Artykuły

...albo tylko to, co Konieczne

Przed fenomenem muzyki Koniecznego zawsze leżałem plackiem i nadal lubię leżeć, choć ostatnio pan kompozytor jakby mniej stwarza okazji do leżenia. A zresztą... nawet gdyby skomponował tylko "Grande Valse Brillante", i tak zostałby w historii muzyki XX wieku - Tadeusz Nyczek o ZYGMUNCIE KONIECZNYM.

Dotąd śpiewało się tak zwane ładne piosenki. Wdzięczne melodie, proste słowa. Żadnych nadmiernych komplikacji, utrudnień. Dwie-trzy zwrotki, miedzy nimi chwytliwy refren. "Rudy rydz", "Hej, przeleciał ptaszek", "Cicha woda"... wiecie, co mam na myśli. Panna albo pan śpiewający te utwory byli skrojeni na podobną modłę. Dobrze ubrani, o szkolonym głosie, bezpretensjonalni. Obowiązkowo używali "ł" przednio-językowozębowego. Takie czasy. Owszem, Lucjan Kydryński w niezapomnianej radiowej "Rewii piosenek" wrzucał różne dziwne kamyki do tej cichej wody. Kamyk o nazwie Jacąues Brel był dramatyczny, kamyk Georges Brassens bardziej luzacki. Wszystko działo się na przełomie lat 50. i 60. Dopiero za kilka lat pojedynczych piosenkarzy zaczną spychać z estrad zespoły muzyczne, początek zrobią tu Beatlesi.

Ale nim się to wszystko stanie, w zapyziałej Polsce Ludowej, gdzie śpiewającymi bohaterami mas pracujących byli Maria Koterbska, Sława Przybylska i Zbigniew Kurtyez, zdarzy się absolutny cud. Oto do młodziutkiej jeszcze krakowskiej Piwnicy pod Baranami zejdzie nieśmiało po schodkach szczupły chłopiec, student Wyższej Szkoły Muzycznej. Piwnica, jak każdy szanujący się kabaret, będzie potrzebowała piosenek; on podejmie się ich pisania. Z początku był pewien problem. On uczył się zawodu, studiując Rachmaninowa, Artura Honeggera i dodekafonistów, muzyczny gust kształtując na awangardzie Warszawskich Jesieni.

A tam piwniczni aktorzy - jednak amatorzy. Byli też wspaniałymi osobowościami artystycznymi, i to dało się spożytkować. Chłopiec zasiadł więc do fortepianu i zaczął komponować coś, czego dotąd nie było - piosenki, które okazały się symfoniami, oratoriami i kantatami pośród innych piosenek. Piosenki-dramaty, piosenki-opowieści, piosenki-hymny. Do niektórych potrzebował jednak prawdziwego zawodowca. W sąsiedzkim studenckim kabarecie usłyszał czarnowłosą dziewczynę po szkole teatralnej genialnie śpiewającą prościutki włoski przebój. Wykradł ją dla Piwnicy. Razem stworzyli najwspanialszy duet kompozytorsko-wykonawczy. Wygrywali wszystko, co było do wygrania, począwszy od I Festiwalu Piosenki w Opolu w 1963 roku. Ich pieśni sceniczne były jak osobne konstelacje na niebie muzyki. On - Zygmunt Konieczny, ona - Ewa Demarczyk. Ona przez następne kilkadziesiąt lat objechała świat z jego piosenkami. On porzucił kabaret i przeniósł się do filmu i teatru, komponując dziesiątki rewelacyjnych ścieżek muzycznych. Poszukajcie w księgarniach rozmów z nim przeprowadzonych przez Leszka Polonego i Witolda Turdzę zatytułowanych "Wciąż szukam tamtej trąbki" (PWM). Ja przed fenomenem muzyki Koniecznego zawsze leżałem plackiem i nadal lubię leżeć, choć ostatnio pan kompozytor jakby mniej stwarza okazji do leżenia. A zresztą... nawet gdyby skomponował tylko "Grande Valse Brillante", i tak zostałby w historii muzyki XX wieku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji