się widzowie, zagubili się wreszcie pracownicy techniczni, którzy nie nadążali z donoszeniem rekwizytów - z pokoju Mary znika stolik, na którym ma zostać podane śniadanie, potem gubi się szafa Mary, wreszcie półka z książkami z pokoju Colina - rozbawiona tymi drobnymi "wpadkami" publiczność może tylko zgadywać, co "zniknie" w następnej scence.

To niestety ostatecznie pogrąża i tak już nieprzemyślaną całość.

Nieprzemyślaną adaptacyjnie i teatralnie. Piosenki mające ożywić przedstawienie rażą infantylnością słów, wreszcie długo oczekiwany przez znudzoną publiczność finał - rozczarowuje. Zamiast tchnącego tajemnicą ogrodu róż - mamy kiczowatą wystawkę papierowych kwiatków oświetloną choinkowymi lampeczkami (jak z podjasnogórskich kramów z pamiątkami). Zamiast finałowego cudu - cudu rozbudzenia do życia zastygłych ludzkich serc - rażący schemat (także w żenującej choreografii w stylu buddyjskiego Hare Kryszna).

Przedstawienie przypomina sen - długi sen złożony z niezliczonych scenek, wspomnień,majaków. Sen z koszmarnym finałem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji