Artykuły

Festiwal Teatrów Ulicznych. Dzień pierwszy

Właśnie zaczął się jubileuszowy 25. Festiwal Teatrów Ulicznych w Jeleniej Górze. Zaproszono najlepsze zespoły, które gościły już w poprzednich edycjach festiwalu. Pierwszy dzień to spirytyzm i próba zbadania ciał niebieskich. Pisze Wojciech Wojciechowski z Nowej Siły Krytycznej.

Kolejną edycję Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Ulicznych w Jeleniej Górze wstępnie zainaugurowano już Biurze Wystaw Artystycznych. Grzegorz Szymczyk, artysta, malarz, aktor związany z miejscową grupą artystyczną Pławna 9 oraz z Teatrem Formy Józefa Markockiego - Współczesnym Teatrem Pantomimy we Wrocławiu, otworzył wystawę swoich prac "Circus Nemo". Obrazy Szymczyka to świat kuglarzy, mimów, latających słoni i klaunów.

Krótko po wernisażu honorowy dyrektor i pomysłodawca MFTU Alina Obidniak przywitała wszystkich gości i widzów. Festiwal ruszył na dobre. Przez jeleniogórski plac Ratuszowy, który na trzy dni zamieni się w scenę, przeszedł ruchomy koncert "Fanfare". Belgijska grupa muzyków The Orchestre International du Vetex to przewaga instrumentów dętych. Usłyszeliśmy wybuchową mieszankę muzyki bałkańskiej, jazzu z Nowego Orleanu na rytmach samby kończąc. Uroku dodały karnawałowe stroje muzyków, którzy po krótkiej paradzie, zatrzymali się tańczyli wokół przyniesionej przez nich palmy. Rozbrzmiewające dźwięki puzonów i trąbek zaczęły przyciągać coraz większą ilość widzów.

Klimat festynu uległ jednak zmianie, gdy publiczność przemieściła się w kierunku szerokich schodów schodzących w głąb placu Ratuszowego. Po krótkim oczekiwaniu uruchomiono pierwsze reflektory i umalowali na biało muzycy wprowadzili widzów w tajemniczy klimat "X-Tradition". Debiutujący w Jeleniej Górze Białoruski Teatr InZehst pokazał świat niczym z powieści H.P. Lovecrafta - można powiedzieć, że dno oceanu podniosło się i na powierzchnię wyszły na szczudłach postarzałe bezzębne kobiety o trupio-białych twarzach z towarzyszącymi im wygłodniałymi wilkami. Wszyscy w czarnych kostiumach, zmęczeni bytowaniem i ukrywaniem w środku Czegoś, co swoim wyjściem mogłoby przynieść ulgę. Ale wciąż podejmują walkę i bronią się. Próbę odczarowania ich podjął umalowany cały na biało starzec z pochodnią. Niestety został przegoniony. Potrzeba było dwóch Św. Mikołajów. Obaj brudni, jakby wyrzucono ich z Laponii lub ich renifery zmieniły kierunek lotu i wylądowały tam, gdzie w ogóle nie powinny. W rękach jednego z Mikołajów zobaczymy zaraz piłę spalinową. Bez pardonu podcina szczudła umarlakom. Muzyka się zapętla i zostajemy wprowadzeni w trans. Wilkom podcięto nogi i upadli. W wolnym tempie pozbywają się ciemnych szat i wściekłych masek. Widzimy teraz łagodne oblicza ludzi, nagie życie, które dopiero się narodziło. Ciekawy i mistyczny spektakl zakończył się dużą ilością fajerwerków i ognia. Muzyka umilkła, światła zgasły. Zrobiło się ciemno, aby zaraz mogła nastąpić katastrofa.

Tej nocy ma się odbyć lot w kosmos. W państwie, którym rządzi szalony generał na obcasach, a na ulicach fruwają strzępy gazet i panuje chaos z anarchią, zaplanowano wyprawę wszechczasów. Wybrano trzech śmiałków, którzy mają zbadać granice czarnej dziury. Sam wylot poprzedziły żmudne i mimo wszystko nużące dla widza przygotowania. Czas wylotu nadchodzi nieubłaganie. Ostatni pocałunek z dziewczyną - wybraną z publiczności. Ostatni łyk wody. Ostateczne załatwienie potrzeb fizjologicznych. Płonące pasy ognia wyznaczają już miejsce startu.

Gdy obok pola gry, pan w budce z watą cukrową zapalił małe światełko, aby widz mógł zaspokoić pierwszy głód, rozbłysły z reflektorów kwanty światła. Ruszyli. Kosmonauci ubrani w skórzane kurtki z kaskami na głowach, dzierżąc w rękach płonące maszyny wielkości małych taczek, zaczynają coraz wyżej wirować w powietrzu na linach, przyczepionych do wysięgnika dźwigu. Na dole szaleństwo, hałas i totalny fajerwerk. Pojazdy strzelają jeszcze większą ilością ognia. Nagle z niewiadomych przyczyn musi nastąpić lądowanie. Po placu biega szaleniec w okularach i w językach świata komentuje całą sytuację. Nie rozumiemy, co mówi, ale wiemy, że temperatura wzrasta. Trzej śmiałkowie spadają szybko jak atomy po zderzeniu w gęstniejącej chmurze. Ambulans już czeka, słyszymy nagle sygnał wozu strażackiego. Ochrona przegania publiczność. Nad widzami rozkłada się ogromnych rozmiarów spadochron. Muzyka głośniej.

Sytuację jednak opanowano. Zapanowała szczera i ludyczna radość. Kosmos mimo wszystko zdobyty. Generał i podwładni zapraszają publiczność do wspólnej zabawy. To był "Catastrophe" w wykonaniu rosyjskiego Teatru Licedei. Wszyscy prawie odlecieli. Dobrze, że jest grawitacja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji