Artykuły

Czy Billy Elliot zatańczy w Gliwicach?

- Musicalowi od samego początku wieszczono śmierć, tymczasem jeżeli przyjrzeć się tytułom na Broadwayu i West Endzie, ciągle spotyka się coś nowego, chociażby święcący triumfy tytuł "Avenue Q", musical lalkowy w estetyce muppetów, opowiadający o pokoleniu dwudziesto- i trzydziestolatków, którzy nie mają pracy, trudno im się poruszać we współczesnym świecie i dosyć boleśnie wkraczają w dorosłe życie - mówi Jacek Mikołajczyk (na zdjęciu), kierownik literacki Gliwickiego Teatru Muzycznego.

Aleksandra Czapla-Oslislo: Kierownik literacki sceny dramatycznej ma do wyboru tysiące dramatów. Kierownik sceny muzycznej ma nieco ograniczony repertuar, niewiele jest polskich tłumaczeń i niemal brak repertuaru rodzimego... Czy faktycznie sytuacja jest taka zła? Jacek Mikołajczyk, kierownik literacki GTM-u: W przypadku musicalu, mimo powszechnych narzekań, uważam, że wybór jest dosyć szeroki. Mamy ułatwione zadanie, bowiem interesujemy się tytułami, które na Broadwayu wystawiono ponad 500 razy. Amerykanie lubują się w statystykach, można więc bez problemu zrobić listę kilkudziesięciu tytułów, które powinny być gotowym przepisem na sukces. A jeżeli chodzi o polskie tytuły? Wszyscy mamy w pamięci "Metro" i nic więcej. - "Metro" niezaprzeczalnie stało się ogromnym sukcesem i do dzisiaj pozostaje wielkim i rozpoznawalnym hitem. To jednak wyjątek. Czytam mnóstwo tekstów. Polacy piszą o historiach zaczerpniętych z prasy, o zbrodniach, o narkotykach itp. Niestety, nie znalazłem wśród nich ani jednej historii wyjątkowej i wartościowej. Pewnie dlatego, że musical jest wyjątkowo złożony pod względem liczby autorów: osobny autor libretta, kolejny do tekstów piosenek, osobny muzyk, aranżer, adaptator, później reżyser, choreograf itd. Wystawienie tytułu musicalowego wiąże się często z pracą ponad stu osób. Mówimy o ogromnym budżecie, zatem ryzyko wystawienia utworu musi być ograniczone. Nie możemy wybierać tekstów niezweryfikowanych, a - co się z tym wiąże - polscy artyści nie mają wcześniejszej okazji, by sprawdzić się na scenie, poprawić błędy - i tak koło się zamyka.

Inspiracji szukasz też m.in. na londyńskim West Endzie. Co zrobiło ostatnio na Tobie największe wrażenie?

- Wielkim przebojem w Londynie jest np. "Spamalot" - musical na podstawie filmu "Monty Python i Święty Graal". Wystarczyło, że parodię gatunku filmowego poszerzono o parodię musicalową i powstała zupełnie nowa, niezwykle dowcipna jakość.

Musicalowi od samego początku wieszczono śmierć, tymczasem jeżeli przyjrzeć się tytułom na Broadwayu i West Endzie, ciągle spotyka się coś nowego, chociażby święcący triumfy tytuł "Avenue Q". To dla odmiany musical lalkowy w estetyce muppetów, opowiadający o pokoleniu dwudziesto- i trzydziestolatków, którzy nie mają pracy, trudno im się poruszać we współczesnym świecie i dosyć boleśnie wkraczają w dorosłe życie. Dodatkowo musical jest hiperpoprawny politycznie, co sprawia, że staje się natychmiast absolutnie niepoprawny. W Ameryce popularność musicalu wzrosła, gdy podczas kampanii prezydenckiej stworzono specjalne kukiełki Busha i Kerry'ego. To wielki przebój, a granica tysiąca spektakli na Broadwayu już dawno została przekroczona.

Które tytuły chciałbyś zobaczyć na scenie Gliwickiego Teatru Muzycznego?

- Teraz walczymy przede wszystkim o "Billy'ego Elliota". To absolutne angielskie odkrycie, porównywane do "Olivera", którego uznano za największe wydarzenie w historii musicalu brytyjskiego. Wszyscy znamy film, który cieszył się w Polsce ogromną popularnością. Mamy oczywiście nieodparte skojarzenie ze Śląskiem - "Billy Elliot" opowiada przecież o epoce Margaret Thatcher, o czasach likwidacji kopalni, strajków górników i chłopcu z górniczej rodziny, który próbuje zrealizować własne marzenie i stać się tancerzem klasycznego baletu. Tego rodzaju musical to ogromne wyzwanie. Samo znalezienie chłopca, który udźwignąłby tę rolę, byłby świetny w tańcu klasycznym, współczesnym, do tego śpiewałby i był aktorem, graniczy z cudem. Jeżeli do tego dodamy, że mniej więcej połowa obsady składa się z dzieci, to przedsięwzięcie okazuje się niezwykle trudne. Mimo to jesteśmy w trakcie rozmów z osobami, które mają prawa autorskie do musicalu. Kolejna produkcja "Billy'ego Elliota" powstaje właśnie w Sydney, zbliża się premiera w Nowym Jorku, a angielscy agenci zapewniają nas, że pamiętają i biorą pod uwagę Gliwice.

To przyszłość, a na jaki premierowy musical powinni przygotować się bywalcy GTM-u w nowym sezonie?

- Aktualnie pracujemy nad musicalem "Ragtime", którego premiera odbędzie się w listopadzie. To adaptacja słynnej powieści E.L. Doctorowa, opowiadającej o losach imigrantów i narodzinach terroryzmu. Będzie to polska prapremiera w moim tłumaczeniu. Wśród realizatorów pojawi się m.in. choreografka Elena Bogdanovich, realizatorka musicalu "Nord-Ost" w Moskwie, którego historia została w brutalny sposób przerwana przez atak terrorystyczny. Jej praca nas zachwyciła i chcieliśmy, by właśnie ona tworzyła choreografię w Gliwicach. Przyznam, że nie było to łatwe, bo Bogdanovich jest jedną z czołowych rosyjskich artystek i jej grafik jest niezwykle napięty. Zgodziła się jednak popracować w naszym teatrze już we wrześniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji