Artykuły

Był kiedyś teatr Kępczyńskiego

Wojtek Kępczyński potrafił swoją pasją zarażać osoby, które tylko dzięki niemu stawały się częstymi bywalcami teatru. Umiał stworzyć cudowną atmosferę towarzyską. Jego dorobek zniszczono - pisze Maciej Krysiński w Gazecie Wyborczej - Radom.

I znowu radomskie władze będą wybierały dyrektora teatru. Myślę, że nieoficjalnym kryterium będzie:

- czyj to jest znajomy i z jakiej opcji,

- co może zrobić dla nadania rozgłosu władzy,

- czy będzie posłuszny przełożonym, pracownikom i oczywiście związkom zawodowym.

Po długich konkursach parę razy odwoływanych i wznawianych zostanie wreszcie wyłoniona nikomu nieznana osoba, z którą nikt w świecie artystycznym nie będzie się liczył. Ludzie starsi pamiętają z lat komuny, że stanowiska mogli zajmować tylko członkowie partii i z rekomendacją partyjną. Po krótkim okresie "Solidarności" do tego wróciliśmy.

Człowiek z pasją

W życiu nie tylko pieniądz, samochód czy działka przedstawiają jakąś wartość. Są wartości większe. Być dobrym nauczycielem i mieć absolwentów, którzy korzystając z przekazanej wiedzy, zapisali się godnie w dziejach miasta, województwa, a może Polski. Być dobrym lekarzem, nieść ludziom ulgę w cierpieniu, przywracać im zdrowie i dawać możliwość normalnego funkcjonowania. Być dobrym aktorem, reżyserem lub dyrektorem teatru potrafiącym dać widzom radość, przemyślenia czy wspomnienia. Takich ludzi jest w Radomiu wielu. Trzeba chcieć tylko ich znaleźć.

Przeważnie ci, którzy coś w życiu osiągali, spełniali swoje marzenia lat dziecinnych, bawili się kiedyś w szkołę, w szpital czy teatr. Potem brali udział w kółkach modelarskich, biologicznych lub recytatorskich. Wreszcie starali się skończyć odpowiednie studia i z pasją zaczynali wykonywać swój zawód. Takim człowiekiem jest Wojtek Kępczyński. Kiedyś miałem możliwość spotkania się z jego kolegami. Opowiadali mi, że od najmłodszych lat jego marzeniem był teatr, a jak dostał się na studia, to interesowały go tylko musicale. Wojtek jest człowiekiem o niesamowitej pracowitości, pasji i wizji tego, co tworzy. Chcąc zrealizować swój bardzo kosztowny cel, potrafił zarazić swoimi planami ludzi mogących mu pomóc finansowo. Powstała Honorowa Rada Teatru, której zadaniem było zbieranie pieniędzy. Z tego celu wywiązywała się chyba dobrze, jeżeli w ciągu czterech lat istnienia zebrała większą sumę, niż wynosił roczny budżet przyznany przez radę miejską. Trzeba nadmienić, że wiele wysiłku w prawidłowe gromadzenie finansów włożyła Marysia Rojek.

Byli ludzie, była atmosfera

Członkom Honorowej Rady Teatru, tak wspaniałym ludziom, jak: Andrzej Celej, Zbyszek Sadowski, Gucio Korwin, Ania Miter, nieżyjący już Ludwik Montmory, Wiesio Wasilewski, Marysia Pierzchalska, Zenek Jabłoński czy Elżunia Dąbrowska, przyświecał jeszcze drugi cel - organizować spotkania towarzyskie i zapraszać ludzi, którzy poprzez wspomaganie teatru stawali się w zależności od przekazywanych sum mecenasami sztuki, donatorami lub przyjaciółmi teatru. Zdjęcia tych osób czy loga zakładów pojawiały się w foyer teatru. Spotkania odbywały się w karnawale i tylko za zaproszeniami. Wojtek Kępczyński potrafił swoją pasją zarażać osoby, które tylko dzięki niemu stawały się częstymi bywalcami teatru. Umiał stworzyć cudowną atmosferę towarzyską. W spotkaniach brali udział aktorzy i ich obecność nadawała zabawom do późnego rana specyficzny charakter.

Okres działalności Wojtka Kępczyńskiego zaowocował dużym rozgłosem naszego teatru nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Wspaniałe musicale i festiwale gombrowiczowskie stawały się coraz bardziej znane.

Mimo dużych pieniędzy wykładanych przez sponsorów nikt z nich nigdy nie odważył się zasugerować Wojtkowi jakiejś zmiany w programie lub w doborze aktora. Wojtek do jednej roli potrafił przesłuchać kilkudziesięciu artystów, aż trafił na takiego, który spełniał jego wymagania. Mogliśmy przychodzić i cichutko patrzeć na popisy kandydatów, wyrażać swoje opinie, ale nigdy nic sugerować. Żadnemu twórcy nie wolno narzucać swojej woli. Burzy się jego wizję i powstaje chała.

De Silva się popłakał ze szczęścia

Kiedyś mój znajomy pojechał służbowo do Szwecji. Jak się tam dowiedzieli, że pochodzi z Radomia, prosili o zamówienie biletów na musical. Zadzwonił do mnie. Poszedłem do kasy teatru. Okazało się, że pierwsze wolne miejsca są za trzy miesiące.

Na premierę "Fame" przyjechał ze Stanów Zjednoczonych autor Davide de Silva. Po spektaklu przyszedł razem ze swoją siostrą do gabinetu Wojtka i ze szczęścia się rozpłakał. Opowiadał, jak dążył do pokazania swojego musicalu w Europie, a szczególnie w Niemczech, i żaden reżyser nie chciał się tego podjąć. To, co zobaczył w Radomiu, przeszło jego najśmielsze oczekiwania.

Kiedyś się zdarzyło, że wojewoda Zbigniew Gołąbek przyszedł na spotkanie z żoną i synem. Spotkania zaczynały się przeważnie jakąś sztuką albo musicalem, a potem wszyscy zaproszeni goście przechodzili do kawiarni. Trochę się spóźnili i wszystkie miejsca jak zwykle były zajęte. Niezauważony przez organizatorów wyszedł. Jego syn nie chciał wyjść, siadł sobie na schodku i cały spektakl obejrzał. Następnego dnia rano poszedłem do pana wojewody, żeby go przeprosić za zajście i oddać pieniądze, gdyż taki był zwyczaj, że wszyscy sponsorzy i uczestnicy za udział w spotkaniach płacili. Przyjście moje skwitował: "Jaki byłem głupi, że nie siadłem gdzieś na przystawce. Podobno świetnie się bawiliście".

Innym razem na spotkanie przyjaciół teatru przyjechał Janusz Szlanta, wtedy już prezes Stoczni Gdynia. W ostatniej chwili weszła na widownię jakaś starsza pani. Wszystkie miejsca już były zajęte i nie mogła doszukać się swojego. Janusz wstał, odstąpił jej swoje i siadł sobie na schodku. Uważam, że taką atmosferę luzu, grzeczności, zabawy umiał tworzyć Wojtek. Nabita sala z radosnymi okrzykami młodzieży dodawała uroku i zapewniała duże przeżycie.

Będąc kilkakrotnie w warszawskiej "Romie", zauważyłem, że przeniósł tam tę atmosferę. Na widowni są ludzie starsi i dzieci, a wszyscy doskonale się bawią. Wielu radomian można spotkać w "Romie", łącznie z dyrektorem Markiem Szyjką.

Kolesiostwo przyszło później

Tamte czasy, gdy Wojtek został dyrektorem teatru, charakteryzowały się tym, że kolesiostwo nie było jeszcze powszechne tak jak dziś. Wybrany wtedy dyrektor Karol Semik umiał dobrać zespół nauczycieli tak, że Liceum Jana Kochanowskiego jest znane i co roku mury szkoły opuszczają olimpijczycy. Dyrektor Zdzisław Włodarski, dzięki któremu Szkoła Muzyczna stała się za mała, potrafił doprowadził do powstania komitetu budowy nowej szkoły. Ludzie, których porwał swoją pasją, poświęcają swój czas i cieszą się, że mogą coś zrobić, i robią to z całą satysfakcją, bo nie można jej nie mieć, gdy na koncertach są tłumy. Dyrektor Małgorzata Jurecka prowadząca tyle lat tak wspaniale Muzeum Wsi Radomskiej. Wpisana na stałe w jego krajobraz. Organizująca całą masę przedstawień od zabaw ludowych po spektakle teatralne łącznie z Festiwalami Gombrowiczowskimi, na których goście zagraniczni nie mogli się nadziwić, że tak pięknie można spędzać czas.

Jakie to jest podłe i nikczemne, jeżeli ludzie pracujący z pasją i poświęceniem raptem dowiadują się, że muszą odejść, bo trzeba zrobić miejsce dla kolesia jakiegoś decydenta. Dla kolesia, o którym wiadomo, że przyjdzie tylko po to, żeby zniszczyć dorobek swojego poprzednika, tak jak zniszczono dorobek Wojtka Kępczyńskiego.

Ludzi sprawujących władzę wybiera społeczeństwo. Tak się zastanawiam, jak to się dzieje, że ci wybrani, gdy tylko obejmą stanowiska, zaraz zaczynają myśleć o sobie, o samochodzie służbowym, o eleganckim gabinecie i ewentualnie o tych, którzy pomogli im zasiąść na stołku.

*Maciej Krysiński, członek zarządu miasta Radomia pierwszej kadencji, były członek Honorowej Rady Teatru .

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji