Polski czyściec
"2 maja" Andrzeja Saramonowicza w Teatrze Narodowym. Przenikliwy portret Polaków u progu nowego stulecia. Jak na teatr zbyt jednak filmowy
Sztuka Saramonowicza jest udaną próbą narysowania zbiorowego portretu Polaków początku XXI w. Przedstawia losy mieszkańców warszawskiej kamienicy, którzy na gruzach swego domu rozpoczynają nowe życie. Ta zbiorowość to Polska w pigułce - mamy tu byłego ubeka i byłego opozycjonistę, żarliwą katoliczkę i dilera narkotyków, karierowicza z Platformy Obywatelskiej i prezesa telewizji z Ordynackiej.
Zderzenie z pokoleniem "Big Brothera"
Nie są to jednak wycięte z papieru idee, ale ludzie z krwi i kości. Każdy ciągnie za sobą swoją osobistą historię, w jednym przypadku będzie to dramat rozwiedzionego ojca, który szuka porozumienia z córką, w innym - tragedia matki, której córka umiera po przedawkowaniu narkotyków, w jeszcze innym - dramat młodej kobiety, która jest bezpłodna.
To nie tylko fotografie Polaków. Saramonowicz umie też pokazać zmiany w społecznej świadomości. Chyba po raz pierwszy od premiery "Kartoteki rozrzuconej" Tadeusza Różewicza na scenie spotykają się przedstawiciele pokolenia, które pamięta jeszcze okupację, z pokoleniem "Kenów" i "Frytek" z "Big Brothera". O tym, jaka jest odległość mentalna pomiędzy nimi, świadczy krótki dialog z trzeciego aktu, w którym narkomanka Kiki pyta 80-letnią panią Zofię, więźniarkę obozów koncentracyjnych, o tatuaż na ramieniu, przekonana, że to jakiś ważny telefon. Ten dystans należy liczyć w latach świetlnych.
Równie ostro autor obchodzi się z pokoleniem wychowanym w PRL-u, które reprezentuje z jednej strony były ubek Gołąb, obecnie gospodarz domu, z drugiej - były opozycjonista Wojnicki, obecnie dziennikarz "Gazety Wyborczej". W symbolicznej scenie wyrywają sobie biało-czerwoną flagę, którą jeden chce zdjąć, a drugi zawiesić. Akcja rozgrywa się bowiem 2 maja, pomiędzy starym i nowym świętem. Dawni przeciwnicy walczą o symbole, tymczasem krajem rządzą kombinatorzy i karierowicze, tacy jak poseł Janyst zbierający teczki na swoich przeciwników czy prezes telewizji Kost, który z publicznego medium robi instrument walki politycznej. Dla nich idee są niczym, liczy się pragmatyka.
Ucieczka w prywatność
"2 Maja" to symboliczna opowieść o czyśćcu, przez który przechodzi dzisiaj polskie społeczeństwo. Jej treścią są nierozliczone grzechy, niezaleczone rany, nierozstrzygnięte spory, niezałatwione sprawy. Jej bohaterem - zatomizowane społeczeństwo, którego nie łączy nic prócz zmurszałych ścian starego, walącego się domu.
Saramonowicz pokazuje dzisiejszą Polskę poprzez język. Kresowy akcent Polaka z Kazachstanu zderza z językiem reklam telewizyjnych, którym mówi młoda generacja, i bełkotem polityków. To jeszcze jeden powód, dla którego mieszkańcy polskiego domu nie potrafią się dogadać.
Jeżeli coś można zarzucić sztuce, to łatwą ucieczkę w prywatność. Przy całej przenikliwości, z jaką Saramonowicz opisuje polski kocioł, jego recepta na naprawę Rzeczypospolitej wydaje się naiwna. Polaków na gruzach domu ma zjednoczyć życie uczuciowe i rodzinne. To w jakiś sposób odzwierciedla dzisiejszy stan świadomości, w której rodzina stoi ponad innymi wartościami, takimi jak naród czy państwo. Ale nie daje odpowiedzi, co właściwie trzeba zrobić, aby wyrwać się z zaklętego kręgu dat i zbudować nową Polskę. Robienie dzieci chyba jednak nie wystarczy.
Teatr zbyt filmowy
Niedoskonała jest także struktura dramatu - rozbita na luźne epizody. Filmowy język montażu i cięć nie służy sztuce, mało jest scen nośnych teatralnie. To samo można powiedzieć o przedstawieniu Agnieszki Glińskiej, które mimo skrótów z trudem dźwiga potężny materiał. Reżyserka nie radzi sobie z prowadzeniem jednocześnie ponad 20 postaci, często aktorzy siedzą bezczynnie na scenie i czekają na swoją kolej. Przereklamowana jest scenografia, zwłaszcza w scenie katastrofy kamienicy. Z taką techniką, jaką dysponuje Teatr Narodowy, można było urządzić na scenie prawdziwe pandemonium, w zamian mamy symboliczne mruganie światłami.
Wszystko rekompensuje jednak gra aktorów. Do produkcji zebrano świetny zespół, w którym debiutanci błyszczą obok znanych nazwisk. Z tych pierwszych na wymienienie zasługuje Anna Grycewicz w roli Marty, zagubionej dziewczyny, która dojrzewa do bycia matką. Z tych drugich - Anna Seniuk jako matka przeżywająca śmierć swojej córki narkomanki i Ewa Konstancja Bułhak, która daje zjadliwy portret uczestniczki reality show Teresy, produktu mass mediów.
Odkryciem jest gospodarz Gołąb, którego gra Andrzej Blumenfeld. Mógłby stanąć obok innych słynnych polskich dozorców, takich jak Anioł Romana Wilhelmiego z "Alternatywy 4" czy Popiołek Wacława Kowalskiego z serialu "Dom". Kiedy wypowiada swój manifest nienawiści do Ruskich, Azjatów, Niemców, księży, polityków, pedałów i innych wrogów, ciarki chodzą po plecach.
Wspaniała jest warstwa muzyczna, w której grana na żywo muzyka Chopina rywalizuje z PRL-owskimi szlagierami i kościelnymi pieśniami. W dźwiękach zapisany jest ten sam ideowy chaos, jaki bohaterowie mają w głowach.
Narodowy współczesny
"2 Maja" to już czwarta z kolei współczesna polska premiera w Narodowym pod nową dyrekcją Jana Englerta. Teatr w ten sposób odrabia sześć sezonów zaległości. I chociaż nie wszystkie spektakle były równie udane, widać, że zmiany w programie tej sceny nie są powierzchowne. Narodowy chce stać się miejscem rozmowy o współczesnej Polsce i temu zamiarowi można tylko przyklasnąć.