Artykuły

Człowiek z marzeń

- Odniósł pan sukcesy porównywalne z dokonaniami Andrzeja Seweryna, Wojciecha Pszoniaka czy Daniela Olbrychskiego. Występował pan na scenach francuskich, grając główne role w tamtejszym języku. A w Polsce mało kto o tym wie. Dlaczego pan się nie chwali? - pyta JERZEGO RADZIWIŁOWICZA Anna Bimer z "Gali".

Człowiek z marmuru i z żelaza, czyli Jerzy Radziwiłowicz, zagrał w serialu kryminalnym Glina Pasikowskiego. Tą rolą wrócił na ekrany. Przez lata grał we francuskich filmach i odnosił sukcesy w Europie. Dlaczego nigdy nie chciał o tym mówić, teraz opowiedział Annie Bimer.

Małżeństwo wyjeżdża na wakacje. Docierają na miejsce. On rozpala ognisko, otwiera butelkę wina. Jest miło, ciepło. Patrzy na tę swoją żonę i myśli: Żebyś ty jeszcze obca była. Taką anegdotę opowiada chętnie Jerzy Radziwiłowicz. I to przy żonie. Bo może. Są szczęśliwym małżeństwem od prawie 30 lat, a Ewa Radziwiłowicz najtrafniej odczytuje przewrotność męża. On chętnie chowa się za żart lub zbywa rozmówcę, zwłaszcza pytany o prywatność. Przed nami, jak na niego, odsłonił się bardzo. Wyjaśnił, dlaczego mało kto w Polsce wie, że zrobił karierę porównywalną z dokonaniami Andrzeja Seweryna. A poza tym, że nie zna się na samochodach i że najlepiej odpoczywa, sadząc rośliny. Nie jest jednak człowiekiem z bajki. Ani z gliny, choć właśnie tytułowego Glinę zagrał.

GALA: Pana pierwszy dom rodzinny: róg Siennickiej i Dobrowoja w Warszawie.

JERZY RADZIWIŁOWICZ: Skąd pani wie?

GALA: Tak się składa, że jesteśmy absolwentami tego samego liceum. Kiedy ja trafiłam do tej szkoły, był pan już jej wielką dumą.

J.R.: To była dobra szkoła, imienia Stanisława Wyspiańskiego zresztą, z prężnie działającym kółkiem dramatycznym, gdzie bawiliśmy się w teatr, braliśmy się za różne poważne rzeczy, głównie dzieła patrona. Walnęliśmy całą Klątwę jak trzeba, zagraliśmy Śluby panieńskie Fredry. Również w Weselu debiutowałem sporo wcześniej, niż podają biografie.

GALA: A niektórzy zapamiętali, jak przejmująco deklamował pan na akademii Granada maja.

J.R.: Bo to jest dobry wiersz.

GALA: Raczej nieprzeciętne było wykonanie.

J.R.: Podtrzymujmy tę legendę.

GALA: Jaki to był czas? Człowieka z zapału, naiwności, fantazji, beztroski, marzeń...?

J.R.: Zostawmy już Człowieka z.... Zresztą nie potrafiłbym pójść tym tropem, bo nie mam specjalnego wyróżnika dla tamtych lat spędzonych na Siennickiej poza tym, że były to lata młodzieńcze łączące w sobie wszystko, o czym pani wspomniała. To notabene nie był mój pierwszy dom, bo wcześniej mieszkałem na Fundamentowej, która wtedy wyznaczała obrzeża Warszawy. Biegałem bawić się na lotnisku, na miejscu, na którym dziś jest wielkie osiedle Gocław. Róg Siennickiej i Dobrowoja pozostał niezmieniony jak skansen w przeobrażającym się mieście. I pod tym drugim adresem rzeczywiście spędziłem młodość aż do końca studiów.

GALA: To był ciepły dom?

J.R.: Owszem. Ojciec był fryzjerem, mama zajmowała się nami, czyli mną i starszym bratem. Dzieciństwo i młodość miałem dobre, przyjemne.

GALA: Kolejny znaczący dla pana adres to pewien blok w Krakowie, gdzie mieszkali sami artyści. Doborowe towarzystwo.

J.R.: To był budynek, w którym mieszkania przydzielił lokatorom wydział kultury. Nam, aktorom, głównie po to, żeby pozbyć się nas ze strychu Starego Teatru, bo straż pożarna miała za złe, że mieszkamy w warunkach urągających przepisom BHP. Ten teatralny strych był moim pierwszym krakowskim adresem, spędziłem tam, też w doskonałym towarzystwie, m.in. Jurka Bińczyckiego i Kazia Kaczora, jakieś trzy lata. Bardzo się wtedy zżyłem z teatrem. Czasami, gdy trwały intensywne próby, prawie z niego nie wychodziłem. Życie rozrywkowe też toczyło się w obrębie Starego Miasta, bo SPATiF, gdzie chodziło się jeść, był dwa kroki dalej. A potem dostałem przydział na mieszkanie w tym właśnie bloku pełnym aktorów, muzyków, pisarzy. 44 mieszkania, liczba magiczna.

GALA: I magiczne bywały sytuacje, jak chodzenie po kolędzie.

J.R.: Rzeczywiście, był taki zwyczaj zaprowadzony przeze mnie i Zbyszka Paletę. Któregoś roku na dzień przed Wigilią wpadliśmy na pomysł, żeby się jakoś spotkać z sąsiadami. Więc on wziął skrzypce i ruszyliśmy z kolędami. Za pierwszym razem nie bardzo to wyszło, bo wielu nie było w domu. Ale w następnym roku, jak się dowiedzieli, co ich ominęło, już czekali i wypatrywali nas. Z roku na rok ustaliły się zasady kolędowania: ruszaliśmy, zaczynając od dozorczyni na parterze, potem wspinaliśmy się po piętrach. Kolejni odwiedzani dołączali, a w każdym - mieszkaniu czekał poczęstunek w postaci kieliszeczka. Kiedy docieraliśmy na ostatnie piętro, byliśmy bardzo licznym i rozbawionym orszakiem.

GALA: W tym domu mieszkał pan sam czy już z żoną?

J.R.: Zamieszkaliśmy tam razem, jako narzeczeni. W końcu założyliśmy rodzinę, pojawiły się dzieci. Tam zresztą masowo rodziły się dzieci, bo cały blok zajmowali młodzi ludzie, najpierw kawalerowie wypędzeni z różnych strychów, a potem oni i ich wybranki. Właściwie starsze dzieci większość z nas ma w tym samym wieku. I one razem spędzały dzieciństwo. Myśmy mieszkali tam osiem lat.

GALA: A potem był pierwszy własny dom i co stało się pana pasją, pierwszy ogród.

J.R.: Tak, kupiłem dom z ogrodem na początku Woli Justowskiej, gdzie mieszkaliśmy do wyjazdu z Krakowa. Dom był zwyczajny, klockowaty. A że miał spory ogród, który potraktowałem jako przedłużenie domu, toteż postanowiłem go uporządkować. I tak wybieranie, sadzenie i patrzenie, co z tego wyrosło, zaczęło mnie bawić. Oczywiście ponieważ nie znałem się na tym, więc kombinowałem sobie różne projekty, tymczasem coś nie wyrastało i było po planach. Ale nie byłem do nich bardzo przywiązany, więc w tych moich ogrodach sporo szło na żywioł. W końcu potem porosło i to się zrobiło całkiem ładne miejsce. Zresztą dla mnie nie mniej ważne od efektu estetycznego stało się odkrycie, że zabawa przy roślinach daje fantastyczne wyciszenie. Jest to ruch, praca fizyczna, która jednocześnie pozwala poskładać i uspokoić myśli.

GALA: Podwarszawski ogród podobny jest do krakowskiego?

J.R.: Ani ogród, ani dom. To już nie jest murowany sześcian, tylko drewniany dom kanadyjski, przestronny, jasny, słoneczny. A ogród jest taki, jak na to teren i ziemia pozwalają.

GALA: Tęskni pan za Krakowem?

J.R.: Jeżdżę tam, choć raczej rzadko. W życiu potrzebne są zmiany. Gdyby miało być mi tego Krakowa, w którym przeżyłem 26 lat i w którym wydarzyło się mnóstwo rzeczy najważniejszych w moim życiu, rozpaczliwie żal, tobym się nie przenosił.

PROSZĘ PYTAĆ MĄDRZEJSZYCH

GALA: Słyszałam, że pana zainteresowanie językami obcymi nakierowane jest na gramatykę, czyli logikę.

J.R.: Na strukturę.

GALA: Czy szuka pan w życiu logiki?

J.R.: Każdy jej szuka. I czasem wydaje się, że się ją znajduje, a kiedy indziej trudno się jej dopatrzeć. To jest pytanie z rzędu: czy już pan wszystko zrozumiał. A o to proszę pytać mądrzejszych ode mnie.

GALA: Myślę, że rozmawiam z właściwą osobą. Proszę mnie nie zbywać.

J.R.: Nie zbywam. Tylko jest tak, jak mówię: kiedy ma się w życiu dobry czas i wszystko się układa pomyślnie, wtedy widzi się w tym jakiś porządek czy logikę właśnie. Kiedy coś się komplikuje, wszystko wydaje się bez sensu.

GALA: Jak pański logiczny sposób myślenia przekłada się na konstruowanie roli?

J.R.: Nie jestem pewien pani założenia, że mam logiczny system myślenia. A jak się to przekłada na pracę? Trzeba sensu nie stracić, a nie pozbawić się naturalnych odruchów.

GALA: Podobno czyta pan scenariusze wielokrotnie, a wizja bohatera po pierwszym czytaniu bywa drastycznie inna od ostatecznej.

J.R.: Tak jest bardzo często, bo o ile tekst nie jest płaski jak deska, każde czytanie pozwala odkryć coś nowego o postaci.

GALA: Bywali bohaterowie, wobec których, w miarę tego ich zgłębiania, stawał się pan coraz bardziej bezradny?

J.R.: To też się zdarzało, dlatego że przy pierwszym czytaniu, zwłaszcza bardzo frapującego tekstu, wszystko wydaje się oczywiste. Ale potem, kiedy rozbiera się materiał na kawałki, bywa, że postać się gmatwa. Ale to dość naturalne.

GALA: Kiedyś o roli Roberta Zucco powiedział pan, że chciał w tej kreacji dotrzeć do momentu, od którego zaczęła się dla bohatera nakręcać spirala zła. Czy budując rolę, stara się pan nakreślić samą postać, czy bardziej pana interesuje pokazanie osoby w pewnym procesie?

J.R.: Raczej to drugie.

GALA: Dotyczy to także tytułowego Gliny, którego zagrał pan w serialu Pasikowskiego?

J.R.: Skąd takie przypuszczenie?

GALA: To postać niepasikowska, nienarzucająca się, nieagresywna. Tak stonowana, że aż wypukła. Musi się jakoś rozwinąć.

J.R.: Może, mam nadzieję, że się rozwinie. A czy to postać spoza schematu filmów Pasikowskiego? Nie wiem, nie znam tego schematu, nie grałem ani obok konwencji, ani w opozycji do niej. Uważam, że w kryminale mieszczą się bardzo różni bohaterowie. Jeśli to, co pani powiedziała o tej postaci, o jej wypukłości, jest pozytywne, to się cieszę. Jeśli nie, to się martwię. Natomiast nie mam wrażenia, żebyśmy się gdzieś rozeszli z Pasikowskim.

GALA: Zagrał pan policjanta w serialu, niedawno homoseksualistę w teatrze. Zagra pan w komedii?

J.R.: Chętnie. Komedia jest bardzo piękną rzeczą.

NIE MAM NIC PRZECIWKO TEMU

GALA: Jest pan językoznawcą i tłumaczem, m.in. Don Juana, a pańskie dzieci odziedziczyły te talenty.

J.R.: Syn skończył iberystykę, a córka studiuje język francuski.

GALA: Czyli związali swe zainteresowania z pańskim ulubionym rejonem Europy.

J.R.: Akurat we Francji najwięcej pracowałem. A z Hiszpanii i Portugalii właśnie wróciłem z wakacji. Szczególnie Portugalię bardzo lubię. To niezwykle przyjazny kraj, niewielki, co pozwala w miarę szybko go poznać. A Lizbonę uważam za miasto absolutnie magiczne, w którym każda dzielnica ma odrębny charakter, a całość jest przepięknie oświetlona, bo chodniki są wyłożone jasną kostką marmurową, co przy tamtym słońcu, ale także w świetle latarni, daje efekt niepowtarzalny. Poza tym mam wrażenie, że to jest bardzo przyjazne miejsce, do którego wjeżdża się i od pierwszego dnia jest się jakoś dobrze przyjętym. Pierwszy raz byłem w Portugalii 12 lat temu, kręciłem jakiś film, potem wróciłem znów z jakimś filmem. I od tamtej pory staram się być tam chociaż raz w roku. Zwłaszcza w Lizbonie.

GALA: Ma pan inne, równie bliskie miejsca na ziemi?

J.R.: Takim przyjaznym miastem był dla mnie Budapeszt i, o dziwo, Nowy Jork. Pewnie z różnym nastawieniem wjeżdża się do miasta, w zależności od celu podróży. Ja nie musiałem patrzeć na Nowy Jork jak na obcą dżunglę, w której chcę się zaczepić i przetrwać. Może dlatego wydał mi się bliski, szczególnie Manhattan, choć pewnie gdyby przyszło tam mieszkać, wcale nie okazałby się taki łatwy.

GALA: Myślał pan kiedyś o długiej, samotnej wyprawie w świat?

J.R.: Tak.

GALA: Jaki wybrałby pan kierunek podróży: Tybet czy Ameryka?

J.R.: Do Tybetu należałoby pojechać z przygotowaniem duchowym. Nie mam go. Wybrałbym Amerykę. Bardzo chętnie bym przejechał od wschodniego po zachodnie wybrzeże, przez te wszystkie stany i krajobrazy.

GALA: Mijając małe stacyjki benzynowe na bezdrożach i motele jak z filmów Lyncha?

J.R.: Nie mam nic przeciwko temu.

GALA: Mówimy o podróżach prywatnych, a tymczasem pan przewędrował świat z przyczyn zawodowych i odniósł sukcesy porównywalne z dokonaniami Andrzeja Seweryna, Wojciecha Pszoniaka czy Daniela Olbrychskiego. Występował pan na scenach francuskich, grając główne role w tamtejszym języku. Grał pan w filmach nominowanych do Cezara, dla pana reżyserzy zmieniali tytuły swoich filmów, jak w przypadku Człowieka z tłumu, wystąpił pan z Emmanuelle Béart. A w Polsce mało kto o tym wie. Dlaczego pan się nie chwali?

J.R.: Nie wiem, chyba nie potrafię.

GALA: Może jest pan zbyt skromny?

J.R.: Niech pani zapyta, to powiem.

GALA: Jest pan zbyt skromny?

J.R.: (chrząknięcie)

GALA: Unika pan odpowiedzi, zbywa, zasłania się szorstkością, a ja mam wrażenie, że pasuje do pana takie porównanie: Dlaczego żółw jest taki twardy z zewnątrz? Bo jest taki miękki w środku. Pan jest bardzo wrażliwym człowiekiem.

J.R.: Bardzo mi to pasuje.

GALA: Znowu wykręt. Ale czy tak jest? Jest pan wrażliwy?

J.R.: Mam nadzieję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji