Artykuły

Dzieci Wielkiego Brata

"Prawdziwy inspektor Hound" w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Recenzja Joanny Chojki

Recenzowanie najnowszej premiery Teatru Wybrzeże jest czynnością zgoła niebezpieczną, żeby nie powiedzieć: samobójczą. Tom Stoppard w sztuce "Prawdziwy inspektor Hound" z 1968 roku, przetłumaczonej na nowo przez prof. Jerzego Limona, biorąc pod lupę "świat pomady i czapki błazeńskiej" (zwany dalej dla uproszczenia teatrem), nie oszczędza bowiem również zadufanych w sobie krytyków, których umieszcza na scenie w roli widzów i komentatorów spektaklu rozgrywanego na wewnętrznym planie. Jeden z nich, Birdroot, to typ nie tylko obleśny w sybarytyzmie zmieszanym z hipokryzją, ale i niecnie wykorzystujący swoją pozycję arbitra - nie stroni od kontaktów z początkującymi aktorkami, w naturze odbierając od nich dowody wdzięczności za pochlebne recenzje. Drugi, przemądrzały, acz niedowartościowany Moon, cierpiący na kompleks dublera, tonie w pseudointelektualnych wywodach, gotów nawet w tandetnym i źle skrojonym thrillerze dojrzeć filozoficzną refleksję kojarzącą ten wykwit głupoty z dziełem Becketta, Kafki i Katarzyny Grocholi jednocześnie.

Paradoks polega na tym, że autor niezapomnianej "Arkadii" sam uchodzi za wytrawnego erudytę, który z lubością zamienia swoje dramaty w intelektualne rebusy, pełne literackich aluzji i naukowych teorii. Uważna lektura jego sztuk przekonuje wszak, że brytyjski dramaturg wcale nie ufa nadmiernie rozumowi jako narzędziu poznania. Ba, demaskuje jego uzurpacje pokazując, jak łatwo myślenie może zamienić się w spekulację. Nie tylko bowiem wyśmiewani w sopockim spektaklu krytycy skazani są na porażkę w nieudolnych próbach uchwycenia istoty rzeczy. Żaden intelektualny stereotyp, podwojony przez schematyzm języka, nie ma szans w konfrontacji z życiem, które nieustannie ośmiesza nasz wysiłek wytropienia jakiejś zasady organizującej ludzkie istnienie w całość, zwanej poetycko tajemnicą.

Ponieważ - jako przemądrzały krytyk - z lubością uprawiam akademickie dywagacje, szukając metafizycznego niepokoju nawet w komedii, nie mam zamiaru wypierać się swojego powinowactwa z niejakim Moonem. Powiem od razu, że spektakl jest fajerwerkiem pomysłów, ma dobre tempo (jest w tym lan, czyt. pęd, siła, ale zarazem clat, czyt. hałas, błysk), aktorzy - jak zwykle pod ręką tego reżysera - grają wybornie; a w przypadku Jarosława Tyrańskiego i Dariusza Szymaniaka, którzy wcielają się w recenzencki duecik - świetnie skontrastowany także w środkach wyrazu - mamy do czynienia wręcz z aktorskim majstersztykiem. Najwięcej wątpliwości budzi pewnie sam tekst. Dlatego nie powstydzę się pytania, które dręczy również nieszczęśnika Moona: o czym ta błaha z pozoru sztuka, o mocno skomplikowanej konstrukcji opartej na zdublowaniu fikcyjnych światów, traktuje? Krytyk Moon, komentując przedstawienie umieszczone wewnątrz dramatu, twierdzi, że koncentruje się ono na istocie tożsamości. Pośród wielu bzdur, jakie padają z ust tej postaci, to jedno zdanie trafia w sedno spektaklu Grzegorza Chrapkiewicza.

W teatrze Toma Stopparda powraca wciąż pytanie o to, co jest w naszym życiu rzeczywiste. W świecie, który dawno utracił "miarę rzeczy" i coraz bardziej pogrąża się w niepewności osłabiającej fundamenty bytu, pytanie to urasta do rangi najważniejszych. Co tak naprawdę stanowi sankcję dla istnienia? W wystawionym sześć lat temu na gdańskiej scenie "Wynalazku miłości" Stoppard pytał o "prawdziwą" naturę uczucia od wieków poruszającego wyobraźnię poetów. Czy od czasów Katullusa czy Propercjusza, którzy uchodzą za "wynalazców" liryki miłosnej, miłość może jeszcze obyć się bez geniuszu artysty, który opisze ją i w ten sposób urzeczywistni? I co jest bardziej prawdziwe: przeżycie konkretnego człowieka czy ideał miłości stworzony i unieśmiertelniony w wiekopomnym dziele?

Podobne pytania prowokuje sopocki spektakl, którego twórcy z premedytacją zacierają granice między rzeczywistością i nierzeczywistością. Który z przedstawionych światów jest bardziej prawdziwy - to pytanie niepokoi tym bardziej, że za plecami aktorów grających krytyków realni widzowie mogą dojrzeć swój obraz przeniesiony na telebim za pośrednictwem kamery. Kiedy Birdboot przez przypadek wkracza w obszar sceny i - zafascynowany jedną z ponętnych aktorek - postanawia z niej nie schodzić, staje się automatycznie częścią fikcji. Wszyscy biorą go za niejakiego Simona Gascoyne'a, postać z "wewnętrznej" sztuki, nie dostrzegając różnicy w fizjonomii aktorów. Później podobna przygoda spotyka Moona, który nadto zostaje zdemaskowany jako zabójca swojego redakcyjnego kolegi Higgsa. Śniąc o śmierci znienawidzonego rywala, którego istnienie stanowiło przeszkodę w jego zawodowej karierze, Moon podświadomie wykreował (nie)rzeczywistość. Siła jej oddziaływania jest porażająca: obaj wciągnięci do fikcyjnego świata krytycy giną od kuli pewnego osobnika wiodącego potrójne życie, wystawiając świadectwo realności czemuś, co zwykło uważać się za domenę ułudy i kłamstwa.

Wszystko to sprawia, że najnowsza premiera Teatru Wybrzeże, przygotowana przez artystę uchodzącego - przynajmniej na Wybrzeżu - za specjalistę od teatru lekkiego i przyjemnego, wykracza poza granice komedii. Grzegorz Chrapkiewicz, wyczulony jak mało kto na absurd i groteskę, uruchamia żywioł pastiszu, prowadząc spektakl w stronę, gdzie wszelkie mechanizmy racjonalizowania i porządkowania świata przedstawionego przestają już być przydatne, przynajmniej na poziomie fabuły. To bowiem rzadki przypadek reżysera, który myśli formą. Wszystkie elementy sopockiej inscenizacji, od scenografii po rodzaj ekspresji aktorskiej, łączy wspólna cecha: manifestacyjna sztuczność. Dlatego salon rezydencji Lady Muldoon, zaprojektowany przez Annę Popek, drażni oczy krzykliwymi kolorami i wymyślną stylistyką nowoczesnych mebli. Dlatego gestyka aktorów wydaje się zapożyczona z brazylijskich seriali, a ich manieryczne zachowania - podkreślone ekstrawagancją kostiumów - podszyte są wysiłkiem naśladowania filmowych gwiazd. Założona nieprawdziwość, tandetność tego świata jeszcze bardziej podkreśla problem poruszony w sztuce: nieokreśloność tożsamości. W epoce Big Brothera nie tylko każdy może udawać kogoś innego, ale równie łatwo można stać się także czyjąś kreacją, wpadając w pułapkę obrazu stworzonego na zewnątrz nas.

Teatr Wybrzeże, "Prawdziwy inspektor Hound" Toma Stopparda w przekładzie Jerzego Limona. Reżyseria: Grzegorz Chrapkiewicz, scenografia: Anna Popek, muzyka: Andrzej Głowiński. Premiera 6 marca na Scenie Kameralnej w Sopocie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji