Artykuły

Lalka nie może się mizdrzyć, ma bawić i uczyć

- Dzieci muszą dostawać produkt atrakcyjny. Także nieco starszym trzeba proponować coś porywającego, inaczej kultura straci widzów, swoją rację bytu - mówi ROBERT SKOLMOWSKI, dyrektor Wrocławskiego Teatru Lalek.

Agata Saraczyńska: Pana nazwisko pojawiło się ostatnio w kontekście poszukiwań nowego dyrektora dla Teatru Muzycznego w Lublinie.

Robert Skolmowski: To nieporozumienie, nie jestem zainteresowany prowadzeniem teatru muzycznego. Mam inne plany.

Czyli kierowanie Wrocławskim Teatrem Lalek - czemu akurat tu, i dlaczego lalki?

- Bo Wrocław to najbardziej magiczne miasto, jakie znam. Tu oblałem maturę, tu prof. Degler kazał mi zdawać do Krakowa, a chodziłem do niego na wykłady przez całe liceum. Tu byłem szefem klubu 1212, tu studiowałem na Wydziale Lalkarskim u ludzi związanych z Grotowskim. Po prostu tu się wychowałem. A lalki? Byłem skazany na scenę, bo niemal się na niej urodziłem - moja mama śpiewała w operze jeszcze w siódmym miesiącu ciąży. Zawsze chciałem być reżyserem, a w szkole teatralnej najlepsze, najwszechstronniejsze wykształcenie dawał Wydział Lalkarski.

Zasłynął Pan jako twórca megawidowisk teatralnych i operowych, a przecież lalki są kameralne. Jak Pan to pogodzi?

- Nie ma problemu skali. Wielkie widowiska robi się tak samo jak kameralne, a nawet małe formy są trudniejsze. Istnieje podobieństwo między teatrem, operą a teatrem lalkowym. Podobna konwencja, w której niezbędne jest stworzenie wizji, umowności. Metafory - jako sposobu kontaktu aktora z widzem. Najważniejsza jest zasada Giuseppe Verdiego: inventare in vero, wymyślenie rzeczywistości. Udowodnił to Kantor, na tym opierał się sukces teatru Wiesława Hejny, Jadwigi Mydlarskiej-Kowal.

Jak Pan ocenia kondycję naszego teatru?

- Szczęściem wrocławskich lalek jest to, że mają najwspanialszą siedzibę w Polsce. Ale największy nasz atut to doskonały zespół, o którego sukcesach jest ciągle głośno. Nie zamierzam wprowadzać rewolucji, chcę jedynie, by moja instytucja komunikowała się z publicznością za pomocą lalki. Aktor trzymający rekwizyt i emablujący sobą nie interesuje mnie wcale! Najbliższy jest mi teatr Craiga, w którym lalka się nie mizdrzy. Najpełniej widać to w operze marionetek. Zrobię wszystko, by ten najwspanialszy model teatru lalkowego sprowadzić do Wrocławia. Jak najszybciej chcę kupić marionetki austriackie, które są jak skrzypce Stradivariego. Zależy mi, aby teatr lalkowy stał się popularny.

Jak zamierza Pan finansować swoje pomysły. Czy liczy Pan na większe miejskie dotacje?

- Jest wiele innych sposobów zdobywania pieniędzy. Otworzyły się przed nami fundusze unijne, mam doświadczenie w pracy z prywatnymi sponsorami, zatrudnię specjalistów do profesjonalnego pozyskiwania środków. Teraz spieszymy się, by opracować projekt przyszłorocznego budżetu, musi być gotów przed końcem sierpnia.

Ile planuje Pan premier w przyszłym roku?

- Cztery, może pięć, i tylko jedną przygotuję sam. Nie zamierzam reżyserować dużo, za to chcę sprowadzać twórców nie tylko z Polski.

Czy w programie przeważać ma klasyka, czy eksperyment?

- To, że nie korzysta się w programie edukacji z klasyki, to głupota. W teatrze lalek jest miejsce i na Fausta, i Don Juana. Są wspaniałe możliwości repertuarowe, a my chcemy stworzyć teatr lalek na poziomie narodowym. Daję sobie pięć lat na zbudowanie kanonu sztuk, do których - przy każdej premierze - wydawać będziemy małe książki poszerzające wiedzę młodego widza o dziele, autorze, epoce. W ten sposób chcemy zapewnić dzieciom możliwość tworzenia edukacyjnej biblioteki, a szkołom pomoc w poszerzaniu wiedzy o świecie, przez teatralne wersje lektur. Moją ideą jest stworzenie teatru rodzinnego, do którego przychodziłby rodzić z dzieckiem albo dziećmi. By w tym samym czasie na trzech scenach grane były spektakle dla różnych grup wiekowych, dostosowane do ich rozwoju intelektualnego i emocjonalnego. Inne dla 5-latka, inne dla nastolatka. Inne dla dorosłych, i w tym doskonale sprawdza się Wrocławski Teatr Komedii. Chcę, by po przedstawieniach każdy mógł nie tylko uczyć się, bawiąc pod okiem specjalistów, ale też tworzyć teatr na warsztatach. By dzieci i rodzice mieli szansę wspólnego działania. By każdy mógł zjeść w eleganckiej rodzinnej restauracji, w której będzie specjalna sala przygotowana w skali dziecięcej, z wytwornymi, małymi mebelkami. Na co dzień przychodzić mają do nas przedszkola i szkoły, a w weekendy rodziny. Po prostu chcę, by to dzieci i ich rodzice zajęli ten teatr. By było tu miejsce i dla kukiełek, i pacynek bliskich świata przytulanek, jak i artystyczny, lalkarski eksperyment, oparty na wiekowej tradycji.

Sądzi Pan, że będą chętni do wspólnego działania w teatrze?

- Jestem o tym przekonany i mam wiele sygnałów, że takie miejsce jest potrzebne. Mam też sprzymierzeńców w mieście. Zamierzam stworzyć konkurencję dla wirtualnego świata gier komputerowych, zainteresować dzieci sztuką, zatrzymać je w pędzie. Planuję otworzenie galerii, współpracę z muzykami. Jednak nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez narzędzi, które przyniósł nam XXI wiek. Nowe technologie muszą być obecne i na scenie, i w kuluarach. Od zaraz będziemy tworzyć stronę internetową we współpracy z młodymi ludźmi zafascynowanymi sztuką mediów. Nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez współpracy z sąsiadami - Mediateką i Centrum Sztuki WRO. Chcę, by w mojej instytucji było miejsce na kabaret i rewię, na pantomimę i film. Nie zapomnę doskonałego Dyskusyjnego Klubu Filmowego, do którego chodziłem tu w latach 80. Teraz moją ambicją jest stworzenie Dziecięcej Akademii Filmowej, bo, jak było widać podczas Ery Nowe Horyzonty, jest wielka potrzeba pokazywania filmów dla dzieci. Inną formą upowszechniania teatru mają być spotkania w sali zabaw, w czasie których aktorzy będą czytać sztuki teatralne i dobrą literaturę w ogóle.

Jaką planuje Pan pierwszą premierę?

- Ma to być "Pasja" w czasie Wielkiej Nocy. Mam na nią pomysł szalony, którego nie chcę zdradzać. Powiem tylko, że rozmawiałem z Piotrem Baronem, świetnym saksofonistą, który przygotować ma oprawę muzyczną samymi instrumentami dętymi. Grać będą uczniowie Wrocławskiej Szkoły Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. We współpracy z Muzeum Etnograficznym zamierzam przygotować opis obyczajów świątecznych wykraczających poza malowanie jajek i śmigusa-dyngusa. Na 6 grudnia przyszłego roku chcę przygotować jasełka, czyli "Betlejem polskie" Lucjana Rydla, dla których uzupełnieniem ma być wystawa szopek krakowskich. To będzie początek tradycji - corocznej wystawy przygotowanej na czas Bożego Narodzenia, a na zewnątrz teatru powstanie prawdziwa szopka z żywymi zwierzakami. W czasie spektaklu grać będzie prawdziwa folkowa kapela prosto spod Tatr, bufet będzie góralski.

Czyli tacy krakowiacy i górale?

- Dzieci trzeba edukować, ale tak, by się nie nudziły długim wykładem. Mam doświadczenie w uczeniu przez teatr, od lat współpracuję z Fundacją Edukacji Komputerowej, która upowszechnia e-sztukę, e-teatr, e-edukację. Nie wyobrażam sobie tworzenia teatru bez tego zaplecza. Dzieci muszą dostawać produkt atrakcyjny. Także nieco starszym trzeba proponować coś porywającego, inaczej kultura straci widzów, swoją rację bytu.

Dziś popularna jest sztuka, którą można sprowadzić do jarmarku.

- I takie są początki teatru lalkowego, ale drugim jego biegunem jest sztuka salonowa. Chcę je tu łączyć, przeplatać.

Jak chce Pan wykorzystać dotychczasowe osiągnięcia Wrocławskiego Teatru Lalek?

- Mamy dobre spektakle, świetnych specjalistów i coś, co przez lata było gromadzone, ale nie eksponowane - czyli lalki. Z nich chcę stworzyć rodzaj muzeum, które zajmie nie teatr, ale podziemia pl. Solnego. Ale to przyszłość, teraz chcę się wziąć za nasz wspaniały budynek. Chcę przywrócić mu świetność, by żył na okrągło, jak we wspaniałych czasach Zwingeru, kiedy spotykali się tu kupcy. Teraz to będzie miejsce młodych i ich rodziców, jakiego w Polsce dotąd nie ma. Wykorzystam do tego także cudowne położenie przy parku, w centrum miasta. Moim marzeniem jest otoczenie parku ogrodzeniem, stworzenie bezpiecznego miejsca zabaw, spacerów. Takiego Tajemniczego Ogrodu Sztuki - trochę jak kopenhaskie Tivoli, trochę jak wyśniony Eden. Będzie tu można spotykać artystów sztuk różnych: klaunów, muzyków, prestidigitatorów.

Kiedy sprowadza się Pan do Wrocławia?

- Lada moment, mój syn 1 września musi zacząć szkołę.

Robert Skolmowski - reżyser, scenarzysta teatralny i operowy. Przygotowywał spektakle w Teatrze Wielkim w Warszawie i Poznaniu, ale też w teatrach Lublina, Lwowa, Wrocławia

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji