Artykuły

Łódź. Aktorzy wspominają Jacka Chmielnika

Artyści łódzkich scen wspominają zmarłego tragicznie w środę (22 sierpnia) Jacka Chmielnika.

Jacek Chmielnik przygodę z aktorstwem rozpoczął w rodzinnej Łodzi. Tutaj ukończył Państwową Wyższą Szkołę Filmową Telewizyjną i Teatralną, broniąc dyplom w 1975 r. Jeszcze jako student stanął na deskach Teatru Jaracza, by zagrać rolę Janusza Kotowicza w spektaklu Jana Maciejowskiego "Popiół i diament". Po studiach przeniósł się do Warszawy i grał przez dwa sezony w Teatrze Ateneum. W 1978 r. wrócił na trzy lata do Teatru Jaracza. Widzowie pamiętają go jednak najlepiej z ról w dwóch częściach komedii "Vabank" Juliusza Machulskiego i "Kingsajzie" tego samego reżysera. Chmielnik prowadził też w TVP teleturniej "Kochamy polskie seriale".

Był związany ze scenami całej Polski, m.in. Warszawy, Krakowa, Poznania, Wrocławia, Kalisza, Białegostoku, Kielc, Gliwic. Miał na koncie wiele nagród i wyróżnień aktorskich, m.in. Złotą Maskę, którą łódzcy krytycy wręczyli mu za rolę marszałka Józefa Piłsudskiego w "Dyktatorze" Zenona Janusza Michalskiego. Ale Jacek Chmielnik nie tylko grał. W latach 1993-96 był dyrektorem Teatru Nowego w Łodzi, w kolejnym sezonie reżyserem w Teatrze Powszechnym. Poza tym pisał dramaty, malował, prowadził restaurację Grube Ryby w Zabierzowie pod Krakowem.

Chmielnik miał żonę i dwójkę dzieci. Jego syn Igor poszedł w ślady ojca. Studiuje na trzecim roku aktorstwa w łódzkiej filmówce.

Wspomnienia dla "Gazety"

Waldemar Wilhelm, dyrektor Teatru Lalki i Aktora Pionokio

Przez cztery lata byłem opiekunem Jacka w szkole filmowej, reżyserowałem z nim kilka spektakli, spotkaliśmy się też w Kaliszu i Białymstoku. Pamiętam go jeszcze z egzaminów, bo zdecydowanie się wyróżniał. Był świetnie przygotowany, miał wiele zainteresowań, szerokie horyzonty. Od początku był partnerem w pracy: zawsze w czołówce, bardzo aktywny, przekorny jako artysta, odważny. Zawsze miał własne zdanie i nie bał się go bronić. Zapamiętałem go jako człowieka wszechstronnie utalentowanego, był np. świetnym pływakiem, skończył liceum sportowe. Kiedy realizowaliśmy spektakl dyplomowy w szkole "Turandot księżniczka chińska" wg Carlo Gozziego Jacek nie tylko grał jedną z głównych ról, ale był autorem piosenek i tekstów. Był pasjonatem sztuki, motorem zespołu. Kierował nim taki niespokojny duch, dlatego dużo robił, reżyserował, pisał. Czasem zwracał się do mnie, swojego belfra, o radę i pomoc, choć nie zawsze łatwo nam się współpracowało. Wiadomo, że kiedy się spotkają dwie artystyczne indywidualności, trzeba się boksować. Jego śmierć to olbrzymia strata dla polskiej kultury i sztuki, zwłaszcza że nadeszła w momencie rozkwitu jego talentu i dojrzałości. Zawsze był na czele i tak będę o nim pamiętał.

Ireneusz Czop, aktor Teatru Jaracza

Z Jackiem przyjaźniliśmy się zawodowo i prywatnie. Grałem w większości jego spektakli, także w adaptacjach jego dramatów, np. w "Giewoncie". To przy nim zdobywałem pierwsze aktorskie szlify, zaraz po szkole. Jacek zobaczył mnie na próbie w Teatrze Nowym i od razu zaproponował, żebym został. Postawił na mnie, zaufał mi i jestem mu za to ogromnie wdzięczny. Za czasów jego dyrekcji praktycznie nie schodziłem ze sceny, grałem po 40 spektakli w miesiącu, byłem też jego asystentem. Nawet później, kiedy każdy z nas poszedł w swoim kierunku, zawsze o mnie pamiętał, proponował role w spektaklach. Był bardzo lojalnym przyjacielem. Spędzaliśmy razem dużo czasu, bywało, że nasze rozmowy przeciągały się do rana. Nauczyłem się przy nim podstaw aktorskiego rzemiosła. On pierwszy zwrócił mi uwagę na znaczenie koncentracji w pracy aktora, mówił o strukturze świadomości aktorskiej, dużo uwagi poświęcał artykulacji i plastyce słowa. Jako reżyser wprowadzał dyscyplinę, wymagał, uczył nas higieny pracy, ale był przy tym bardzo pozytywny. Był prawie na każdym spektaklu, wspierał nas. To był człowiek niezwykłej energii, ognia, spontaniczności. Nigdy nie zasypywał gruszek w popiele, nie pauzował. Stworzył fajną grupę młodych ludzi, z którymi dużo robił. Zawsze nam powtarzał, żeby iść do przodu, nie odpuszczać, żegnał się z nami harcerskim "czuwaj!". Był takim człowiekiem renesansu: grał, reżyserował, pisał dramaty - zresztą jego "Romanca" była przez pewien czas najczęściej graną polską sztuką - malował, grał na gitarze, pisał felietony humorystyczne, m.in. dla Marcina Dańca, próbował sił w operetce, musicalu, prowadził knajpę w Krakowie, bo posiadał przy tym niezły zmysł marketingowy. Przy tym miał świra na punkcie rodziny, wychował dwójkę wspaniałych dzieciaków, bardzo kochał żonę. Był naprawdę dobrym człowiekiem. Kiedy ktoś miał prywatne problemy, a on mógł pomóc, zawsze to robił. Miał poza tym moralny kręgosłup, nie ze wszystkimi się układał. Był dla mnie autorytetem i jako człowiek, i jako artysta. Właściwie to był dla mnie jak starszy brat, bardzo wiele mu zawdzięczam. Był super człowiekiem.

Ewa Pilawska, dyrektor Teatru Powszechnego w Łodzi

Jacek Chmielnik pracował w sezonie 1996/97 w Teatrze Powszechnym jako reżyser. Był to wynik administracyjnego połączenia naszego zespołu z zespołem Teatru Nowego. Sytuacja była wtedy bardzo trudna.

Znaliśmy się znacznie wcześniej. Pamiętam Jacka jeszcze z premiery jego dramatu "Romanca" w Teatrze Nowym. To było za dyrekcji Jerzego Huczka. Staliśmy obok siebie za kotarą przy wejściu na małą salę. Był tak podekscytowany, że odwracał uwagę od tego, co się dzieje na scenie. W ogromnych emocjach mówił z pamięci tekst razem z aktorami, przeżywał razem z nimi, był każdą z trzech postaci.

Był człowiekiem całkowicie oddanym sztuce, czuł, że ma misję do spełnienia. Skompletował świetny zespół aktorski z Ireneuszem Czopem, Wojciechem Majchrzakiem, Andrzejem Brygiem, Adamem Marjańskim, Jolantą Jackowską, Kingą Zabokrzycką, Agnieszką Greinert, Beatą Olgą Kowalską, Janem Wojciechem Poradowskim, Mirosławem Siedlerem czy Małgorzatą Flegel. Jako dyrektor Teatru Nowego potrafił fantastycznie zapalać ludzi, był absolutnie oddany teatrowi, zespół go kochał i co ważne - wierzył mu. Był takim ojcem wszystkich swoich aktorów, miał z nimi bliski kontakt, dbał o zespół. Czuł ten rodzaj pozytywnego "zakręcenia", odważnie sięgał po repertuar, stać go było na kontrowersyjne decyzje, bo zawsze zachowywał uczciwość wobec siebie i teatru. Pamiętam, że bardzo cierpiał z powodu rozłąki z żoną i dziećmi, jego dom był w Krakowie, ale wiedział, że i tu robi rzecz ważną, wartą wysiłku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji