Artykuły

Walizki na pawlacz

- Katowice mają jeden teatr instytucjonalny i nie wolno tej przesłanki lekceważyć. Sensowna wydaje mi się zatem koncepcja, znana w świecie jako "Stadt Theater" - teatr miejski, a więc oferujący repertuar możliwie najbardziej - mówi TADEUSZ BRADECKI, nowy dyrektor artystyczny Teatru Śląskiego.

Rozmowa z Tadeuszem Bradeckim - nowym dyrektorem artystycznym Teatru Śląskiego.

Dziennik Zachodni: Trudno zacząć rozmowę od sakramentalnego "Witamy na Śląsku", skoro urodził się pan w Zabrzu...

Tadeusz Bradecki:...całkiem mocno w to Zabrze wrosłem, choć moi rodzice pochodzili ze Lwowa, a ja sam znakomitą część życia spędziłem w Krakowie. Wyjechałem z Zabrza mając 17 lat, ale "jo żech jest stond". Bezapelacyjnie.

Mówi pan gwarą?!

- A jak ja bym przetrwał na podwórku bez znajomości języka kolegów? Z gwarą wiążą się moje wspomnienia z dzieciństwa. Gra w piłkę, wyprawy za miasto. Na łąki, których już zresztą nie ma, w Mikulczycach, w Biskupicach... Do dziś utrzymuję kontakt z przyjaciółmi z Liceum Ogólnokształcącego nr 1 w Zabrzu. Moja rodzina mieszka w Gliwicach, też do niej wpadam. Nie wyemigrowałem stąd, nie mam tego w naturze, ja się tylko czasowo wyprowadziłem.

Od nowego sezonu obejmuje pan kierownictwo artystyczne Teatru im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Bywał pan tu w młodości?

- Bywałem, choć częściej na przedstawieniach Teatru Nowego w Zabrzu, jeszcze za dyrekcji Mieczysława Daszewskiego. Ale w Śląskim pracowałem; parę lat temu na Scenie Kameralnej zrealizowałem sztukę pt. "Glenn" Davida Younga, a na Dużej - "Żołnierza królowej Madagaskaru". Znam tu wielu aktorów i mam nadzieję, że to ułatwi nam współpracę w nowym sezonie. Dwa przedstawienia muzyczne wyreżyserowałem też w Operze Śląskiej: "Widma" Moniuszki, wzbogacone o IV część "Dziadów" Mickiewicza oraz "Requiem" Palestra połączone z operą "Maksymilian Kolbe" Ionesc/Probsta.

Z wykształcenia jest pan aktorem i reżyserem. To młodzieńcze fascynacje zdecydowały, że wybrał pan krakowską szkołę teatralną?

- Podejmując tę decyzję, miałem blade pojęcie o aktorstwie. Jeśli już, to interesowała mnie raczej poezja. Do szkoły teatralnej zdawałem za namową przyjaciół, chyba dla sprawdzenia siebie. Rodzice nic nie wiedzieli aż do ostatniego etapu egzaminów, jednocześnie zdawałem bowiem na wydział lekarski Śląskiej Akademii Medycznej. I dostałem się!

Może byłby z pana świetny chirurg?

- Nigdy nie żałowałem swojego wyboru. To nie miałoby sensu.

Tym bardziej że pańska aktorska kariera rozwijała się błyskawicznie. Natychmiast po studiach został pan zaangażowany do Starego Teatru, a za rolę w "Amatorze" Kieślowskiego otrzymał pan nagrodę tygodnika "Film"...

- :...i jeszcze kilka innych nagród. Końcówka studiów i pierwsze lata po nich to był fantastyczny okres w moim zawodowym życiu. Z teatru pędziłem do telewizji, z telewizji na plan filmowy, a z planu znów do teatru, w którym rzeczywiście nagrałem się za wszystkie czasy. Mimo to natychmiast po skończeniu wydziału aktorskiego zdecydowałem się na studiowanie reżyserii. Ciągnęła mnie ta dziedzina teatralnej roboty, a i nie miałem złudzeń, co do moich warunków.

Po tylu pochwałach i wyróżnieniach?

- Patrzyłem realistycznie. Nie jestem najwyższego wzrostu, głos mam taki sobie. Może idealnie nadawałem się do ról zahukanych inteligentów w kinie moralnego niepokoju, ale do jakich jeszcze? A co w teatrze? Poza tym, jak mówię, czułem, że w reżyserii spełnię się bardziej.

Nie do końca w to wierzę, bo gra pan w filmach do dziś, ale niech będzie. A co ze słabością do literatury? Napisał pan i wyreżyserował w Starym Teatrze "Wzorzec dowodów metafizycznych", który został entuzjastycznie przyjęty.

- Najpierw na pisanie nie miałem czasu. A teraz... też nie mam czasu.

Reżyseria przyniosła za to pasmo sukcesów i kolejnych nagród. Zrealizował pan wiele znakomitych przedstawień, które wielu widzów pamięta do dziś, choćby "Fantazego", "Wiosnę Narodów w Cichym Zakątku", "Pana Jowialskiego", "Woyzecka" czy inscenizacje komedii Szekspirowskich. Szalona różnorodność.

- No, to wróćmy do Starego Teatru, w którym się wychowałem, ukształtowałem artystycznie i dojrzałem. Pracowałem w nim ćwierć wieku, a to coś więcej niż etat. Przeszedłem wszystkie stopnie wtajemniczenia; byłem aktorem, asystentem, reżyserem, dramaturgiem, a w końcu dyrektorem naczelnym i artystycznym tej sceny. Jeśli nie zabrzmi to pretensjonalnie - Stary Teatr był dla mnie szkołą, domem, miejscem spotkań z przyjaciółmi, widownią sukcesów i pomyłek. Tam nauczyłem się też doceniać bogactwo, jakie oferuje literatura dramatyczna. W teatrze interesuje mnie praktycznie każda forma. Lubię teatr "teatralny", nie ukrywający swojej istoty, swojej specyfiki

Od wielu lat pracuje pan też poza granicami kraju. Ostatnio wyjątkowo intensywnie. Gdzie pana nosiło?

- Szczerze mówiąc po całym świecie. Reżyserowałem w Stanach Zjednoczonych, we Włoszech, Francji, Austrii, ale najczęściej w Kanadzie. W 1992 roku pojechałem tam pierwszy raz, żeby poprowadzić warsztaty teatralne na temat Gombrowicza. No i wracam teraz praktycznie co roku; zrealizowałem w Kanadzie kilkanaście przedstawień. To są szalenie interesujące doświadczenia, bo każdym kraju trochę inaczej pracuje się z aktorem, inne są oczekiwania publiczności, inna wreszcie organizacja teatralnego przedsiębiorstwa.

Wykorzysta pan te doświadczenia w kierowaniu Teatrem Śląskim? Wiem, że wciąż pracuje pan nad repertuarem i dopiero za kilka tygodni będzie on gotowy, ale proszę powiedzieć najogólniej, jaki artystyczny wyraz chciałby pan nadać naszej scenie.

- Katowice mają jeden teatr instytucjonalny i nie wolno tej przesłanki lekceważyć. Sensowna wydaje mi się zatem koncepcja, znana w świecie jako "Stadt Theater" - teatr miejski, a więc oferujący repertuar możliwie najbardziej różnorodny. Na Śląsku powstaje dużo scen alternatywnych, prywatnych itp., a to znaczy, że możemy się uzupełniać w swoich propozycjach. Nie ma zresztą niczego gorszego niż niemądra konkurencja w tej mierze.

Teatr zawodowy ma jednak większe możliwości, choćby organizacyjne i jednak bardziej zróżnicowaną w swoich oczekiwaniach publiczność.

- Otóż to! Dlatego warto powalczyć o pozycje, którymi ta publiczność będzie zainteresowana. Jednych przyciągnie klasyka polska i światowa, innych - sztuki współczesne, a jakaś część widzów zechce zobaczyć dobrą komedię. To jest dziś kilkumilionowa aglomeracja, Śląsk zupełnie inny od tego, jaki pamiętam; to prężny ośrodek akademicki. W Katowicach musi być teatr otwarty dla każdego. Myślę, że będzie u nas miejsce i dla scenicznego eksperymentu, i dla spektakli tradycyjnych, opartych na znaczeniu i urodzie słowa. Jestem właśnie w trakcie rozmów z reżyserami, których chciałbym zaprosić do współpracy.

Będzie wśród nich Tadeusz Bradecki?

- Cóż, wypadałoby się chyba przywitać z publicznością... Przecież cieszę się, że tu wróciłem.

Pamięta pan moment podjęcia decyzji?

- Na jakimś lotnisku spojrzałem na walizki i pomyślałem: nadszedł już czas, żeby wrzucić je na pawlacz. Wystartuję w konkursie na dyrektora artystycznego Teatru Śląskiego. Namawiali mnie do tego katowiccy aktorzy, a to był ważny atut. I wystartowałem.

***

Tadeusz Bradecki - aktor, reżyser, autor. Absolwent wydziałów: aktorskiego (1977) i reżyserii dramatu (1981) krakowskiej PWST. Aktor Starego Teatru w Krakowie (1977-1982), etatowy reżyser tego zespołu (1982-1990 i 1996-2003) oraz jego dyrektor naczelny i artystyczny (1990-1996). Reżyserował m.in. w: Starym Teatrze w Krakowie, Operze Śląskiej w Bytomiu, Operze Krakowskiej oraz za granicą, m.in. we Włoszech i Kanadzie. Autor dramatów: "W piaskownicy", "Wzorzec dowodów metafizycznych", "Saragossa".

Laureat wielu nagród.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji