Artykuły

Teatr pomaga żyć

- Wierzyłem, że teatr może być dla nich świetnym rodzajem terapii, szansą na zmianę. Akceptacja i oklaski dla ludzi dotkniętych skazą przegranej, którzy w życiu przeszli przez piekło, są niesamowicie wzmacniającym przeżyciem - mówi Kamil Hajdukiewicz, reżyser i współtwórca Grupy Wizyjnej Dżak Nikolson działającej w ośrodku dla bezdomnych.

Nigdy nie wierzyłem, że mi to zrobią. Takie rzeczy się działy, ale gdzieś daleko. Nigdy mnie... Nagle przyszli i powiedzieli: Ty już tu nie pracujesz! Oddasz wszystkie ordery! Lepiej będzie, jak odejdziesz z uczelni. Nagle okazuje się, że przez całe życie nie służyłem państwu, ale jakiejś strukturze, która kierowała tym państwem... Nagle okazuje się, że byłem złodziejem, bandytą, który mordował niewinnych ludzi - łamiącym się głosem krzyczy ze sceny gimnazjum w Szczepankowie drobny facet w średnim wieku. - Marcyś, staraj się akcentować tekst taką falą: głośniej, ciszej i znowu głośniej - demonstruje reżyser, młody brunet. - I pamiętaj, patrz w podłogę, a nie na widownię. Mężczyzna spuszcza wzrok i podchodzi do krawędzi sceny. Za nim, w tle, rozkwitają kolorowe kwiaty dekoracji na Dzień Matki. Nie pasują do klimatu wypowiadanego przez mężczyznę tekstu. - Gram ubeka, który był bez reszty oddany służbie, zadowolony ze swojej pracy, bo zarabiał kupę pieniędzy. I nagle wszystko szlag trafił, zmienił się system i okazało się, że to on jest złym człowiekiem, a nawet przestępcą, i nie wie, co będzie dalej... Mówi, że przeżywa piekło tego, kim był, kim jest i tego, co robił - opowiada aktor. Jest nim Marian Dąbkowski, bezdomny kierowca z "prawem jazdy w depozycie" (odebranym za jazdę pod wpływem alkoholu).

W młodości chciał zostać misjonarzem. Potem założył rodzinę - ma dwie dorosłe córki i syna - ale zaczął pić. Pomieszkiwał w hotelach robotniczych i popadał w alkoholizm. Od kilku lat walczy z nałogiem, chce odbudować swoje życie i więzi z rodziną. Należy do Grupy Wizyjnej "Dżak Nikolson", działającej już czwarty rok przy Ośrodku nr 1 dla Bezdomnych w Poznaniu, jedynej takiej w Polsce i w Europie.

- W Lublinie podobny teatr rozpadł się po pół roku, bo aktorzy gdzieś się zapodziali, a my przygotowujemy już trzeci spektakl. W 2006 r. podczas festiwalu Malta otrzymaliśmy nagrodę publiczności Offeusz i zajęliśmy II miejsce w kategorii "Debiuty" - chwali swoich aktorów reżyser Kamil Hajdukiewicz. Z wykształcenia jest terapeutą, ale od lat zajmuje się też działaniami twórczymi.

Teatr

Pomysł zorganizowania teatru dla bezdomnych podsunęła nieżyjąca już zaprzyjaźniona z tym ośrodkiem Krystyna Feldman. Ściągnął ją tam bezdomny Janusz Smura - człowiek orkiestra, "wcielony diabeł w pozytywnym tego słowa znaczeniu", jak go określa Kamil Hajdukiewicz. Życiorys pana Janusza wystarczyłby na kilka scenariuszy filmowych. Przez wiele lat pracował jako sanitariusz, ale kiedy przy porodzie córki zmarła jego żona, rozpił się. Został kloszardem i gnało go po świecie. Mieszkał w Wenecji, w Hiszpanii, w Niemczech. Miał drugą żonę, która również zmarła, kilka dużo młodszych partnerek i sześcioro dzieci. Jego życie kręciło się wokół butelki do czasu, kiedy w 1999 r. trafił do poznańskiego ośrodka. Zaczął działać w ruchu Anonimowych Alkoholików, a od roku pracuje jako streetworker. Namawia bezdomnych do powrotu do życia. Uczestniczy w programie dotyczącym sposobów wychodzenia z bezdomności finansowanym ze środków Unii Europejskiej - niedawno referował go w Brukseli w czasie posiedzenia jednej z komisji UE, a obecnie przygotowuje się do tygodniowego wyjazdu do Londynu.

- Będę tam szkolił streetworkerów do pracy z bezdomnymi Polakami, którzy stają się plagą dla londyńczyków - chwali się Smura. W krótkich spodenkach i sportowej koszulce nie wygląda jak bezdomny. Zresztą od pół roku nie mieszka już w ośrodku, lecz w mieszkaniu terapeutycznym. To należący do ośrodka trzypokojowy lokal w centrum Poznaniu, w którym przebywają bezdomni do momentu otrzymania pomieszczenia komunalnego. Warunkiem zamieszkania w tym lokalu są stałe dochody, bo tam muszą się samodzielnie utrzymać (opłaty wynoszą 270 zł za osobę ) i, oczywiście, trzeźwość. W ten sposób, nadal pod nadzorem, starają się powrócić do normalnego życia.

Kiedy Janusz Smyra trafił do ośrodka, od razu zajął się zdobywaniem darmowych biletów do kin, teatrów, operetki, a nawet opery. Nawiązał kontakty z aktorami, zapraszał ich do ośrodka. - Przed spotkaniem z Krystyną Feldman ustawiłem 30 krzeseł, ale zaraz musiałem przynieść następnych dziesięć, a ludzie i tak stali. Na koniec pani Krystyna zapytała "Dlaczego nie założycie teatru?" - uśmiechając się pod wąsem, wspomina Janusz Smyra, który w teatrze "Dżak Nikolson" jest od początku. A te początki nie były łatwe, wtedy nikt nie marzył o sukcesach. Najpierw trzeba było znaleźć człowieka, który będzie chciał podjąć się poprowadzenia takiej teatralnej grupy.

Na szczęście pojawił się pełen zapału i pomysłów wolontariusz Kamil Hajdukiewicz. Szybko udało mu się zdobyć zaufanie kierowniczki ośrodka Wiesławy Cieślik. Namówiła go, żeby spróbował z bezdomnymi stworzyć teatr.

- Na początku trochę się bałem, bo dotychczas miałem do czynienia raczej z filmem, ale lubię wyzwania, więc postanowiłem spróbować - wspomina Kamil.

Najpierw chodził od pokoju do pokoju i namawiał bezdomnych, by przyszli na próbę. W ośrodku przebywa około stu mężczyzn, zgłosiło się piętnastu. Większość jednak szybko się wykruszyła, obecnie jest czterech. - Często rezygnowali pod presją innych, którym pomysł się nie podobał. Wyśmiewali ich. Poza tym w ośrodku jest ciągła rotacja. Mimo to nie poddawałem się. Wierzyłem, że teatr może być dla nich świetnym rodzajem terapii, szansą na zmianę. Akceptacja i oklaski dla ludzi dotkniętych skazą przegranej, którzy w życiu przeszli przez piekło, są niesamowicie wzmacniającym przeżyciem. Żeby jednak namówić ich do pracy, trzeba było zdobyć ich zaufanie, a to było najtrudniejsze - wspomina Kamil.

Przebudzenie

Pierwszego aktora, Bogdana Ludwikowskiego, do udziału w teatrze namówiła Wiesława Cieślik. Nie wypadało odmówić, skoro uważała, że się nadaje. Na odczepnego się zgodził i przyszedł na pierwszą próbę. Do jej gabinetu. - To od niego wzięła się nazwa grupy "Dżak Nikolson". Bogdan (kiedyś kierowca autobusu i cieśla) po prostu wygląda jak młodszy brat słynnego Jacka Nicholsona. To człowiek dynamit - potrafi popsuć humor, ale również sprawić, byś uwierzył w to, co nie wychodzi. Jest aktorem dramatycznym, agresywnym i ujmującym za serce.

- Bogdan zagrał główną rolę w pierwszym spektaklu "Przebudzenie", który napisałem z myślą o bezdomnych i pod wpływem dyskusji, jakie prowadziłem podczas zajęć z nimi - mówi Hajdukiewicz.

Spektakl opowiada o człowieku, który przez całe życie śpi. Śpiącego (gra go Ludwikowski), który leży, milcząc, na rozwalającej się pryczy, odwiedzają różni ludzie: urzędnik tonący w formularzach PIT, ksiądz alkoholik, polityk wraz z jednoosobowym elektoratem, synowie, a nawet sam diabeł. Wszyscy chcą zmusić go do działania, do podejmowania decyzji. To rodzi sprzeciw bohatera, który czuje, że oni wszyscy są jeszcze bardziej zagubieni od niego.

Bogdan zauważył podobieństwo między swoim życiem a "Przebudzeniem". To on wprowadził do sztuki scenę z synami. Jego prawdziwi synowie mogliby o nim powiedzieć to, co mówią ci w spektaklu: "zostawił nas, wolał spać, uciekać, zbijać butelki".

Jako drugiego aktora Kamil zaangażował do "Przebudzenia" 51-letniego Mieczysława Hammerlinga, z zawodu piekarza. - Wpadł mi w oko, bo idealnie nadawał się do roli księdza. Ale nie zgodził się od razu, bo nie znał teatru. Nigdy w nim nie był. Dopiero po kilku próbach zrozumiał, o co chodzi, ile pracy wymaga nauka roli, ile trzeba się natrudzić, żeby ją dobrze zagrać. Okazało się, że Mieciu to bardzo zdolny aktor. Ambitny, perfekcyjny. Dlatego teraz, w nowej sztuce powierzyłem mu główną rolę ślepego grajka, który przez cały czas trwania spektaklu nie schodzi ze sceny. A do tego musi jeszcze grać na gitarze i śpiewać. Na początku był moim pomysłem przerażony. Bał się, że nie sprosta wymaganiom - wyznaje Kamil.

Mieczysław gry na gitarze nauczył się w młodości, sam. Nie ma rodziny, bo jak powiada: "zamiast z kobietą ożenił się z butelką". Przepił wkład na mieszkanie, potem ciągle zmieniał wynajęte pokoje i pracodawców. Aż któregoś zimowego wieczoru w 2002 r., na przejściu dla pieszych potrącił go samochód. - Przeleciałem przez maskę i straciłem przytomność. Chcieli mi amputować nogę, ale w końcu się zagoiła. Nie dostałem odszkodowania, bo kiedy miałem wypadek, byłem pod wpływem alkoholu. Po pół roku wypisali mnie ze szpitala i nie miałem dokąd pójść. Zresztą, kto by kulawego przyjął... Ale właśnie dzięki temu wypadkowi ocalałem. Gdyby nie on, prawdopodobnie zapiłbym się na śmierć... - wyznaje Mieczysław. Znalazł się w ośrodku i zaczął bywać na spotkaniach Anonimowych Alkoholików.

- Przeszedłem kilka operacji nogi i już jakoś się poruszam o własnych siłach, a od pół roku, razem z Januszem Smyrą mieszkam w terapeutycznym lokalu. Mam nadzieję, że może w końcu stanę na nogi również w życiu - mówi Mieczysław i patrzy mi w oczy. Ma ciepłe spojrzenie dobrego, trochę nieśmiałego człowieka.

Ucieczka

O ucieczce jest druga sztuka teatru "Dżak Nikolson" - "Tryptyk ucieczki" [na zdjęciu]. Marian gra ojca, który od świtu pije i kiedy syn mówi mu, że ucieka z domu, on tego nie słyszy. "Tryptyk" opowiada właśnie o niesłuchaniu, o ucieczce od świata. Uciekają ojciec i syn, wszystkowiedzący profesor i komentujący rzeczywistość dziennikarz. Tego ostatniego gra Bogdan, Dżak Nikolson. Pyta ustami dziennikarza: "Może teraz dopiero mam czas, żeby zapytać, od czego uciekam, gdy otwieram oczy? Może wszystko, co do tej pory robiłem, to była ucieczka? Może trzeba zacząć od nowa? Nie bać się, że będzie bolało."

Bogdan twierdzi, że człowiek sam musi w sobie znaleźć motywację, żeby zrobić coś ze sobą. Bo co to znaczy pomóc drugiemu człowiekowi? Żeby pomóc, trzeba być z nim, a nie obok. A kto ma na to czas? Kto dzisiaj słucha?

Nikt nie słuchał samotnego profesora (w "Tryptyku" gra go Mieczysław), dlatego wybiera on samobójstwo. W sztuce pojawia się też Sumienie, niema postać przyglądająca się bohaterom. Gra ją Janusz Smyra. - Musiałem być czarno-biały. Siostrzenica umalowała mi twarz, a córka z dwóch par spodni (czarnych i białych) i z dwóch koszul uszyła mi kostium. Były na premierze, córka nawet przyprowadziła swoją klasę. Jest nauczycielką. Może już nie musi się mnie wstydzić? - zastanawia się Janusz. Często ludzie myślą, że jak ktoś pije, to jest z gruntu zły - dodaje.

Może nawet i sami w to wierzyli, ale kiedy zaczęli się spotykać z Kamilem, zobaczyli, że nie są zupełnie do niczego, że mogą poprawić dykcję, opanować rolę, zapamiętać sceniczne sytuacje, a może też zmienić swe życie. - Na początku nie było łatwo. Były problemy z dyscypliną. Czasem ktoś nie nauczył się tekstu, ktoś inny nie przyszedł na próbę, a przy tak małej liczbie aktorów każda nieobecność to problem. Dlatego już w "Przebudzeniu" zagrał mój młodszy brat Filip, który też jest terapeutą. Zresztą do roli syna potrzebny był ktoś młody, a nie udało mi się nikogo takiego z ośrodka namówić - wyjaśnia Hajdukiewicz.

Przyjaźń

Filip Hajdukiewicz występuje też w sztuce, nad którą obecnie pracują. Gra dwie postaci: mężczyznę z lekkim niedorozwojem umysłowym i karierowicza. - Ta pierwsza rola jest bardzo trudna. Muszę seplenić, zachowywać się jak dziecko. Udział w tych spektaklach traktuję jak przygodę, ale jest to też ogromne przeżycie. Nie każdy ma możliwość występowania przed olbrzymią widownią i otrzymywania braw na stojąco. A ja to przeżyłem. Jest to poniekąd spełnienie moich dziecięcych marzeń o aktorstwie. Poza tym mam możliwość obcowania z fascynującymi ludźmi. Czasem na próbach atmosfera jest wręcz wybuchowa. I mimo że każdy ma swoje widzenie zarówno roli, jak i spektaklu, potrafimy się dogadać. Sztuka nas godzi. Czasem rozmawiamy o tym, co nas boli, o tym, co się dzieje na zewnątrz. Spieramy się i komentujemy rzeczywistość. Przyjaźnimy się i to jest największa wartość tych spotkań. Jesteśmy razem już cztery lata. Na dobre i złe... - śmieje się Filip.

Obcując z bezdomnymi, Hajdukiewiczowie przekonali się, że przyjaźń jest ważniejsza od pieniędzy. - Znany amerykański psycholog David Niven napisał, że pieniądze są jak rękawiczka, a przyjaźń jak ręka. Jedna jest przydatna, a druga niezbędna. Decyduje o szczęściu... - przekonuje Kamil.

Dobrym duchem teatru, tym, który czuwa nad muzyką i oświetleniem, jest Maciej Roszkiewicz. - To mój duchowy brat. Bez jego wizji nasze spektakle nie miałyby takiej mocy oddziaływania na widzów. Maciek robi też dokumentację filmową pracy zespołu. Z kolei Rafał Górski, dziennikarz, opracował stronę internetową zespołu. W nowej sztuce gra na gitarze, wspomagając Miecia - opowiada Hajdukiewicz.

Mieczysław jest postacią kluczową. Pojawia się na scenie między monologami innych bohaterów i łączy sztukę w całość.

- Jest symbolicznym Indaxu - duchem miejskim, podobno widzianym gdzieś w Meksyku. Indaxu to też nazwa przystanku autobusowego, który znajduje się w Bilbao obok stacji metra. Byłem tam i widziałem takiego niewidomego grajka. Stąd pomysł na tę sztukę i jej tytuł "Indaxu" - wyjaśnia Kamil. Po raz pierwszy wystawią ją we wrześniu w Cieszynie na festiwalu sztuki bezdomnych. Hajdukiewicz wystąpi do UE o sfinansowanie cyklu konferencji na temat bezdomności połączonych z wystawianiem spektakli przygotowanych przez grupę "Dżak Nikolson". Marzy, aby w całej Europie powstała sieć takich "teatrów dla życia".

- One mogą być terapią nie tylko bezdomnych, ale też dla widzów - twierdzi Kamil. - Ci, którzy poza sceną doświadczyli życia w najdrastyczniejszej formie, potrafią zawstydzić i zmusić do myślenia. Rzucić na kolana wiarygodnością i autentyzmem. Taki Śpiący z "Przebudzenia" to przecież ty i ja. Czy wiemy, że śpimy

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji