Artykuły

Buntownicy z Kalambura

- Byliśmy młodymi ideowcami, dotykaliśmy tabu, zarówno politycznego, jak i artystycznego. O wielu rzeczach mówiliśmy nie wprost, ale publiczność i tak wiedziała, o co chodzi - wspomina Włodzimierz Herman, współtwórca wrocławskiego Teatru Kalambur w rozmowie z Katarzyną Kamińską.

Katarzyna Kamińska: Kalambur lat sześćdziesiątych był miejscem...

Włodzimierz Herman: Spotkania potrzeb publiczności i nas - młodych twórców. My spełnialiśmy się artystycznie, a widownia potrzebowała tego rodzaju ekspresji. Byliśmy wtedy ideowcami, poszukiwaliśmy własnych dróg zarówno w warstwie formy, jak i treści. Dotykaliśmy artystycznego i politycznego tabu. Oczywiście jako teatr studencki mogliśmy pozwolić sobie na więcej niż teatry repertuarowe, ale i tak, by nie drażnić cenzury, wiele kwestii poruszaliśmy nie wprost. Udało nam się zachować przy tym dość wysoki poziom artystyczny i wypracowaliśmy specyficzny, bardzo wymowny język. To wisiało w powietrzu. Na nasze dramaty, kabarety czy teatr poezji przychodzili studenci i młoda inteligencja, ale też dojrzali widzowie, np. stali bywalcy Teatru Polskiego.

Ta praca, cały czas jednak amatorska, ukształtowała Pana jako twórcę?

Zdecydowanie tak. Kalambur pozostawił niezatarty ślad na moim guście, estetyce, w jakiej tworzę, doborze repertuaru. Często wybieram teksty mało popularne, które sam na potrzeby teatru dramatyzuję. W późniejszej pracy - już nieamatorskiej - doświadczenia Kalambura czasem mnie ograniczały, czasem pomagały.

Po przejściu do teatru zawodowego zmieniła się Pańska wizja teatru?

Niezmienne, zresztą do dziś, pozostało moje nastawienie do teatru. Zawsze szukałem w nim sposobu na wyrażenie siebie, nie zarabianie pieniędzy. Pracę reżysera w teatrze zawodowym różni przede wszystkim sposób prowadzenia aktora. Teatr amatorski daje reżyserowi dużo swobody. W Teatrze Polskim musiałem nauczyć się tego, że aktor ma swoje kompetencje i są obszary, na które nie mam wstępu. Mogę jedynie sugerować. Już w Kalamburze wypracowałem sobie jednak metodę intelektualnej rozmowy z aktorem i przy niej pozostałem. Oczywiście jednym to odpowiadało, innym nie.

Przyjeżdża Pan do Polski, prezentując duńskich klasyków, jak Kierkegaard. W Danii wystawiał Pan naszych autorów: Mrożka i Różewicza. Duńczycy lubią polski dramat współczesny?

Mrożek był w Danii dość popularny, szczególnie "Tango". Różewicz, bardziej elitarny, mniej. Nie chciałbym generalizować, bo to, co obserwuję, to tylko mały wycinek całości, ale myślę, że Duńczycy nie do końca rozumieją polski dramat. Głównie dlatego, że ich podejście do teatru jest inne - dla nich to głównie rozrywka. Oczywiście służy ona pewnym ideom, jednak to coś zupełnie innego niż nasz wszechobecny etos romantyczny. Myślę, że polski teatr jest dla nich ciekawy, ale zawsze pozostanie obcy.

Co zaprezentuje Pan w środę?

To będzie kameralne spotkanie, odczytam na nim fragmenty "Erasmusa Montanusa" Ludviga Holberga, klasyka dramatu osiemnastowiecznego duńsko-norweskiego. Przetłumaczyłem tę sztukę na polski, nie myśląc o realizacji scenicznej, choć jej nie wykluczam. To po prostu bardzo zabawna opowieść o sporze na temat tego, czy ziemia jest płaska czy okrągła. Nieco ją zaadaptowałem, uwzględniając to, że Polacy i Duńczycy to narody o odmiennej mentalności.

Dlaczego zdecydował się Pan na emigrację?

Nie ukrywam, że wyjechałem w związku z falą antysemityzmu wywołaną wydarzeniami marca 1968 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji