Artykuły

Co szkodzi teatrowi?

- Bydgoszcz jest dużym, europejskim miastem, myślę, że zasługuje na europejskie standardy. To miasto z wielkim potencjałem. Ja chcę stworzyć teatr wart tego miasta, chcę otworzyć go na to, co we współczesnej sztuce światowej ważne, ale i na klasykę, i to, co ona nam dziś mówi. Może nie będzie łatwo, ale chcę być optymistą - mówi PAWEŁ ŁYSAK, dyrektor Teatru Polskiego w Bydgoszczy.

Rozmowa z Pawłem Łysakiem [na zdjęciu], dyrektorem Teatru Polskiego w Bydgoszczy:

Jak jest z frekwencją na "Odysie" i "Tymonie"? Ludzie przychodzą?

- Przychodzą, a jak jest tak ciepło, jak teraz, to widzów jest mniej. "Powrót Odysa" Stanisława Wyspiańskiego to trudna sztuka, rzadko wystawiana. Przedstawienie w reżyserii Pawła Wodzińskiego to bardzo udana próba opowiedzenia tej historii poprzez współczesność, nasze problemy. Po to, żeby łatwiej było zrozumieć ten kontekst, przygotowaliśmy projekt o ojczyźnie. Chodziło również o przygotowanie widzów na to, co zobaczą, o podjęcie trudu zmierzenia się z niełatwą myślą Wyspiańskiego. Wielu zrozumiało. Bardzo ucieszyła mnie recenzja Joanny Derkaczew w "Gazecie Wyborczej". Tak jak poprzednia recenzja Tomasza Mościckiego w "Dzienniku".

Sporo ludzi jednak ostatnich spektakli nie zrozumiało. Trzeba by ich prowadzić za rękę po kolejnych punktach projektów, a potem dopiero na spektakl...

- Nie uważam, żeby widzów należało prowadzić za rękę. Bydgoszcz jest dużym, europejskim miastem, myślę, że zasługuje na europejskie standardy. Jestem przekonany, że widz bydgoski, tak jak widzowie Berlina czy Paryża, potrafi być nie tylko odbiorcą ciekawym rzeczy nowych, ale też świadomym. No, może nie zawsze wystarczy wpaść tylko na przedstawienie.

Jeszcze nigdy wokół bydgoskiego teatru nie było takiego zamętu, także negatywnego. Nie ma Pan dość?

- Nie, bo wierzę w to, co robię, nie poddaję się. Jestem zodiakalnym bykiem, a te podobno zawsze walczą. Jestem przekonany, że moja praca ma sens, że kierunek, w którym idziemy, jest dobry. Założyliśmy pewne cele i je realizujemy. Profesor A. Bardini powiedział kiedyś, że podobać albo nie, to się może w burdelu, w teatrze zawsze trzeba uzasadnić, dlatego nie mogę zgodzić się ze słowem "zamęt", bo to, co robię, to przemyślana koncepcja. Zrealizowaliśmy do tej pory dwa projekty. Zyskały one szeroki oddźwięk także w mediach ogólnopolskich, takich jak "Dziennik", "Polityka", "Newsweek", w branżowych pismach teatralnych: "Didaskalia" i "Teatr". Za chwilę zaczynamy kolejny projekt "Smutni nastoletni", zbliża się premiera "Przebudzenia wiosny" Wiktora Rubina i Bartka Frąckowiaka. Bardzo mi zależało na ściągnięciu ich do Bydgoszczy, bo mają świetne reżyserskie pomysły, o czym bydgoszczanie, którzy widzieli "Tramwaj zwany pożądaniem", już wiedzą.

Krytyka to pojedyncze głosy.

- Tak, ale fora to zbiór anonimowych opinii, skrajnie różnych. Powiem tak: przyzwyczaiłem się do negatywnych opinii. Gdy w 1999 r. wystawialiśmy w Teatrze Rozmaitości sztuki "brutalistów", zrobił się straszny szum. A potem taki teatr był nie tylko dopuszczalny, ale stał się wręcz, o ironio, modny... Należy poruszać trudne tematy, ale też bardzo nie chciałbym budować murów.

Mój kolega redakcyjny powiedział, że on chce wielkiego teatru, nie potrzebuje dyskusji, wykładów.

- Wszyscy chcemy wielkiego teatru. Dlatego zaproponowałem na początek wielkie teksty. Maciej Prus, który wyreżyserował pierwsze przedstawienie sezonu, jest wielkim reżyserem. Marzę o wielkich przedstawieniach na naszej scenie. Tandem Rubin - Frąckowiak mimo młodego wieku zebrał już wiele słów entuzjazmu, jest więc nadzieja. Dziś próby zaczyna Grażyna Kania, której warszawski spektakl pokazywany był niedawno na festiwalu Kontakt w Toruniu. Też bardzo na nią liczę. Dyskusje i wykłady są potrzebne. Przeczytałem w jednej z bydgoskich gazet, że wykłady to pomysł rodem z młodzieżowego domu kultury. Zdziwiłem się. Wykład wygłoszony przez wybitnego profesora uniwersyteckiego to przecież nobilitacja, nie amatorstwo. Tego typu artykuły szkodzą teatrowi i miastu. Czasem zdaje mi się, że bydgoszczanie nie lubią siebie, swojego miasta.

A Pan polubił Bydgoszcz, mimo wszystko?

- Bardzo. Przypomina mi klimatem Polskę wielkich przemian. To jest pozytywne. Bydgoszcz to miasto z wielkim potencjałem. Ja chcę stworzyć teatr wart tego miasta, chcę otworzyć go na to, co we współczesnej sztuce światowej ważne, ale i na klasykę, i to, co ona nam dziś mówi. Może nie będzie łatwo, ale chcę być optymistą. Wilam Horzyca będąc w Bydgoszczy dyrektorem stawiał na klasykę, ale, jak powiedział, ta się w tym mieście nie przyjęła. Więc wytrzymał w Bydgoszczy niecałe 2 sezony i wyjechał.

Pan się gdzieś wybiera?

- Nie. Pracuję z entuzjazmem.

Co z zapowiadaną premierą sztuki "Walka Czarnucha z psem" w Pana reżyserii?

- Ustąpiłem miejsca Wiktorowi Rubinowi. Trochę trwało zdobycie praw autorskich. Bałem się w związku z tym zaczynać próby. Zapraszam na "Przebudzenie wiosny". Sztuka powstała 100 lat temu, wtedy była skandalem, dziś już chyba nie aż tak bardzo. Mówi o problemach ludzi młodych. Wiktor Rubin nie jest reżyserem smutnym, więc choć mamy do czynienia z dramatem, spektakl będzie miał pozytywny wydźwięk. Zobaczymy na scenie nowe twarze, aktorów spoza Bydgoszczy, którzy staną wkrótce w naszych szeregach. Co do dalszych planów, wkrótce jadę do Moskwy. Będę rozmawiać tam o Festiwalu Prapremier. Na pewno uzupełnią go spektakle zagraniczne, na razie na pewno niemieckie. Nasz teatr na festiwalu będzie reprezentować spektakl Grażyny Kani, reżyserki scen polskich i niemieckich, będzie to prapremierowy tekst z Royal Court Theater z Londynu "Motortown" Simona Stephensa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji