Artykuły

Odszedł teatr, muzyka pozostała

Premiera komediowego arcydzieła Rossiniego dowodzi, że przed kierownictwem Opery Narodowej jeszcze daleka droga do realizacji zamierzonych planów.

"Cyrulik sewilski" zamyka pierwszy sezon nowej dyrekcji największej polskiej sceny.

W każdym teatrze operowym niespodziewana zmiana dyrekcji - jaką latem ubiegłego roku podjął minister Kazimierz Ujazdowski - zawsze przyniosłaby ten sam skutek. Pierwszy rok należy spisać na straty, nowe kierownictwo musi mieć czas na wdrożenie własnych zamierzeń. To pierwsza przyczyna tego, że sezon w Operze Narodowej był nieciekawy.

Powołany na stanowisko Janusz Pietkiewicz od pierwszego dnia stał się obiektem krytyki ze strony obrońców poprzedniego dyrektora artystycznego Mariusza Trelińskiego. Jego inscenizacje zrywające z tradycyjną konwencją zyskały uznanie mediów oraz nowej publiczności, która do tej pory z lekceważeniem traktowała dostojną operę. Janusz Pietkiewicz, który deklaruje, że w teatrze pierwszeństwo oddaje muzyce, został zatem okrzyknięty skostniałym tradycjonalistą. Ułatwił zresztą zadanie przeciwnikom, gdyż z planów na obecny sezon wykreślił operowe premiery zaplanowane przez poprzednika. Chociaż w przeszłości sam wielokrotnie postulował, że w polskiej operze powinny obowiązywać standardy światowe, a więc w pierwszych miesiącach należy respektować artystyczne decyzje starej dyrekcji.

W Warszawie zabrakło jednak "Orfeusza i Eurydyki" w inscenizacji Mariusza Trelińskiego czy "Kopciuszka" w reżyserii Keitha Warnera. Musiało minąć ponad dziewięć miesięcy, nim dyrekcja przedstawiła "Cyrulika sewilskiego" - pierwszą własną premierę operową na dużej scenie. Doszła ona jednak do skutku, dlatego że udało się kupić gotową inscenizację z Teatro del Maggio Musicale z Florencji.

Czas oczekiwania na nią wypełniły głównie wznowienia spektakli sprzed 10 lat lub nawet starszych ("Nabucco", "Carmen", "Rigoletto"), a także koncerty i recitale na dużej scenie oraz w Salach Redutowych. Mogą one stanowić atrakcyjny dodatek, ale nie wówczas, gdy Opera Narodowa gwałtownie potrzebuje odbudowy repertuaru. W tym sezonie obejmował on 19 tytułów operowych - jedna trzecia z nich została zagrana najwyżej dwa razy. Niewiele lepiej jest z ofertą baletową, zwłaszcza że niedawno odeszli najlepsi tancerze - Sławomir Woźniak i Jacek Tyski.

W porównaniu z renomowanymi scenami europejskimi obecna oferta Opery Narodowej jest skromna. Nie bardzo też wiadomo, jaki rodzaj teatru chce tworzyć nowa dyrekcja. Importowany "Cyrulik sewilski" tej wątpliwości nie rozjaśnia. Przyszłość rysuje się enigmatycznie, według wcześniejszych zapowiedzi w marcu miał być gotowy dzienny plan spektakli sezonu 2007/2008, ale do tej pory znamy jedynie tytuły trzech premier przewidzianych do końca tego roku: "Opowieści Hoffmanna", "Krakowiaków i Górali" oraz Jana Doremika" dla dzieci.

A co z muzyką, która ma być tak ważna? Kiedy przestali tu dyrygować Jacek Kaspszyk i Kazimierz Kord, rozpoczął się czas poszukiwań ich następców. Sukcesem było pozyskanie Willa Crutchfielda, który świetnie przygotował "Cyrulika", są jednak spektakle, jak choćby "Straszny dwór", które nadal czekają na odpowiedniego dyrygenta. Jeszcze trudniej znaleźć takich śpiewaków, których kunszt wokalny bardziej przyciągnie widza niż nowatorskie pomysły inscenizacyjne. Krótkie wizyty polskich gwiazd ze świata (Aleksandry Kurzak i Piotra Beczały) uświadomiły jedynie, że na razie nie powstał w Operze Narodowej zespół solistów na prawdziwie dobrym poziomie.

Dobra komedia potrzebuje dobrego reżysera

Nie każdą inscenizację da się przenieść z jednego teatru do drugiego, by powtórzyć sukces. To jest przypadek "Cyrulika sewilskiego", którego Warszawa kupiła we Florencji. W komedii Rossiniego jest zapisane wszystko, co sprawnemu reżyserowi pozwala zrobić dobre przedstawienie: mnóstwo zabawnych sytuacji oraz świetnie nakreślone postaci. Niestety, Jose Carlos Plaża i scenograf Sigfrido Martin-Begue, zamiast z tego korzystać, bawią się feerią barw zestawianych w jaskrawych kostiumach i malowanych dekoracjach. We Florencji ten pomysł się spodobał, w Warszawie przyciąga oko przez kilka minut. Potem na dużej scenie Opery Narodowej wieje pustką, widać, jak wiele scen nie zostało wyreżyserowanych, a wykonawcy nie wiedzą, co mają robić. Błyskotliwa opera Rossiniego zaczyna się niemiłosiernie dłużyć, staje się nudna i niezabawna. Na szczęście w znanej muzyce Will Crutchfield odkrył wiele niuansów. Pod jego batutą orkiestra potrafi zagrać najdelikatniejsze piano, a instrumenty dęte bawią nas błyskotliwymi wejściami. Amerykański dyrygent wie, na czym polega belcanto, a swe umiejętności oddaje na usługi śpiewakom. Spektakl prowadzi tak, by to oni mogli zabłysnąć, stara się jednak, by ich głosy zostały pięknie zestrojone w scenach zespołowych. Gwiazd wokalnych, co prawda, nie ma, ale Artur Ruciński dobrze czuje styl Rossiniego i potrafi ożywić Figara. Blagoj Nacoski z Macedonii (Almaviva) to liryczny tenor o ładnym głosie, choć ma kłopoty z koloraturami. Dobrze z nimi sobie radzi Ukrainka Alinas Peretyatko (Rosina), ale powinna powściągnąć skłonność do zbyt efektownych popisów, bo ujawniają one ograniczone możliwości jej sopranu. Wyraźnie zagubieni na scenie byli Dariusz Machej (Bartolo) i Rafał Siwek (Basilio). Dobrym pomysłem okazało się natomiast dodanie bezpretensjonalnej "Zabawy tancerskiej" w choreografii Janiny Niesobskiej z muzyką Karola Kurpińskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji