Artykuły

Nie marzę aby grać wrażliwca

- Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, jaką rolę chciałbym zagrać. Dobrze napisaną. Nie marzę, żeby zagrać Hamleta czy jakiegoś wrażliwca. Chociaż rodzaj takiego płodozmianu jest pożyteczny dla mojej higieny psychicznej. Gdybym więc teraz dostał propozycję podobną do tych, z którymi jestem kojarzony, to bym ją długo rozważał - mówi warszawski aktor ROBERT WIĘCKIEWICZ.

Rozmowa z aktorem Robertem Więckiewiczem [na zdjęciu w filmie "Świadek koronny", 2007]:

Co Panu sprawia satysfakcje w tym zawodzie?

- To że mogę wyjść na scenę i coś powiedzieć.

Ukłonić się potem i usłyszeć brawa?

- Tak to jest wymyślone. Chociaż gdyby nie było tych braw, to też byłoby dobrze. Nic by się nie stało.

Obrusza się Pan, słysząc, jak dziennikarze nazywają Pana pierwszym twardzielem polskiego kina?

- Niech sobie tak mówią. Co mam z tym zrobić? Protestować? Nie będę. Ostatnio się zdarzyło, że grywałem głównie takie role.

Chciałby Pan zagrać wrażliwca?

- Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, jaką rolę chciałbym zagrać. Dobrze napisaną. Nie marzę, żeby zagrać Hamleta czy jakiegoś wrażliwca. Chociaż rodzaj takiego płodozmianu jest pożyteczny dla mojej higieny psychicznej. Gdybym więc teraz dostał propozycję podobną do tych, z którymi jestem kojarzony, to bym ją długo rozważał. I nie dlatego, że się boję zaszufladkowania, tylko dlatego, że to ja sam chciałbym dotknąć innych sfer. A poza tym jest jeszcze jeden problem. Gangster to też człowiek. Interesowało mnie, jak człowiek może być dobry, a za trzy minuty zły. Przytulać swoje dziecko, a za chwilę komuś łamać kości.

Gra Pan gangsterów niejednoznacznych. Niektórych z nich można nawet polubić.

- Bo nie ma ludzi tylko złych i tylko dobrych. To jest najbardziej interesujące.

Czy Pan miał jakiś ogląd tego środowiska gangsterskiego?

- Moja pani profesor ze szkoły teatralnej zawsze powtarzała, że jeśli mamy do czynienia z dobrym tekstem dramatycznym albo z dobrym scenariuszem, to tam jest już wszystko napisane. Tylko trzeba to umieć przeczytać.

Pod warunkiem że ma się talent

- Powiedzmy, że tak. Ja opieram się na scenariuszu. Później człowiek kombinuje. Najgorzej zagrać jakiś stereotyp, czyjeś wyobrażenie. Przecież to normalni ludzie, którzy jedzą, piją, są zmęczeni. I od tego trzeba wyjść. Nie można założyć, że skoro widzieliśmy wiele filmów gangsterskich, to wiemy, jak to wygląda.

Gangster gangsterowi nierówny.

- W "Świadku koronnym" czy "Odwróconych" jest nas kilkunastu. I każdy jest inny. Są ludzie, którzy już zaszli w tej gangsterce tak daleko, że trudno im się z tego wycofać i się zmienić. Mój bohater ma szansę na powrót.

Żali się Pan, że reżyserzy nie chcą Pana obsadzać w innych rolach niż twardzieli.

- To też nie do końca prawda. Teraz czekam na film, który będzie mieć swoją premierę na festiwalu filmowym w Gdyni. "Wszystko będzie dobrze" w reżyserii Tomasza Wiszniewskiego ma, moim zdaniem, genialny scenariusz. I Tomasz Wiszniewski dopatrzył się we mnie jakichś ukrytych pokładów wrażliwości, bo gram człowieka, który ma problem alkoholowy. Ale spotykam małego chłopca i sytuacja się zmienia.

Na te wcześniejsze role nie ma się co obrażać, bo to one przyniosły Panu popularność i rozpoznawalność.

- Marek Kondrat powiedział, że nie ma nic gorszego niż aktor anonimowy. Mówił, że nie

wierzy w to, iż ktoś, kto uprawia teatr piwniczny i nikt o nim nie wie, jest usatysfakcjonowany. Ten zawód jest dla łudzi. A popularność to duży bonus. Znak akceptacji.

Skoro się Pan troszeczkę kojarzy z tymi gangsterami...

- Bardzo się kojarzę...

Wzbudza pan respekt na ulicy? Zbiera Pan i tutaj bonusy?

- To się różnie objawia. Na przykład tym, że kiedy wchodzę do swojego warzywniaka na Saskiej Kępie i mówię: "Poproszę te dwie pomarańcze", to pani idzie na zaplecze i przynosi mi inne.

Nie ma w Panu pazerności życiowej i zawodowej?

- Po co? To strata energii. Można się napinać, a i tak się nic nie zmieni, Trzeba po prostu żyć i pracować. Może się uda.

Potrafi się Pan odciąć od tego "halo, halo wielki świat". Nie bywa Pan na bankietach, o skandalach nie słychać.

- Bo moje życie jest nudne. Ja sobie siedzę w domu i tyle. Po co mam tam biegać? Nie chce mi się. To jest lenistwo. A poza tym, ja bym zdecydowanie wolał być kojarzony ze swoich ról niż z ekscesów.

W Pana życiu jest Wrocław, Poznań i Warszawa.

- Mhm... Londyn, Nowy Jork, Los Angeles.

Bardzo ładnie. Ma Pan takie marzenie?

- Nie, już mówiłem, że jak coś się zdarzy, to się zdarzy. Chociaż ostatnio przychodzi do mnie człowiek, który uczy mnie angielskiego. Ale nie dlatego, że myślę o karierze, Tylko dlatego, że to wstyd. Mieć cztery dychy i blokadę w mówieniu.

Jest w Pana przypadku czas na pozazawodowe pasje? Bo Pan bardzo dużo pracuje.

- Teraz jest moment wypłaszczenia. Na początku kwietnia skończyliśmy zdjęcia. I mam dwa miesiące dla siebie.

Na grzyby, na ryby?

- Leżenie i nicnierobienie. Chociaż tak się nie da. Już mnie ciągnie, chciałbym coś grać.

A czy to nie jest tak, że jak aktora nie ma przez chwilę na scenie czy ekranie, to przestaje istnieć? Jest taki lęk?

- Nie. Bywały takie momenty, że było fatalnie. Ale teraz mam czas spokojniejszy. Już tak się nie szarpię. Mam taką nadzieję, dziękuję Bogu, że dalej będzie dobrze.

Mam żal, że Pański talent komediowy jest tak rzadko wykorzystywany. Pamiętam Pana z "Francuskiego numeru".

- Pewnie, że by się chciało zagrać coś, co jest fajne i śmieszne. Kto wie, może już tam jakiś polski Szekspir pisze superkomedię. I się nam objawi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji