Artykuły

Historia rykoszetem. Rozmowa z Antonim Winchem

Dorota Jovanka Ćirlić: Czemu postanowił pan napisać sztukę na konkurs ogłoszony przez Ośrodek KARTA i "Dialog"?

Antoni Winch: Od dawna chciałem napisać sztukę, która trafiłaby do Dialogu. Wysyłałem teksty, bez sukcesu. A formuła tego właśnie konkursu bardzo mnie zaciekawiła, zmuszała, co rzadkie, do ciekawej rozmowy o historii. Chodziło o wykorzystanie źródeł, tekst dla publiczności miał być w teatrze okazją do żywego obcowania z historią. To właśnie było ciekawe, żywe zetknięcie z historią, bo wcześniej każda przestrzeń, w której mogliśmy obcować z historią, była raczej martwa. Wiało nudą. Przełomem było Muzeum Powstania Warszawskiego. Konkurs, o którym mowa, proponował właśnie ten żywy stosunek do historii. Pomysł na sztukę zrodził się dość szybko. Nie przesiadywałem w archiwach, ale w Karcie znalazłem wystarczającą inspirację. Tam naprawdę można spotkać takie historie, na których można wiele nadbudować, ale tak naprawdę to one już same przez się są dramatem!

Ufa pan faktom?

Gdybym był historykiem, na takie rzeczy, jakie zrobiłem w swojej sztuce, nigdy bym sobie nie pozwolił. To przecież tylko luźna interpretacja. Nie tak, jak na Scenie Faktu Teatru Telewizji, który jest wiernym odtworzeniem historii, ale brak w nim dramatyzmu, który mógłby wciągnąć widza, który by go zaskoczył. Choćby spektakl o Ince, pielęgniarce AK. We wprowadzeniu do widowiska dowiadujemy się wszystkiego o bohaterce, spektakl jest już tylko ilustracją. Pisząc Refren, sięgnąłem do historii, ale chciałem zaskoczyć czytelnika (i widza). Nie tylko przepowiedzieć fakty. Dramat nie ma naśladować, ma przetwarzać.

Jaki pan i pańscy koledzy macie stosunek do historii?

Na ogół luźny. Nie zaczytywaliśmy się, nie studiowaliśmy od a do zet Karty. Historia była i wciąż jest przedmiotem szkolnym. Ja sam miałem nauczycielkę, która wprawdzie wymagała wiele, ale historią zaciekawić nie potrafiła. Dlatego do historii podchodzę z dystansem. Kiedy już zaczynam coś czytać, poznawać, wciągam się, ale to nie jest tak, że o historii myślę nieustannie. W starszych pokoleniach było chyba inaczej, oni mieli większą świadomość, skąd przyszli, kim są. Moje pokolenie, o ile mam prawo wypowiadać się w jego imieniu, nie ma potrzeby uzyskania takiej świadomości, po prostu jej nie chce. Cała ta lustracyjna gmatwanina, dawne rozgrywki Urzędu Bezpieczeństwa i te obecne - polityczne - napawają młodych ludzi wstrętem do historii, który po części bierze się pewnie z jej niezrozumienia. Z historii można się wiele nauczyć. Uświadomiłem to sobie przy okazji tego konkursu. Poznałem historię heroiczną i tę mniej bohaterską, został przecież gdzieś w dokumentach pijany oddział AK, który chodził po lesie i wpadł w zasadzkę.

Historia w takich spotkaniach staje się bardziej ludzka?

Historia staje się powieścią.

Wybrał pan Akademię Teatralną, bo chce pan pisać sztuki?

Dokonałem wyboru dwa lata temu. Miałem zainteresowania, jak to się mówi, humanistyczne, ale nie chciałem iść na polonistykę. To miały być ciekawsze studia, choć, jak mówiono, po nich nie ma widoków na pracę. Przyznaję, nudno nie jest. Zajęć z pisania nie ma, ale z tego, czego się uczymy, można coś wynieść, nauczyć się czegoś "rykoszetem". Na przykład bardzo mi pomogły zajęcia o teatrze skandynawskim z profesorem Lechem Sokołem, który opowiadał, jak Ibsen konstruował swoje dramaty. Choć nie wzorowałem się na jego "metodzie", to fakt, że miałem okazję do pewnego stopnia ją poznać, zmienił mój sposób patrzenia na utwór dramatyczny, sprawił, że poczułem się pewniej, gdy przyszło mi zapisywać czyste kartki.

Zatem studia nie przeszkadzają?

Na pewno nie.

Rozmawiała Dorota Jovanka Ćirlić

Antoni Winch, ur. 1986, student drugiego roku Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. W 2005 roku wygrał konkurs im. Andrzeja Wanata zorganizowany przez miesięcznik Teatr na recenzję z wybranego przedstawienia granego wtedy w teatrach. Napisał o spektaklu Zapasiewicz gra Becketta; konkurs ogłoszony był pod hasłem: Zadebiutuj w Teatrze, ale do recenzenckiego debiutu nie doszło. Nie współpracuje teraz z żadną redakcją, czeka na propozycje. Ważni są dla niego między innymi Beckett, Ionesco, Ibsen, Strindberg, Mrożek, Witkiewicz, Nowaczyński. Ostatnio zachwycił się przedstawieniem Słomkowego kapelusza w reżyserii Piotra Cieplaka. Zdaniem Wincha moc wykreowanego przezeń świata jest godna podziwu, godna zazdrości, godna naśladownictwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji