Artykuły

Ta historia lubi się powtarzać

Kiedy w połowie 2001 roku ówczesny wiceprezydent Janusz Wieczorek (SLD) odwoływał z funkcji dyrektora Teatru Powszechnego im. Jana Kochanowskiego w Radomiu Linasa Zaikauskasa, jeden z poważniejszych zarzutów brzmiał: brak w repertuarze lektur szkolnych. Ech, ta historia! Jakże lubi się powtarzać - pisze Krystyna Kasińska w Gazecie Wyborczej - Radom.

Tym razem lista lektur "zadana" do realizacji na deskach radomskiej sceny stała się kością niezgody między wiceprezydentem Ryszardem Fałkiem (prawica) i Adamem Sroką [na zdjęciu], od sześciu sezonów dyrektorem naczelnym i artystycznym radomskiego teatru. Jak naprawdę miała się sprawa, nie wiadomo. Rozmowa panów odbywała się w cztery oczy, a żadna ze stron nie zechciała się spotkać z dziennikarzami. Stugębna plotka, pełnoprawna i ulubiona mieszkanka Radomia, zrobiła jednak swoje i w mieście huczy od domysłów oraz spekulacji. Co wiadomo? Była lista utworów i był sprzeciw Sroki, który próbę ingerencji urzędnika w linię repertuarową sceny potraktował po męsku - złożył rezygnację z funkcji dyrektora z dniem 31 sierpnia br. Została przyjęta.

Przyznam, że tym razem dyrektor teatru mi zaimponował, choć uważam, że poniosły go emocje. Chyba że to wybieg i ma za sobą jakiś udany start do konkursu na dyrektora kolejnego teatru gdzieś w Polsce (brał już udział w "zawodach" do jednej ze scen, bodaj w Trójmieście). Czas pokaże, ale jeśli nie - tym razem jestem po jego stronie. Czyż wiceprezydent pozwoliłby na to, żeby z zewnątrz ośmielił mu się narzucać sposób kierowania oświatą i kulturą. Mocno wątpię. Co innego dobre rady, co innego dyktatura.

Teatr Sroki

Nie zamierzam jednak bronić teatru Adama Sroki. Jako fan teatru, teatrolog wychowywany w Krakowie na przedstawieniach Konrada Swinarskiego, Andrzeja Wajdy i Jerzego Jarockiego, nie akceptowałam tego, co robił Sroka. I choć kiedy zjawił się w Radomiu, on - Krakus, bardzo się ucieszyłam. Tyle że - już o tym kiedyś pisałam - wraz z upływem czasu rosło moje rozczarowanie. Do tego stopnia, że przez rok do teatru nie chodziłam, pisanie recenzji oddając przedstawicielowi pokolenia młodszego, więc z założenia osobie bardziej otwartej na artystyczne eksperymenty.

Tyle że Sroka robił również sporo rzeczy godnych zauważenia. Do nich zaliczam wakacyjne warsztaty dla młodzieży, warsztaty dla nauczycieli, wszystkie adresowane do młodego i najmłodszego pokolenia akcje: "bilet za pracę", czytania dzieciom, happeningi związane z Dniem Dziecka czy Mikołajem, ułatwienie wizyt w teatrze chorym.

Nie zgadzam też się z zarzutem, że w repertuarze nie było lektur. Wystarczy go przejrzeć uważnie. Bez trudu można znaleźć tytuły albo wprost z listy, albo takie, na których można było omawiać poszczególne rodzaje i gatunki teatralne od starożytności po współczesność. I tak się składa, że to właśnie lektury szkolne bywały przyzwoicie realizowane, choć przywołam tylko jeden, mój ulubiony spektakl w tej "reżyserskiej kadencji": "Odprawę posłów greckich" (sezon pierwszy). Przyzwoitych realizacji było w minionych latach więcej: "Romeo i Julia", "Krzesełka lorda Blotton", x2[Wstyd/Bezwstyd], Kabaret Definitywny Odlot Bocianów, "Lifting komedianta" czy z ostatnich sezonów: "Korporacja", "Szachy", "Gombrowicz niezniszczalny" "Kłębowisko żmij" i "Siedmiu przeciw Tebom".

Przerost formy nad treścią

Z wymienionych spektakli najmniej przygotował Sroka właśnie. Nie znaczy to, że nie podobały mi się jego autorskie przedstawienia, jak: "Ślub - akt podróżny", "Mojra" czy "Poganiacze wiatru". Jednak akurat one (najmniej "Ślub ) są przykładem na przerost formy nad treścią. Wydumane scenografie w czasach, kiedy najbardziej liczące się sceny polskie preferują prostotę nie tylko nie były odkrywcze, ale zaciemniały przekaz sceniczny i do tego wiele ich elementów się powtarzało.

Denerwowała mnie maniera układani repertuaru - premierowy spektakl nagle ginął z afisza na kilka tygodni, co innego było w ulotkach, co innego na scenach, które zresztą mnożyły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki). Złościła mnie mania wielkości (a może kompleksy?) Sroki przejawiająca się i w takich decyzjach jak brutalne odsunięcie od grania resztek aktorów etatowych, zwolnienie niepotrzebnego zdaniem dyrektora sekretarza literackiego czy przekazanie do biblioteki znakomitych zbiorów bibliotecznych (o to, co dzieje się z bogatym archiwum teatralnym, nawet boję się pytać) i w upartym podkreślaniu, że pomysły dyrektora (różne: od nowej formuły Festiwali Gombrowiczowskich po premierę "Cywilizacji") są, po pierwsze, odkrywcze, bo nikt ich w Polsce nie miewa, a po drugie, z założenia genialne, więc najlepiej o nich nie dyskutować. Nie lubię też, kiedy ktoś mnie przekonuje, że nie widzę tego, co widzę. Na stronie internetowej pod hasłem "zespół" widnieją 42 nazwiska. Aktor na umowę też jest wprawdzie aktorem, ale scena, na której dogrywa do reklam albo przeczekuje nie najlepszą passę w stolicy, nie jest dla niego najważniejsza, zjawia się na niej niczym meteor, więc tworzenie zespołu staje się pobożnym życzeniem, zdarza się, że trzeba w ostatniej chwili zmieniać repertuar. I kolejny minus takiej sytuacji: aktor pojawiający się w serialowych epizodach może ma "ograną" twarz, która powinna zapewnić frekwencję, ale w rzeczywistości teatralnej sceny porusza się średnio i ze średnim efektem. I tak właśnie skutecznie uśredniła się radomska Melpomena.

Festiwale jak mierne festyny

Nie przekonała mnie również nowa formuła Festiwalu Gombrowiczowskiego. No może z wyjątkiem pierwszego przygotowanego przez Srokę, bo powiało wówczas świeżością. Niestety, kolejne stawały się chaotyczne, coraz bardziej przypominały mierne festyny z "Żeromski", ale była to ukochana forma rozrywki poprzedniej ekipy i młodej publiczności wychowywanej na telewizyjnym chłamie (nie wykluczam, że zapewniła nowy, kilkuletni kontakt). Dla mnie najwartościowsze były gazetki festiwalowe redagowane przez ludzi młodych. Festynowy zgiełk mnie nużył, choć dobór spektakli, szczególnie na ostatnim festiwalu, był co najmniej dobry. Tyle że spotkania z Gombrowiczem w tle straciły znaczenie w Polsce, a miały spore.

Próbę promowania w Polsce współczesnej dramaturgii pod hasłem "Radom Odważny" (czytany i wystawiany) uważam za zmarnowaną szansę. Dobrych recenzji, jakichkolwiek recenzji liczących się krytyków, właściwie nie było, a choć zdarzały się dobre teksty, sceniczne realizacje bywały średnie. I tylko kilka osób debiutujących w Radomiu zyskało w świecie teatralnym nazwisko i uznanie, zaś kilka tytułów z radomskich przeglądów zrealizowano w Polsce z powodzeniem.

Moje zadowolenie budziły najczęściej spektakle gościnne. Sala była wypełniona po brzegi i wtedy, kiedy była to lekka chałturka jak w przypadku mojego ulubionego od lat aktora Jana Nowickiego (ostatni, który z taką klasą to robi!), i wówczas, kiedy dawano przedstawienie "Ja jestem Żyd z Wesela" przygotowane dla Teatru Starego.

Tak naprawdę o tym, jaki był teatr Adama Sroki, mogłyby zaświadczyć dane o frekwencji i zyskach osiągniętych ze sprzedaży biletów. Niestety, były one strzeżone pilniej i skuteczniej niż niejedna tajemnica państwowa.

Co dalej?

Nauczyciele okazali się złymi doradcami prezydenta. Żądanie, by w Radomiu powstał teatr lektur szkolnych realizowanych po bożemu, jest nieprzemyślane. I dlatego, że liczące się teatry od Szczecina po Wrocław usiłują właśnie w klasyce odnaleźć odniesienia do współczesności (najnowszy przykład - Jan Englert i jego Fredro), i dlatego, że nic nie można zrobić bez stałego zespołu aktorskiego tworzonego z aktorów prezentujących przyzwoity poziom rzemiosła. Jak pedagodzy wyobrażają sobie w obecnej sytuacji wystawienie "Wesela", "Wizyty starszej pani", "Medei" czy choćby dramatów Różewicza i Mrożka?

Za to ja potrafię sobie wyobrazić i zespół, i kilka aktorskich gwiazd, które robią w Radomiu jedyny w Polsce teatr lektur szkolnych, do którego zjeżdżają uczniowie z całej Polski. Wizja wydaje mi się wprawdzie odrobinę koszmarna, ale był przecież czas, kiedy o Radomiu mówiło się w Polsce głośno, kiedy zjeżdżały tu tłumy nie tylko młodych ludzi - czas teatru muzycznego. Tyle że Wojciech Kępczyński był, przynajmniej na razie, ostatnim dyrektorem z prawdziwego zdarzenia, a zanim skupił się wyłącznie na musicalach, pozwalał robić innym znakomite spektakle i grał je tak długo, jak była publiczność, także szkolne lektury, by przywołać "Pannę Julię" Strindberga czy "Zemstę" Fredry.

Umarł król, niech żyje król. Adam Sroka pewnie sobie poradzi. W Radomiu zostanie ogłoszony kolejny konkurs, pewnie z warunkiem: realizacja lektur, bo tylko to pozwoli unikać w przyszłości konfliktów z właścicielem teatru - urzędem miejskim.

Nadal jednak nie będzie pieniędzy na stworzenie zespołu aktorskiego, choć obiecywali to na początku swych radomskich epizodów zawodowych i Zaikauskas, i Sroka i dlatego czarno widzę przyszłość radomskiej sceny. Byłam na uroczystości otwarcia nowych pomieszczeń teatralnych. Obym nie musiała być świadkiem zamykania podwoi Teatru Powszechnego im. J. Kochanowskiego w Radomiu.

* Krystyna Kasińska, dziennikarka, sekretarz redakcji Miesięcznika Prowincjonalnego

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji