Artykuły

Przebudzeni nad przepaścią

"Przebudzenie wiosny" w reż. Wiktora Rubina w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Bać się o młodzież czy bać się młodzieży? Wiktor Rubin w świetnym "Przebudzeniu wiosny" wskazuje, że zanim zacznie się młodymi ludźmi zarządzać, warto sprawdzić, kim oni są.

Skaczą z pociągu, wieszają się, głodzą, maltretują rówieśników, trafiają do sekt i do izb wytrzeźwień. Rynek i media uczą ich chcieć wszystkiego, rodzina i państwo - wszystkiego im zakazują. Ich nastoletnie "ja" jest jeszcze w fazie prototypu. Dla twórców reklam są więc wymarzonym targetem wedle zasady: "Będziesz kimś, tylko kup - łatwiej być, jak się ma". "Smutni nastoletni" w ostatnich miesiącach znaleźli się na ustach ministrów i poszukiwaczy sensacji. Ich pojawienie się w teatrze było tylko kwestią czasu.

W odróżnieniu od polityków zastanawiających się, co zrobić z gimnazjalistami, jak ich ubrać, jak kontrolować, twórcy teatru badają raczej to: "Kim są dzisiejsi młodzi?", "Co o nich wiemy?", "Co oni wiedzą o sobie?". Do debaty, którą rok temu rozpoczął warszawski Teatr Montownia spektaklem "Lovv" (Stefan Lindberg, reż. Marek Pasieczny), włączają się coraz młodsi reżyserzy. Licealiści z maszewskiego Teatru Krzyk podbili festiwalową Polskę, spektaklem "Głosy". Nawiązywali w nim do głośnej afery z upokarzaniem nauczyciela, skarżąc się zarazem na upadek autorytetów i brak pomocy ze strony dorosłych. Burza hormonów przetoczyła się także przez warszawski Teatr Dramatyczny, gdzie Michał Borczuch wystawił "Leonce'a i Lenę" (Georg Büchner), a Kuba Kowalski "Niepokoje wychowanka Törlessa" Roberta Musila. W tych nierównych artystycznie przedstawieniach dojrzewanie przypominało nie tylko męczący proces duchowy, ale też produkcję. Zamiast wychowywania przepisy i procedury, zamiast odkrywania indywidualności - bezmyślne narzucanie wzorów. Młodzież szarpiąca się w gmatwaninie nieznanych uczuć doświadczała ze strony starszych jedynie manipulacji, rygoru, tresury. Bała się i budziła lęk, cierpiała i zadawała ból.

Okazuje się, że aby robić teatr dla młodych i o młodych, nie trzeba wcale współczesnych, interwencyjnych tekstów. Rozpoznania Büchnera i Musila sprzed dziesiątków lat nie straciły na aktualności, w kraju, który nigdy nie przepracował tematu dziecięcej seksualności, potrzeb duchowych, rozpaczy wobec pokus i oczekiwań dorosłego świata. "Przebudzenie wiosny" według Franka Wedekinda (1864-1918) wystawione w Teatrze Polskim w Bydgoszczy pokazuje to przewrotnie i dobitnie. Historia grupy nastolatków ma klimat "Beverly Hills 90210" i siłę psychomachii. Wiedza o ludzkiej rozrodczości, jaką czternastoletnia Wendla (Dominika Biernat) wyniosła z konserwatywnego domu, ogranicza się do reguły "dzieci biorą się z miłości do ślubnego męża". Zostanie wykorzystana przez przyjaciela (Melchior - Rafał Kronenberger) i zginie podczas próby spędzenia płodu. Maurycego (Mirosław Guzowski) nauczono, że nie ma większej tragedii niż zawieść oczekiwania opiekunów. Zastrzeli się, na wieść o wstrzymanej promocji do następnej klasy. Melchior ma intelektualne ambicje. Pod wpływem "Cząstek elementarnych" Houellebecqa zacznie działać jak Raskolnikow, a myśleć jak gwałciciel z filmu "Nieodwracalne".

Bohaterowie spektaklu Wiktora Rubina i Bartosza Frąckowiaka to ludzie w zawieszeniu. Stąpają po wyłożonej lustrami podłodze, która obserwuje ich, ułatwia nadzór, a zarazem wprowadza dezorientacje. Chodzić po lustrze, to mieć pod sobą niekończącą się przepaść. Gimnastyczne drabinki dają im na chwile oparcie i ucieczkę, ale przypominają o szkolnym rygorze, obowiązku dostosowania ciała i sprawności do skali ocen. Z mroku za drabinkami w każdej chwili wyłonić się może nonszalancki kusiciel (Mateusz Łasowski). Rozparty na teatralnych fotelach, gładzący niedbale łeb ogromnego wilka maskotki przypomina postać z koszmarnego programu dla dzieci, którego żadne rada programowa nie dopuściłaby do emisji przed 22. Przepytuje chłopców z najbardziej intymnych spraw fizjologii i fantazji erotycznych. Kolejna kontrola, kolejna próba wywołania poczucia winy. Tylko na to stać dorosłych w "Przebudzeniu...". Mogą ewentualnie jak matka Wendli (Anita Sokołowska) zakłamywać rzeczywistość, nazywając ciążę anemią, i życzyć sobie, by dziecko nigdy nie dorastało. Mogą rozpijać naiwne lolitki, jak artystyczna bohema z opowieści Ilzy (Anita Sokołowska), modelki latawicy ubranej według najgłupszych męskich fantazji (skrzydełka, paczka, bluzka z Jezusem i różowe pończochy).

Twórcy wzruszające sceny pierwszego dotyku Wendli i Maurycego przedarli obrazami gwałtów, ostrą muzyką, przebierankami rodem z tandetnej makatki, odą do gwiazdek porno, piosenkami wojskowymi, surrealistycznymi wizjami a la Lynch. Ta współczesna wariacja na temat ekspresjonizmu świetnie oddaje rozbicie wewnętrzne dzisiejszej młodzieży, której mieszczański kicz miesza się z najbardziej jaskrawymi przejawami popkultury. Co najważniejsze spektakl pokazuje, że zabawnie, lekko "o młodych" nie musi znaczyć "infantylnie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji