Artykuły

Niebo ze snu

"Wierszalin. Reportaż o końcu świata" w reż. Piotra Tomaszuka w Teatrze Wierszalin w Supraślu. Pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.

Świętość dla zysku, apostolstwo z chuci w świetnym spektaklu "Wierszalin".

Czy z ludzkich grzechów, przywar i kłamstw da się ulepić nową ewangelię? Piotr Tomaszuk mówi przewrotnie, że tak. Przecież spróbowano tego procederu w przedwojennym Wierszalinie, białostockiej wsi zbudowanej na życzenie proroka Eliasza Klimowicza, nowego samozwańczego wcielenia Jezusa Chrystusa. Dziś po miejscu, w którym w okolicach I wojny objawiły się trzy Matki Boskie i dwóch carów Mikołajów, nie zostało nic prócz paru rozpadających się chat i cerkwi. Ale żyje mit. Teatr Wierszalin, który swoją nazwę zawdzięcza właśnie tej schizmatyckiej historii, musiał w końcu o nim opowiedzieć.

Przedstawienie Tomaszuka ukazuje dzieje wierszalińskiej sekty z odwrotnej strony niż dramaty ("Prorok Ilja", "Car Mikołaj") Tadeusza Słobodzianka, współzałożyciela tego teatru. Mniej ważny jest tu głód utopii społecznej, lęk przed apokalipsą, przeczucie końca epoki. Reżyser nie analizuje przyczyn religijnej psychozy na Grzybowszczyźnie, ucieka od psychologii. Znaleziona u Włodzimierza Pawluczuka, odkrywcy, i badacza Wierszalina, detaliczna relacja z tamtych wydarzeń służy w znacznej mierze demistyfikacji proroka Ilji i jego wyznawców. Tomaszuk czyta wierszaliński mit jako opowieść o uzurpacji świętości. Niepiśmienni białoruscy chłopi, którzy chcą być reprezentantami Boga na ziemi, nadają swojej byle jakiej egzystencji biblijny wymiar. Przywłaszczają, sobie święte gesty, rozgrzeszają z każdego błędu, szerzą apostolstwo dla zysku. "Wierszalin" to próba pokazania sytuacji, w której ubodzy duchem tęsknią za skarbami wiary. Ale rozumieją je wyłącznie w materialnym kontekście.

To gęste, intensywne przedstawienie z pozoru trudno rozbić nawet na etiudy, poszczególne historie. Wszystko tu się zazębia, przyciska do siebie i kotłuje. Jakby

wrzała kipiel w garnku ludzkiej głowy. Tomaszuk ustanawia na scenie zbiorowego bohatera - rozpasaną gromadę graną przez trzy kobiety i trzech mężczyzn nieustannie splecionych ze sobą w aktach wzniosłych i plugawych zarazem. W jednej ze scen obsiadają stół jak wrony jarzębinę, zaczynają trząść się i kołysać, opowiadając, że furą do Krynek jechali. Bez przerwy żegnają się znakiem krzyża, klęczą zatopieni w modlitwie, biją pokłony, patrzą w niebo. Pięknie i gromko śpiewają pieśni. Ich świat został ograniczony do drewnianej podłogi okolonej lasem prawosławnych krzyży. Jakby to był cmentarz albo niedokończona cerkiew. Wydaje się co rusz, że to, co sakralne, wyłazi dzięki nim z tego, co przyziemne. Ale Tomaszuk nigdy nie likwiduje poczucia, że obcujemy z jakimś fałszywym sacrum. Bo to, co istotne, dzieje się w spektaklu wyłącznie w przestrzeni międzyludzkiej. Boga nie ma albo siedzi cicho. Panoszą się za to kłamstwo i karykatura religii, ale także niespodziewana wzniosłość.

W spektaklu pobrzmiewają echa "Akropolis" Jerzego Grotowskiego, "Żywota Awwakuma" Włodzimierza Staniewskiego i Gardzienic, "Wielopola, Wielopola" Tadeusza Kantora i "Opisu obyczajów" Mikołaja Grabowskiego. Tomaszuk zlepia cztery tradycje teatralne w jedną linię, na której końcu znajduje się on sam. Cytując i podejmując dialog z legendarnymi widowiskami, przyznaje się do emocjonalnego i intelektualnego powinowactwa z ich twórcami. Jakby sadzał swoich mistrzów, żywych i umarłych, za stołem teatralnej wieczerzy. I zajmował ostatnie wolne miejsce. Odważny, ale chyba nie megalomański gest.

W nieformalnej trylogii - "Świętym Edypie", "Bogu Niżyńskim", "Wierszalinie" - Tomaszuk porywa się bowiem na naprawdę wielkie tematy. Splata pożądanie, szaleństwo i sacrum w jeden węzeł, po czym szuka skrytej w jego wnętrzu wiary, nadziei i miłości. Wie, że dziś przybierają najczęściej postać skażoną i spotworniałą, niemniej jednak cały czas ludzką.

W finałowej scenie tłum uzurpatorów, z których w rytualny sposób wypędzono demony pychy i kłamstwa, czeka przed niebiańskimi drzwiami. Wypisano nad nimi cyrylicą: "Bramy Rają". Daremnie. Nikt ich nie wpuści do środka. Bo wierszalińskie niebo jest ze snu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji