Artykuły

Umiem się z siebie śmiać

- Za swój sukces uważam jedno, że cały czas trwam w tym zawodzie. Można szybko zabłysnąć i równie szybko zgasnąć, a ja przez te 40 lat w aktorstwie pracuję, czuję się potrzebna, staram się rozwijać. To jest dla mnie najważniejsze - mówi MAGDALENA ZAWADZKA, aktorka warszawskiego Teatru Ateneum.

MAGDALENA ZAWADZKA, ciągle młoda, Skorpion, jedna z najpopularniejszych aktorek swojego pokolenia. Zanim ukończyła PWST w Warszawie (dyplom w 1966 roku), zagrała jako 17-latka w filmie "Spotkanie w Bajce", a jako studentka w kolejnych: "Wojna domowa", "Rozwodów nie będzie", "Późne popołudnie", "Pieczone gołąbki", "Mocne uderzenie". W znakomitym "Sublokatorze" napisano specjalnie dla niej rolę Małgosi. Jej postacie to dziewczyny beztroskie, zalotne, śmiałe, bez kompleksów. Najbardziej popisową rolą była jednak Basia Wołodyjowska w "Panu Wołodyjowskim", w której przeistoczyła się z czupurnej dziewczyny w tragicznie doświadczoną przez los kobietę. Dzięki tej roli została najpopularniejszą aktorką 1970 roku, zdobyła Złotą Maskę, dwie srebrne i tytuł gwiazdy filmowej roku. Rolą najtrudniejszą była Lady Makbet w telewizyjnym "Makbecie" Andrzeja Wajdy. Przekroczyła w niej wielki próg aktorski, a w sobie odkryła coś, co procentowało jej we wszystkich następnych rolach. Była aktorką Teatru Dramatycznego, Teatru Polskiego, od 1992 roku jest w Teatrze Ateneum w Warszawie. Gra także w licznych serialach (m.in. "Przygody Pana Michała", "Z pianką czy bez", "Fitness Club", "Na dobre i na złe", "Samo życie", czy ten najnowszy -"Magda M."). Na dużym ekranie oglądamy ją w komedii "Ryś" (sprzątaczka Kocur). Jest autorką felietonów w magazynie "Kobieta i Styl" oraz książki "Kij w mrowisko". W 1998 roku odcisnęła dłoń w Alei Gwiazd na Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach. W tym roku na Festiwalu "Gala Gwiazd" w Międzyzdrojach brawurowo zagrała bohaterkę sztuki "Chwile słabości", przygotowaną na jej jubileusz 40-lecia pracy.

Pani mąż Gustaw Holoubek powiedział niedawno: "Żyję z dnia na dzień i konsumuję z życia to, co ono przynosi, za każdym razem dokonując wyborów, które są dla mnie korzystne". Pani żyje i myśli podobnie?

- Oczywiście! W przeciwnym razie nie wyobrażałabym sobie naszego związku. Tym bardziej że mamy to dane od losu, bo od początku znajomości wiedzieliśmy, że myślimy i czujemy tak samo, i to samo nam się podoba lub nie podoba.

A jeżeli zdarza się, że miewacie różne zdania na ten sam temat...

- To też bardzo dobrze. Ale generalnie podpisuję się pod wszystkim, co mówi mój mąż.

Podobno jest pani bardzo opiekuńczą żoną?

- Staram się, ale nie mam w sobie duszy samarytanki, natomiast wiem, że rodziną trzeba się opiekować. Ona mi się tym samym odwzajemnia. Jesteśmy kochającą się rodziną i wszyscy chcemy sobie nawzajem służyć. Rozumiemy się bez słów. Jasiek, nasz syn, jest wielką miłością naszego życia.

Do którego z rodziców Jan Holoubek jest bardziej podobny?

- Jest wielką mieszanką nas obojga. Ale jest za blisko mnie, żebym mogła złapać jakiś dystans do niego.

Dlaczego Jan wybrał wydział operatorski, a nie aktorski?

- Takie miał zainteresowania od początku. Już jako 14-letni chłopiec kręcił filmy kamerą. Zamieniał ją ciągle na nową, lepszą, bo poczuł w sobie potrzebę widzenia świata okiem kamery. Konsekwentnie to w sobie rozwijał. Już 6 lat jest po studiach operatorskich i niedawno dostał I nagrodę za film dokumentalny "Słońce i cień" na Festiwalu Filmowym w Koszalinie. Sam napisał scenariusz i sam go wyreżyserował. Zrobił zdjęcia do "Króla Edypa" dla Teatru TVR Teraz robi "Wyzwolenie" Wyspiańskiego z Maciejem Prusem. Przygotowuje oświetlenie do spektakli teatralnych. Kręci filmy reklamowe, dokumenty. Jeszcze nie zadebiutował w fabule, ale teraz jest to dość trudne.

Syn dorósł i odszedł z domu. Jak pani to przeżyła?

- Był to przykry moment, ale byłam do niego przygotowywana przez 4 lata, gdy studiował na Wydziale Operatorskim PWSFTW w Łodzi. Miałam świadomość, że będzie chciał prowadzić własne życie. Teraz mieszka z narzeczoną.

A propos. Przecież pani jeszcze wcześniej odeszła z rodzinnego domu.

- Miałam 19 lat, gdy wyszłam za mąż i dlatego odeszłam z domu. Może dlatego doskonale rozumiem Jaśka. Moi rodzice też mnie rozumieli.

Jaki był pani dom rodzinny?

- Bardzo wcześnie musiałam być samodzielna, właściwie od dzieciństwa, bo oboje rodzice pracowali. Myślę, że to mi na dobre wyszło. Już wtedy stosowałam zasadę: "Najpierw sama sobie poradź, a dopiero potem proś o pomoc". Znam osoby, które ciągle czekają, że ktoś coś za nich zrobi, załatwi, zajmie się nimi. Poza tym, mój dom był cudowny, w nim para kochających się młodych rodziców, wykształconych, mądrych, serdecznych, wyrozumiałych, nowoczesnych... Bawiłam się w pięknych ogrodach koło naszego domu, wypielęgnowanych przez ojca, który miał tzw. zielone ręce, bo wszystko, czego się tylko dotknął, pięknie rosło. Ja odziedziczyłam to po nim. Jestem jedynaczką.

Jaki dom udało się pani później stworzyć?

- Troszkę inny, może bardziej zwariowany, dlatego że to dom aktorów, pracujących o różnych porach dnia. Atmosfera w nim jest artystyczna. Co nie znaczy, że nie ma tu tego wszystkiego, co tworzy sympatyczną i ciepłą aurę, która powoduje, że chce się do niego wracać. Nasze gusta są podobne, więc nie było problemów z urządzeniem naszego domu. Ludzi bardzo łączy stół i rozmowy. Staram się o tym pamiętać.

Jak rodzice przyjęli wiadomość, że zdecydowała się pani poślubić starszego od siebie o ponad 20 lat Gustawa Holoubka?

- Najpierw byli tym przestraszeni, ale gdy poznali mojego przyszłego męża, to zrozumieli, dlaczego różnica wiekowa nie ma dla mnie żadnego znaczenia.

Jak się poznaliście?

- Spotkaliśmy się w Teatrze Dramatycznym, w którym rozpoczęliśmy próby do sztuki "Życie jest snem" Calderona.

Pani mąż powiedział, że ta wiadomość wzburzyła wszystkich jego znajomych...

- Pamiętam, jak jego rówieśnicy mówili, że zaangażował się w związek, w którym ja, jako dużo młodsza osoba, mogę nie dotrzymać mu wierności, że szybko go porzucę. Jak się okazało, bardzo się mylili.

A pani przyjaciółki, nie szeptały podobnych uwag?

- Nie miałam takich przyjaciółek. Mam raczej znajomych, których bardzo lubię, z którymi jestem blisko. Przyjaźnię się z kilkoma osobami spoza środowiska.

Gustaw Holoubek powiedział, że posiada pani wysoko wykształcony zmysł praktyczny. Na czym to konkretnie polega?

- Proszę sobie wyobrazić, że ja w ogóle nie posiadam zmysłu praktycznego. Ale mąż widzi, jak ja się bardzo staram, docenia to, ponieważ sam również nie ma żadnego zmysłu praktycznego.

Udaje się pani?

- Jak widać tak, bo jak się chce, to się wszystko może.

Przy pani wciąż dużej zajętości zawodowej?

- Jestem zajęta także domowo, rodzinnie. Lubię podróże. A gdy nie jestem zajęta pracą zawodową, to ani przez chwilę się nie nudzę. Zawsze sobie coś znajdę i mój dzień jest dobrze wypełniony.

Zatrzymajmy się na pani pracy aktorskiej. Wszyscy widzieliśmy, jak pani aktorstwo dojrzewało razem z panią, bo śledziliśmy ten proces od początku pani wspaniałej kariery, czyli już od 17 roku życia, gdy zagrała pani w filmie "Spotkanie w Bajce". Czy za sukces uważa pani to, że nie zawsze była obsadzana zgodnie ze swoimi warunkami psychofizycznymi?

- Sama nie wiem, co to są warunki psychofizyczne, kto i jak nas widzi, obsadzając w filmie, telewizji czy teatrze. Ale faktem jest, że im bardziej różnorodne role grałam, tym bardziej się z tego cieszyłam. Za swój sukces uważam jedno, że cały czas trwam w tym zawodzie. Można szybko zabłysnąć i równie szybko zgasnąć, a ja przez te 40 lat w aktorstwie pracuję, czuję się potrzebna, staram się rozwijać. To jest dla mnie najważniejsze.

Najtrudniejsze zadanie dla pani to karkołomnie trudne role: Lady Makbet w "Makbecie" i Kuma Ubowa w "Królu Ubu". Czy tak?

- Potwierdzam trudność obu zadań, z tym że Kuma Ubowa jest karykaturą Lady Makbet. Role zarówno trudne, jak i efektowne. Tę pierwszą zagrałam jako bardzo młoda aktorka, z niedużym doświadczeniem, za to pod kierownictwem Andrzeja Wajdy. W "Królu Ubu" w reżyserii Kazimierza Dejmka zagrałam w Teatrze Polskim. Ale nie tylko te dwie role mnie ogromnie satysfakcjonowały, bo cały czas gram coś, co daje mi wielką przyjemność, bo za każdym razem jest to coś trochę innego. Ostatnio grałam w sztuce "Vincent i Urszula" w Teatrze Ateneum. Rzecz o słynnym malarzu Vincencie van Goghu. Młody początkujący malarz zakochuje się w starszej od siebie kobiecie. W roli van Gogha młody aktor Rafał Mohr, a reżyserowała Barbara Sass-Zdort. Ostatnio gram w psychologicznych komediach, ale z nutką powagi, jak np. "Małe zbrodnie małżeńskie", czy "Chwile słabości". W tym zawodzie nie ma rzeczy łatwych, bo do każdego zadania trzeba się przyłożyć, czy to do roli dramatycznej, czy do piosenki kabaretowej. Ponieważ lubię pracować, nie narzekam.

Od samego początku była pani charakterystyczną aktorką?

- Tak. Czy przypomina pan sobie filmy "Sublokator", "Rozwodów nie będzie"? Nigdy nie byłam typową amantką. Nie bałam się pobrzydzić, ośmieszyć. Mam do siebie dystans i sama się z siebie śmieję.

Także w telewizji?

- Grałam bardzo wiele w Teatrze Telewizji, w programach rozrywkowych, poetyckich, kabaretach. Od telewizji otrzymywałam wspaniałe propozycje. W filmie, gdy zagrałam w "Panu Wołodyjowskim", a później w "Mazepie", grałam później mniej ciekawe role, bo film mnie nie rozpieszczał. Moją ostatnią rolą filmową jest sprzątaczka Kocur w "Rysiu".

Jak potraktowała pani propozycję pisania felietonów?

- Przez siedem lat pisałam felietony w "Kobiecie i Stylu" i traktowałam to jako wielkie wyzwanie i ogromną przyjemność. One zmuszały mnie do zupełnie innego patrzenia na wszystko, co mnie otacza. Zrozumiałam, że zabawa słowem może być czymś fascynującym.

Po drodze była też pani autobiografia. Czym inspirowana?

- Wydawnictwo uznało, że wydanie moich felietonów w formie książkowej wzbogacone luźną biografią wyjdzie na dobre książce. Postanowiłam napisać o swoim życiu do momentu wyjścia za mąż za Gustawa Holoubka. Zamknęłam autobiografię "Kij w mrowisko" na okresie swojej młodości.

Dlaczego pominęła pani bogaty w wydarzenia okres późniejszy?

- Młodość jest etapem całkowicie zamkniętym, w którym nie można niczego poprawić. W niej wszystko jest wydarzeniem niepowtarzalnym. Wiek średni jest rozdziałem ciągle otwartym.

W 1970 roku została pani "Aktorką Roku". Jak czuje się najpopularniejsza ongiś aktorka w Polsce, gdy wraz z upływem czasu przestaje nią być?

- Nie można być ciągle najpopularniejszą, to jest niemożliwe. Mam Złotą i Srebrne Maski popularności oraz szereg innych nagród, które otrzymywałam przez lata pracy. Nie zabiegam o nieustanną popularność, nie robię nic na siłę, płynę z nurtem, który mnie niesie. Nie interesuje mnie tania popularność.

Widzę, że pani wyraźnie rozgranicza popularność od uznania.

- Ideałem jest, jeżeli jedno z drugim się łączy. Jeśli popularność jest wsparta autentycznym dorobkiem, to jest to coś wspaniałego! Przykładem jest mój mąż.

Ale pani nadal potrzebuje potwierdzenia swojej wartości w oczach ludzi?

- Oczywiście, że czekam na takie potwierdzenie. Wykonuję zawód, który adresowany jest do ludzi. Nie gram dla siebie lub sama ze sobą. Swój zawód mogę realizować tylko poprzez ludzi. Jeżeli w ich oczach widzę akceptację, uznanie, to jest dla mnie wielka nagroda.

Bez tego nie zdołałaby pani utrzymać się tak długo w zawodzie.

- Chyba tak, bo to publiczność potwierdza chęć oglądania mnie, przychodząc na spektakle z moim udziałem.

Co jeszcze dodaje pani skrzydeł?

- Fakt, że umiem znaleźć w każdej chwili swojego życia bardziej coś na tak, aniżeli na nie. Staram się zauważać wszystko to, co dobre i piękne i czerpać z tego energię. Sama tworzę sobie małe szczęścia. Jestem niepoprawną optymistką i miłośniczką życia.

Co obecnie ceni pani sobie najbardziej?

- To, że moja praca jest szanowana przez ludzi, że otrzymuję od nich tego dowody, także udane życie rodzinne, kochających ludzi wokół siebie. Wierzę, że to, co piękne, jest jeszcze przede mną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji