Artykuły

Jestem hedonistką

- Praca w teatrze była okupiona sporą męką, musiałam się niezwykle dużo napracować, żeby efekt był zadowalający. Tymczasem z muzyką jest inaczej. Pracując nad "Miastomanią" czułam się tak, jakbym nabrała głębszego oddechu - mówi MARIA PESZEK, aktorka i wokalistka.

Maria Seweryn nazwała Cię czarodziejką. Tak mówią do Ciebie znajomi?

- Czarodziejka? Dziwne. Myślę, że bliżej mi do czarownicy. Bo czarodziejka to ktoś oniryczny, z różdżką, z welonem. A ja jestem zbyt energetyczna, zbyt zwariowana, żeby mnie tak określać. Ale z drugiej strony Maria jest mi kimś bardzo bliskim, więc może wie o mnie coś, czego ja sama w sobie nie zauważam.

Dużo masz takich przyjaciółek?

- Nie. Prawie wcale. Właściwie mam Marysię jedynie. I nawet nie wiem, czy słowo "przyjaciółka" jest tym właściwym na określenie naszej relacji. Jestem odludkiem. Lubię być sama ze sobą i nie potrzebuję mieć wokół siebie wielu ludzi. Zawsze wiedziałam na przykład, że takie spotkania dziewczyńskie, kiedy spotyka się kilka kobiet i gadają o facetach i ciuchach, to zupełnie nie dla mnie.

Może to wynika z tego, że od ponad 11 lat żyjesz w szczęśliwym związku.

- Mój chłopiec jest moim przyjacielem i chyba najbliższym mi człowiekiem. W ogóle z mężczyznami jest mi bardziej po drodze niż z kobietami. Moim wielkim przyjacielem jest także Piotr Lachmann, poeta i współtwórca mojej płyty "Miastomania". Potrafimy wysyłać do siebie tysiące SMS-ów, które później przeradzają się często w słowa piosenek.

Albo w powtarzane przez innych cytaty, takie jak choćby: "Lubię swoje ciało, choć mam go niemało".

- (Śmiech). Tak. Tylko że to wymyśliłam sama, i to na własny temat. Lubię siebie, mimo że kompletnie nie odpowiadam standardom piękna, jakie obowiązują w kolorowych pismach czy reklamach. Podobam się sobie taka, jaka jestem.

Nigdy się nie odchudzałaś, nie myślałaś o tym, żeby się zmienić?

- Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, że jestem na diecie. To kompletnie do mnie nie pasuje. Pochodzę z rodziny hedonistów, dla których niezmiernie ważne jest to, żeby korzystać z życia, cieszyć się nim. U nas w domu kocha się życie we wszystkich jego smakach, więc także kocha się jeść. Moja mama w dodatku jest mistrzynią w wynajdywaniu nowych, wspaniałych przepisów, a więc nie jest monotonnie.

Kiedyś powiedziałaś, że mama jest dla Ciebie ideałem kobiecości. To się nie zmieniło?

- To się nigdy nie zmieni. Przede wszystkim dlatego, że jej nie rozumiem. Mama jest dla mnie pod wieloma względami ideałem niedoścignionym. Przede wszystkim związek z tatą... Przecież oni poznali się w przedszkolu! To dla mnie jest ciągle tak niewiarygodne, że aż nie mieści mi się w głowie. W tym roku mija 40. rocznica ich ślubu, a oni ciągle potrafią śmiać się z siebie i przyjaźnić.

Jesteś do niej podobna?

- Nie i myślę, że właśnie dlatego mi imponuje. To, co niepojęte, niemożliwe, wydaje mi się bardzo kuszące. Gdybym miała wybierać, to z dwojga rodziców jestem moim tatą. Tak jak on jestem bardziej skoncentrowana na sobie, bardziej dominująca niż mama.

Jesteś córeczką tatusia?

- Na pewno tak. Paradoksalnie to tata wprowadził mnie w świat kobiecości. Zaszczepił we mnie przekonanie, że kobieta musi być rozpieszczana i ze wszystkich swoich podróży przywoził mi niesamowite prezenty, na przykład perfumy. Dzięki niemu lubię swoje ciało, lubię siebie i nie żal mi czasu na hedonistyczne przyjemności cielesne. Myślę, że dobry kontakt córki z ojcem jest czymś niesamowitym i bardzo potem ułatwia kobietom życie. Dobrze jest wiedzieć, że jest się kimś specjalnym już jako dziewczynka, bo potem jako kobieta oczekuje się i wymaga od życia czegoś i kogoś specjalnego. Mam świadomość tego, że dzięki moim relacjom z ojcem mam wspaniałe kontakty z mężczyznami. Nawet te związki, które w przeszłości zakończyły się rozstaniem, nie były dla mnie traumą. Zawsze wychodziłam z nich obronną ręką i dziś myślę o swoich byłych miłościach z wielką czułością.

Zaraz po liceum postanowiłaś wyjechać na Alaskę. Twój daleki wuj zaproponował, że opłaci Ci stypendium w Stanach, a Ty na to przystałaś. Rodzice nie byli przeciwni?

- Chyba wiedzieli, że to dla mnie szansa. W Stanach przeżyłam szalony rok. I myślę, że bardzo się zmieniłam. Kiedy wsiadałam do samolotu, byłam licealistką z długimi prostymi włosami, w lnianej sukience. Kiedy po rocznej przerwie rodzice przyjechali mnie odebrać z lotniska, zobaczyli wampa, a przynajmniej takie o sobie moje wyobrażenie. Miałam czerwone, krótko ostrzyżone włosy, czerwoną sukienkę, czerwone szpilki. Byli w takim szoku, że po dziewięciu latach niepalenia znowu wrócili do nałogu.

Często potem robiłaś im takie numery?

- Nie. Już nigdy później tak radykalnie nie zmieniłam swojego wyglądu. Zresztą zaraz po powrocie z USA zaczęłam studiować w krakowskiej szkole teatralnej. Zaczął się nowy rozdział w moim życiu.

Od zawsze wiedziałaś, że chcesz być aktorką?

Zawsze myślałam, że aktorstwo jest mi przeznaczone. To wynikało pewnie z tego, że od najmłodszych lat poznawałam wspaniałych, wyrazistych ludzi teatru, mogłam z nimi przebywać. I jakoś tak trochę z rozpędu uznałam za oczywiste, że to także i moja droga.

A potem przestałaś tak myśleć?

- A potem odkryłam muzykę. Kiedy zaczęłam ją robić, zrozumiałam, że jest ona najbardziej organiczną wypowiedzią Marii Peszek. Nagle poczułam ogromną ulgę. Praca w teatrze była okupiona sporą męką, musiałam się niezwykle dużo napracować, żeby efekt był zadowalający. Tymczasem z muzyką jest inaczej. Pracując nad "Miastomanią" czułam się tak, jakbym nabrała głębszego oddechu.

Już na dobre rozstałaś się z aktorstwem?

- Nie. Uważam, że teatr i muzyka nie muszą się wykluczać. Wręcz przeciwnie.

To prawda, że w pracy jesteś potworem?

- Zdarza się. Jestem perfekcjonistką i chcę, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik, a do tego "po mojemu". W pracy bywam też furiatką. Nie znoszę bylejakości i nie zgadzam się na nią. Nie uznaję też słowa "kompromis". Jestem przekonana, że moja płyta okazała się tak dużym sukcesem, ponieważ robiąc ją, pozostałam wierna sobie nawet w najmniejszych i wydawałoby się mało znaczących szczegółach.

Zawsze pracujesz w taki sposób? Tak było także, gdy zgodziłaś się zaprojektować puszkę Redds?

- Na przygodę z Redd'sem zdecydowałam się przede wszystkim z ciekawości. Lubię zaskakujące dla mnie samej sytuacje. Zaprojektowanie puszki dla Redd'sa wymagało ode mnie użycia wyobraźni plastycznej, której... nie posiadam.

Ale muzycznej wyobraźni z pewnością Ci nie brakuje. Czy rozpoczęłaś już pracę nad kolejnym krążkiem?

- Powiedzmy, że pojawiły się zygoty piosenek...

W tym roku kończysz 34 lata. To dobry wiek dla kobiety?

- Dla mnie bardzo dobry. Niektórzy ludzie podobno w okolicach trzydziestki zaczynają podsumowywać życie, robią bilans swoich dokonań i planów. We mnie tego nie ma. Nie jestem typem, który siada i z ołówkiem w ręku planuje przyszłe tygodnie. Dla mnie najważniejsza jest minuta, którą właśnie przeżywam. Nic przed nią i nic po niej. Nie miałam w życiu większych wpadek, więc i teraz nie mam większych rozterek.

To brzmi jak spowiedź człowieka szczęśliwego.

- Jestem człowiekiem szczęśliwym. Ale jestem też zlepkiem sprzeczności i nieobce są mi otchłanie rozpaczy. Bywa, że błądzę i ogarnia mnie strach przed tym, co za rogiem. Teraz jednak przeżywam chwile upojenia życiem i absolutnej harmonii. I niech tak zostanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji