Artykuły

Powiatowa Medea

Mieszka Pan na wsi. Akcja "Łucji i jej dzieci" rozgrywa się również na wsi. Bohaterką jest dziewczyna, która razem z teściową morduje swoje nowo narodzone dzieci. Czy taka zbrodnia mogłaby się zdarzyć u Pana w Krosinku?

Nie, ale mam świadomość, że ta­kie historie mogą zdarzyć się wszę­dzie, nie tylko zresztą na wsi. Pod­czas pracy nad scenariuszem spędzi­łem dwa dni w Łodzi. Nigdy wcze­śniej nie byłem w tym mieście. I kie­dy Elżbieta Tarnowska, producentka z Teatru Telewizji, zapytała mnie, skąd biorą się tacy ludzie zdolni do zamordowania dzieci, co to za wieś, z której pochodzą, odpowiedziałem, trochę pod wrażeniem tego, co zoba­czyłem w Łodzi: "Wiesz, Elżbieta, to mogło się zdarzyć równie dobrze w Łodzi". Rok później dowiedzieli­śmy się wszyscy o małżeństwie z Ło­dzi, które mordowało dzieci, a ich ciała chowało do beczek. Mówię z przerażeniem, że takie rzeczy dzie­ją się za ścianą, bardzo blisko.

Jak Pan się dowiedział się o historii prawdziwej Łucji?

Przeczytałem dwa lata temu re­portaż "Worek" Lidii Ostałowskiej i Wojciecha Cieśli w "Wysokich Ob­casach" o dziewczynie z Wrontowa w Siedleckiem, która razem z teścio­wą zamordowała czworo swoich no­wo narodzonych dzieci. W tym cza­sie Teatr Telewizji zorganizował dyskusję pod hasłem Teatr Faktu, byłem zdeterminowany, żeby napi­sać o tej sprawie. Konspekt sztuki wysłałem do telewizji i od tego się zaczęło.

Co Pana szczególnie dotknęło w tej historii?

Poraziła mnie skala tego czynu, uśmiercanie noworodków trwało wiele lat. To nie był jednorazowy akt zła, dokonany na skutek depresji po­porodowej, ale pewien zorganizowa­ny proceder ze sposobem kamuflo­wania ciąży, ukrywaniem zwłok bez pochówku i tak dalej.

Dramat nie jest jednak rekonstrukcją zdarzeń z siedleckiej wsi.

Nie. Starałem się odejść od auten­tycznych szczegółów w stronę uni­wersalnej tragedii. Już podczas lektu­ry reportażu zobaczyłem w wyobraź­ni dwie sceny: w pierwszej Łucja wiesza pranie przed domem i pod­świadomie zostawia na sznurze miej­sce na rzeczy swoich nieżyjących dzieci, w drugiej - sama w lesie zry­wa bandaże ukrywające ciążę. Przystępując do pisania, miałem więc dwa kawałki świata, z bohate­rami, ich językiem i atmosferą miej­sca. Z każdą następną wersją odrzu­całem kolejne fakty z reportażu, po to aby skupić się na dwóch wątkach.

Z jednej strony interesował mnie los głównej bohaterki, jej uwikłanie w ten dom, rodzinę, z drugiej strony chciałem zbudować obraz świata, w którym takie rzeczy są możliwe.

Mocnym elementem tej rzeczywistości jest Kościół, są tu kobiety pielęgnujące kwiaty pod figurą Matki Boskiej, które pełnią funkcję chóru tragicznego, jest także ksiądz, który nie dostrzega rozgrywającej się obok tragedii, bo zajęty remontem kościoła. Gdzie się podziała wiara w ludziach z tej wsi, że nie potrafią przeciwstawić się złu?

Sam zadaję sobie to pytanie. Dra­mat tych ludzi polega na tym, że wiara jest realnie obecna w ich rze­czywistości, ale nie ma mocy spraw­czej. W ludziach nie ma dostatecz­nej determinacji, aby obrzędowość przełożyć na czyny. Przecież ten tra­giczny mechanizm można zatrzy­mać w każdym momencie, a jednak do tego nie dochodzi.

To upodabnia "Łucję..." do tragedii antycznej, w której przeznaczenie człowieka jest nieodwracalne. Czy myślał Pan o napisaniu współczesnej tragedii?

Moim pierwszym skojarzeniem była oczywiście Medea, żona Jazona, która zabija swoje dzieci. Stąd pomysł tragicznego chóru wiejskich kobiet, które komentują akcję. Później jed­nak zrozumiałem, że nie trzeba spe­cjalnie upodabniać tej historii do grec­kich mitów, wystarczy ją po prostu opowiedzieć od początku do końca.

Mityczna Medea uciekła na wozie zaprzężonym w latające rumaki, co w antycznym teatrze nazywało się Deus ex machina. Pańska bohaterka nie otrzymała od losu szansy na ucieczkę.

Ale za to paradoksalnie ocala ca­ły ten świat. Ona jedna w finale do­konuje czynu pod wpływem bólu i wyrzutów sumienia.

W finale sztuki proboszcz pyta ludzi: "Dlaczego nikt mi nie powiedział?". Nikt mu nie odpowiada. Czy Pan wierzy, że gdyby ksiądz znał prawdę, potrafiłby zatrzymać zło?

Nie wiem. Jeszcze przed rozpo­częciem zdjęć dałem egzemplarz do przeczytania znajomym, bardzo do­brze znającym takie małe, zamknię­te społeczności. I wie pan, co powie­dzieli? Że ten ksiądz wszystko wiedział i na końcu kłamie.

A czy zadawał Pan sobie pytanie, dlaczego ta dziewczyna po prostu nie pójdzie do ginekologa?

Wydaje się, że jest kilka prostych sposobów, aby ten problem rozwią­zać. I można by było rozpocząć dys­kusję o edukacji, dostępności środ­ków antykoncepcyjnych, prawnym zakazie aborcji, możliwości adopcji itd. Myślę jednak, że tragedia Łucji rozgrywa się na innym poziomie, na innym piętrze. Łucja żyje w świecie pełnym przemocy, jest poddana ciąg­łej presji. I to wszystko determinuje jej wybory.

"Łucja..." nasuwa także skojarzenia z inną sztuką teatralną - "Klątwą" Stanisława Wyspiańskiego, osnutą wokół prawdziwych zdarzeń, które miały miejsce na wsi w Galicji u schyłku XIX wieku. Jest tam dziewczyna, która ukrywa przed wioską grzeszny związek z księdzem, również są dzieci poświęcone w ofierze i samobójstwo w ogniu. Czy nie wydaje się Panu zaskakujące, że po stu latach w jakiś sposób historia się powtarza?

Tak, to mnie przeraża, że chociaż przez ten czas wszystko zmieniło się Polsce w sensie społecznym, wciąż znajdujemy się w stanie pogaństwa i barbarzyństwa - mimo rewolucji obyczajowej, edukacji i wszystkich osiągnięć cywilizacyjnych. Głęboko w ludzkiej świadomości ukryte są potwory i gdy tylko okoliczności sprzyjają, wychodzą na wierzch.

Jak Pan odebrał doniesienia o kolejnych beczkach z dziećmi, tym razem znalezionych na wsi pod Lublinem.

Staram się już nie śledzić tych in­formacji, to naturalny odruch obron­ny. Najgorsze jest to, że ta kolejna hi­storia nadaje temu zjawisku przera­żającą skalę. Boję się, że nie jest to ostatnia taka wiadomość.

Kto jest za to odpowiedzialny? Kościół zajęty sobą? Państwo, które nie zapewnia dostatecznej ochrony swoim obywatelom?

- Pamiętam wywiad z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim opubliko­wany w latach 90., w którym mówił o źródłach współczesnego zła. Jego zdaniem moce ciemności nie wyga­sły razem z dwoma totalitaryzmami, które przetoczyły się przez XX wiek, zło cały czas czai się między nami i poszukuje ujścia. Grudziński wska­zywał właśnie na przykłady zła w życiu codziennym, mówił o prze­mocy w rodzinie, o wykorzystywaniu seksualnym dzieci, czyli o spra­wach, które kiedyś były incydental­ne, a dzisiaj przybierają masową ska­lę. Myślę, że odpowiedzialność spo­czywa na każdym z nas, bo to głów­nie od nas zależy, jak szybko to co­dzienne, zwyczajne zło zostanie od­kryte i zdemaskowane.

Pamiętam Pańską sztukę "Pielgrzymi", w której pokazywał Pan rozpad małej społeczności pielgrzymów jadących autokarem do świętych miejsc Europy. Po drodze okazywało się, że tak naprawdę nic ich nie łączy, nawet religia, nie potrafią się dogadać, gdzie będą nocować i co jeść. Może w kryzysie wspólnoty trzeba szukać źródeł zła, jakim była zbrodnia z Wrontowa.

Nie chcę stawiać takich katego­rycznych diagnoz, ale rzeczywiście żyjemy w społeczności, która dopie­ro się formuje, i nie wiadomo, jaka właściwie siła ją trzyma. Stare spo­iwa, takie jak religia, moralność, stra­ciły moc, a nowych nie widać. Tą si­łą w "Pielgrzymach" od pewnego momentu jest po prostu autobus, któ­rego bohaterowie nie mogą opuścić. Podobnie dzieje się z bohaterami "Łucji..." - żaden z nich nie może odejść z tego domu, są w klinczu, łą­czy ich współuczestnictwo w zbrod­ni. Interesuje mnie, jak człowiek działa pod taką presją, jakich wybo­rów dokonuje, gdzie popełnia błąd, gdzie okazuje się słaby i bezradny.

Debiutował Pan na początku lat 90. sztuką "Armia", w której chyba jako pierwszy przedstawił Pan zjawisko przemocy w wojsku.

Tak, to było jeszcze przed premie­rą filmu Feliksa Falka "Samowolka". W Legnicy, gdzie później grano "Ar­mię", teatr zorganizował spotkanie z żołnierzami, w którym uczestniczy­łem. Proszę sobie wyobrazić tę at­mosferę, garnizonowe miasto, w sali oficerowie z rodzinami i żołnierze służby zasadniczej. Oczywiście żony oficerów po obejrzeniu przedstawie­nia próbowały zaprzeczać, że ich mę­żowie nigdy nie byliby zdolni do prześladowania żołnierzy, tolerowa­nia fali. Na to wstał jeden z żołnierzy i powiedział: "Tak, wszystko, co tu pokazano, to jest prawda". Ile musiał mieć odwagi, aby to powiedzieć, przecież za chwilę miał wrócić do koszar!

Skąd Pan znał realia, przecież nie służył Pan w wojsku?

O "fali" opowiedzieli mi koledzy, jeden z nich na moje potrzeby przy­gotował nawet specjalny słownik gwary żołnierskiej. To powtórzyło się później przy "Pielgrzymach", ktoś mi po prostu opowiedział swo­je przeżycia z podobnej pielgrzymki-wycieczki po Europie i na moty­wie tych wspomnień zbudowałem sztukę.

Uprawia Pan rzadki w Polsce gatunek, jakim jest teatr faktu, czy nie obawia się Pan zarzutów o wkraczanie na terytorium zastrzeżone dla dziennikarzy?

Rzeczywiście u źródła każdej mojej sztuki jest jakiś fakt, wydarze­nie, historia, ale nie uważam, abym uprawiał teatr faktu. Historie praw­dziwe są zaczynem, punktem wyj­ścia. Nie odtwarzam tych historii, one tylko uruchamiają moją wy­obraźnię, wtedy mogę zadawać py­tania sobie i widzom. Najlepszym tego przykładem jest " Łucja...". Myślę, że teatr powinien mówić o rzeczach ważnych, bolesnych, trudnych. Jeśli autentyczne historie w tym pomagają, tym lepiej dla te­atru. To, czy używa tekstu "Antygony", "Łucji...", czy notatki prasowej, jest drugorzędne. Przede wszystkim musi dotykać spraw ludzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji