Artykuły

Dobry teatr można robić i w stodole

- Pytacie mnie o wizję nowej sceny? To ja wam szczerze odpowiadam: nie mam jej. Nie wiem, co zagramy. Nie wiem, kto będzie reżyserował. Nawet nie zdecydowałem, czy dalej chcę być dyrektorem - wyznał podczas poniedziałkowej debaty w Gazeta Cafe dyrektor Teatru im. Szaniawskiego w Płocku Marek Mokrowiecki.

Tydzień temu oprowadziliśmy naszych czytelników po nowym gmachu teatru (jego budowa zakończy się jesienią). Wczoraj szukaliśmy duszy nowej sceny podczas debaty w Gazeta Cafe. Naszymi gośćmi byli: dyrektorka Małachowianki, szefowa Teatru Integracyjnego Renata Kutyło-Utzig, aktor, reżyser, założyciel Teatru Per Se Mariusz Pogonowski, lekarz, miłośnik teatru, autor amatorskich spektakli Jarosław Wanecki oraz gospodarz nowej sceny, dyrektor teatru Marek Mokrowiecki [na zdjęciu]. Oto fragmenty gorącej dyskusji.

Siła przebicia

Marek Mokrowiecki, dyrektor teatru: W nowym budynku teatru będą trzy sceny: duża, kameralna i tzw. sala pamięci. Tą ostatnią - dawne Piekiełko - rezerwujemy na formy kabaretowe, teatr przy stoliku, czytanie współczesnej dramaturgii. Wyobrażam sobie, że będzie to też scena fascynacji poetyckich, gdzie znajdzie się miejsce na klasykę i formy współczesne, minispektakle. Scena kameralna będzie sceną dramaturgii współczesnej oraz eksperymentu zarówno aktorskiego, jak i reżyserskiego. Na dużej pomieścić się musi duża klasyka polska oraz światowa, duże formy współczesne. I od razu was proszę, nie mówcie mi, że mamy grać jak zakopiański Teatr Witkacego. Bo tam górale to tylko promil widowni, reszta to młoda inteligencja. W mieście monoteatralnym musimy zaspokoić gusta wielu osób i musimy na siebie zarobić. A jaką mamy siłę przebicia? Jaką konkurencją jest teatr, którego widzowie muszą kupić bilety po 20 zł, w zderzeniu z bezpłatnymi imprezami na Starym Rynku, kabaretami, koncertami gwiazd estrady? Z jednej strony robi się "igrzyska", z drugiej wymaga ode mnie wypracowania zysku.

Renata Kutyło-Utzig, dyrektorka Małachowianki, szefowa Teatru Integracyjnego: Teatr jako ten jedyny w mieście ma mnóstwo ról do spełnienia. Nie może zrezygnować z młodego widza. Musi prowadzić scenę szkolną, bo uczniowie czytają coraz gorzej i mniej. I powinien pamiętać, że widzowie są na różnym poziomie. Czasem przychodzą na konkretnego aktora. Na afisz wchodzi Fredro, którego wszyscy znamy, a bilety zdobywa się z trudem. Bo ludzie idą podziwiać osobowość. Co z tego, że "Sklepy cynamonowe" były dobrym przedstawieniem. Nie miały widowni, bo ludzie spektaklu nie zrozumieli, nie byli przygotowani. Teatr to wreszcie magia. Nowa scena powinna zaproponować ogromną rozmaitość i częstsze premiery.

Mokrowiecki: Wielkie wydarzenia zdarzają się w teatrze raz na pięć lat. Pamiętajmy, że mamy gusta typowo mieszczańskie. Przez lata nie spotkałem się z dyskusją o tym, czym jest teatr. Starałem się wytłumaczyć, że to nie jest rozrywka ani edukacja, tylko sztuka.

W teatrze ludzie chcą oglądać gwiazdy seriali

Mokrowiecki: Zespół aktorski będzie większy. Podpisałem już jedną umowę, z czterdziestoparolatkiem. Kolejne czekają. Nazwiska? Nie lubię rzucać nazwiskami. Taki mój urok. Spotkałem się też z jednym czy drugim, mieliśmy negocjować ostatnie szczegóły, ale usłyszałem: "Sorry, dostałem rolę w serialu". Warunki życia aktorów zmieniły się diametralnie, ruszyło multum seriali, które wchłaniają masę ludzi. Za dzień zdjęciowy dostają tyle, co u mnie przez miesiąc. Poza tym pokazują się na ekranie.

Kutyło-Utzig: Nie możemy wykorzystać popularności Grażyny Zielińskiej ["Na dobre i na złe", "Ranczo"]?

Mokrowiecki: Grał u nas Marek Perepeczko, Jerzy Bończak i też nie było za różowo. Wy wciąż chcecie nowych zabawek, błyskotek. Ale szybko się nimi nudzicie. Na kilku pierwszych spektaklach mamy komplet, a potem musimy łatać dziury. Z własnych pieniędzy płaciłem kiedyś młodzieży za roznoszenie ulotek. Kiedyś w teatrze istniało pojęcie amanta, amantki. Dziś uległo przewartościowaniu. Widziałem szekspirowską Julię, która miała 1,5 metra wzrostu i była... pulchniutka. To znak, jak twórcy patrzą na współczesny teatr.

Kutyło-Utzig: Jaki jest więc klucz do sukcesu?

Mokrowiecki: Wyraźna wizja artystyczna! Wizja jednego człowieka! Albo strzeli kulą w płot, albo to, co zrobi, zostanie przyjęte. Przychodząc do Płocka, ja tę wizję miałem. Ale zrezygnowałem z niej. Bo mnie krytykowano. Przestało mi się chcieć, wolę przyjść na próbę generalną, powiedzieć: to źle, to do poprawki...

"Gazeta": Teatr, który dostanie nowy gmach, będzie wymagał od pana tej wizji.

Mokrowiecki: Ale nie buduje się jej deklaracjami. Musicie to zobaczyć. Nie sprawdzę się, wezmę plecaczek i wyjadę.

Sztuka (nie) poddaje się krytyce

Jarosław Wanecki, lekarz, miłośnik teatru, autor amatorskich spektakli: Za kilka miesięcy dostaniemy paczkę z piękną wstążką - nowy budynek teatru. To chyba najlepszy czas, żeby zadać sobie pytanie: co w tej paczce powinno być, co wypełni teatr? Kto będzie jego dyrektorem? Stary dyrektor? Nie wiem. Przecież sztuce potrzebna jest zmienność. Jaki będzie repertuar tej nowej sceny? Jeśli ja słyszę, że pan ustąpił, zrezygnował z własnej wizji artystycznej, to myślę: przecież sztuka nie poddaje się krytyce, idzie wbrew krytyce. Poza tym nie można się wciąż opierać na tym samym zespole aktorskim. Niedzielny występ płockiego teatru na benefisie Gustawa Holoubka był najsłabszym elementem całego wydarzenia. Więcej, był dramatyczny, niezrozumiały, fatalnie nagłośniony. Musimy się liczyć z tym, że płocka scena to teatr małego miasta, że premier jest kilka rocznie i że spadają z afisza po zakończeniu sezonu. Chciałbym dziś usłyszeć: jaki jest pana plan na pierwsze przedstawienie w nowym gmachu, pomysł na repertuar?

Mokrowiecki: Wycofałem się z reżyserii i tworzenia wizji artystycznej po 1996 roku. Oddałem najlepsze spektakle innym. Bo sztuka poddaje się krytyce, a ludzie są ułomni. Uznajmy, że to był mój kryzys twórczy. Czy zostanę? Nie wiem, sam się nad tym zastanawiam. Nie przyrosłem do fotela. Odejść czy poprowadzić teatr jeszcze przez rok czy dwa? Nie mam pojęcia, jak postąpię. Nie wiem, czy powinien sam reżyserować pierwszą premierę, czy oddać ją komuś. Pan chciałby usłyszeć ode mnie deklaracje. Ale one nie padną. Nigdy nie miałem zaplanowanego repertuaru. Najlepsze przedstawienia rodziły się z marszu. Nawet swoim przełożonym odpowiadam na takie pytanie enigmatycznie. Naprawdę nie wiem, co zrobimy w nowym budynku. Dobry teatr można zrobić w stodole. Zmodernizowany gmach to tylko instrument, który pozwoli nam wydobyć dźwięk, zwykłe narzędzie.

Na razie mam pomysł w zarysie. Rozmawiam z jednym ze znanych reżyserów o realizacji spektaklu w Płocku, zamierzam zrobić maraton teatralny. Chcę, by w mniej więcej tym samym czasie odbyły się premiery na dużej scenie i na kameralnej.

Kutyło-Utzig: A może powinno się przyjąć kogoś dobrego od marketingu. Menedżera. Jeden człowiek nie może robić wszystkiego.

Mokrowiecki: Jestem jak Napoleon. Wiele rzeczy mogę robić naraz.

Rano znika cały czar

Mariusz Pogonowski, aktor, reżyser, założyciel Teatru Per Se: Ja wiem, jak przyciągnąć ludzi do teatru. Zacząłem od dialogu z młodzieżą. Bo młodzi ludzie nie mają potrzeby obcowania z teatrem. To ich nie kręci. Poszedłem więc do szkół, zebrałem 50 osób i liczę, że z każdym rokiem będzie ich więcej. Że tym szaleństwem zarażą następnych. Pokazałem im, że na scenie prowadzi się dialog, który wykracza poza ramy telewizora. Powinna też w Płocku powstać knajpa ze sceną, gdzie każdy mógłby spróbować swoich sił.

Kutyło-Utzig: Takie teatralne karaoke?

Mokrowiecki: Ale takiego miejsca nie stworzysz, Mariusz, dekretem.

Kutyło-Utzig: Pracując z młodzieżą, nie można zapraszać jej na przedpołudniowe spektakle. Rano teatr odarty jest z klimatu i czaru. Jedni jedzą, inni hałasują.

Mokrowiecki: Prawda, ale to wymagałoby pokonania inercji szkół, zmiany myślenia i nastawienia do godzin wychodzenia z uczniami.

Wanecki: Jedyny dozwolony poranek w teatrze to bajka. Inaczej jak uczyć młodzież, że należy do teatru umówić się z dziewczyną, potem pójść na kawę, omówić spektakl z przyjaciółmi. Nikt by nie rzucił jajkiem w Marka Perepeczkę, gdybyśmy teatr wypełnili jakością. Akademie to moja specjalność.

Płock gardzi tym, co ma

Kutyło-Utzig: Od teatru oczekuję odejścia od rzeczywistości. Spektakl ma skłonić mnie do refleksji. Mam wyjść z teatru i myśleć dalej. Na tym polega jego dusza.

Wanecki: Ja liczę na podniesienie jakości. A wtedy element szumu medialnego pojawi się sam. Przykład Płockiej Orkiestry Symfonicznej czy chórów Anny i Wiktora Bramskich uczy, że wychowanie sobie widowni daje efekty. A przecież wydaje się, że sprzedaż muzyki poważnej czy kościelnej jest dużo trudniejsza od promocji spektakli.

Mokrowiecki: Płock lubi muzykę i chwała mu za to. Niestety, nie jest miastem teatralnym. Nie rozumie teatru. Inteligencja płocka gardzi tym, co ma, woli pojechać do Warszawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji