Artykuły

Zdarzenia. Dzień pierwszy

Młodzi, zdolni, z artystycznym zacięciem, już po raz ósmy mają szansę udowodnić, że warto. Że warto stawiać na świeżość, kreatywność i novum w teatrze i w formach z jego pogranicza - o VIII Międzynarodowym Festiwalu Działań Teatralnych i Plastycznych Zdarzenia pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

Młodzi, zdolni, z artystycznym zacięciem, już po raz ósmy mają szansę udowodnić, że warto. Że warto stawiać na świeżość, kreatywność i novum w teatrze i w formach z jego pogranicza. O przestrzeń dla popisów przyszłych artystów zadbała Halina Kasjaniuk, dyrektor artystyczny VIII Międzynarodowego Festiwalu Działań Teatralnych i Plastycznych Zdarzenia w Tczewie. Studenci szkół artystycznych z Polski i zagranicy mają tutaj swoje pięć minut. W ósmej edycji festiwalu szansa na zaistnienie jest wyjątkowo duża, ponieważ, jak nigdy dotąd, wydarzeń konkursowych jest kilkakrotnie więcej niż imprez towarzyszących. Po pierwszym dniu Zdarzeń mój zwrot "że warto" trzeba niestety zastąpić innym - "czy warto?".

Z prezentacjami pierwszego dnia było tak. W każdej z nich jest potencjał, w każdej jest coś, co przekonuje, że wykonawcy nie znaleźli się w swoich szkołach przypadkowo, ale dopiero posiekany na kawałki obraz staje się przyjazny dla widza i "nie szczypie w oczy". Bo wtedy można uszczknąć coś dla siebie, bez chaosu informacyjnego i gubiącej dobre (nieraz i bardzo dobre) pomysły przerażająco naiwnej dosłowności.

Jedyną, której udało się zapanować nad swoim pomysłem od początku do końca, jest Anna Bera z poznańskiej Akademii Sztuk Pięknych. Jej performance "Urzeczowienie" okazał się wyważonym pokazem tego, co otacza (czy może osacza) nas każdego dnia. Wszystko na modłę wynaturzonego pokazu mody. Przy pomocy kilku modeli i modelek ukazuje niezwykłe stroje, utkane z "życia codziennego". Możemy przyjrzeć się mężczyźnie z wielką rurą, przez którą "wydali" zjedzone przez siebie kolorowe czasopismo. Za chwilę inny model zacznie zjadać własne wnętrzności (pomalowane palety na jajka). Pojawi się dziewczę w stroju złożonym z wielkiego pasa złożonego z kilkadziesięciu sprzączek zapinanych od połowy uda do czubka głowy. Seks w odrealnionym, współczesnym świecie jest tak samo plastikowy, jak mechaniczny, toteż nie dziwi, że intymne spotkanie kobiety i mężczyzny oddaje zderzenie (miarowe stykanie się) dwójki półnagich osób w plastikowych fartuszko-uniformach symbolizujących męski i żeński tułów. Te udziwnione fartuszki po kontakcie są mocno pokancerowane, tak jak - zdawałoby się - powinna być emocjonalność noszących je istot, ale tę dawno już wyparła obojętność. Konsumpcja unosi się w powietrzu. Stąd pewnie ubrany w "alkoholowy" (czy antyalkoholowy) pas współczesnego Syzyfa. Choć bardzo się stara, nie może dobrać się do kieliszków, umieszczonych w pasie. Aluzje na każdym kroku, przebitki ze współczesności przeważnie wyprane z banału, co każe wyróżnić nie tylko widowiskowość performance, ale i czystość wykonania.

"Trzy" Elżbiety Cios z Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu ma zupełnie inne priorytety. Ten interdyscyplinarny eksperyment nie przekazuje żadnych mądrości, ani nie mówi o problemach współczesnego świata. "Trzy" jest kreatywnym wykorzystaniem stroju. W eksperymencie biorą udział dwie dziewczyny, które pracę nad projektem rozpoczęły trzy godziny przed pokazem i ta trzecia - na ekranie projekcji audio-wideo w tle. Rolę nadrzędną mają kostiumy. To one prowokują pewne skojarzenia i określony sposób tańca uczestniczek projektu. Bo w tańcu wyraża się ruch, a w ruchu (w zamyśle Elżbiety Cios) wyrażają się stroje. Jeden z nich, krwiście czerwony, przypomina kostium kurtyzany albo tancerki klubu variétés. Drugi to bardziej rusztowanie niż kostium. Tancerka przeistacza się w zmechanizowanego robota. I tyle. Trochę mało, ale czego więcej można wymagać od grających strojów?

W krainę dosłowności zabiera widzów złożona, czesko-słowacko-polsko-węgierska realizacja "Rozpravka-Pohadka- Bajka-Mese" w wykonaniu Dominiki Miętus z białostockiego Wydziału Sztuki Lalkarskiej. Aktorka rozmawia z lalką-córeczką, która dorasta na oczach widzów. Jesteśmy świadkami pierwszej menstruacji kukiełki, jej fascynacji cielesnością ("mama" dorobi jej piersi, trzy - na wyraźną prośbę laleczki), konfrontacji ze światem dorosłych i nawiązania relacji z mężczyzną - wszystko w konwencji bajki o śpiącej, pięknej królewnie. Jednak królewicz jest nie do końca z bajki, a inicjacja seksualna kukiełki kończy się ciążą... Wszyscy żyją długo, ale nieszczęśliwie, gdyż królewicz "wyzwala" z dziewictwa także inne królewny.

Gdyby wskazać siedem grzechów głównych, czego w takim przedstawieniu robić nie wolno, tu byłoby ich osiem. Może zabrakło komunikacji między realizatorami (poza wykonawczynią to jeszcze Monika Gerbocova, Hana Galetkova, Agnes Kuthy i Tomas Volkmer), bo chaos panujący w tym przedstawieniu jest zatrważający. Niewątpliwym atutem spektaklu są partie dialogowe aktorki z lalką-córeczką. Szkoda, że nie dane nam było choć chwilę zastanowić się nad morałem tej "Bajki", bo wszystko zostało wy- i przegadane.

Za to w filii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej z Krakowa, na wrocławskim Wydziale Lalkarskim dojrzewają sukcesorzy Pawła Demirskiego i Jana Klaty. "Esc [Escape from freedom]" można wiele zarzucić, ale na pewno nie oryginalność. Przedstawienie w reżyserii Jacka Bala właściwie w komplecie wyczerpuje środki, z jakich korzystają wspomniani reżyserzy. Tematyka również podobna. Jest atak na kler, atak na brak tolerancji, atak na władzę, bunt przeciw zastanym wartościom, bunt przeciw wszechogarniającej paranoi czy przeciw hetero-, les-, bi- i homofobii. Na scenie sześć osób, dwie aktorki, trzech aktorów i dziewczyna grająca poza akcją, w swoim rytmie, bardziej żywy rekwizyt niż aktorka. Każda postać - klisza społeczna, każdy gest - powtarzalny, wtórny, refreniczny. Między nimi ksiądz, biegający jak sekciarz, wymachując trójkątnym lustrem symbolizującym Trójcę Świętą. Pozostali niby chcą się wyspowiadać, ale najchętniej księżulowi "daliby w ryło". Miejscami scenki rodzajowe, miejscami profanacja mszy jakby wyjęta z "Dziadów. Ekshumacji" Pawła Demirskiego. Kilka ciekawych rekwizytów (choćby wózek z supermarketu, dyskretnie pozostawiony na scenie). Ksiądz w końcu zostaje odarty z szat, ale już nie jako ksiądz. Jest Chrystusem. Przeistoczenie nastąpiło niepostrzeżenie, ale za to finałowa scena biczowania (szminkami) przeciągnięta jest ponad miarę. Oprócz tego kilka udanych gagów komediowych. "Esc [Escape from freedom]" to przedstawienie przeładowane pomysłami. Aktorzy mają wiele do powiedzenia, co z resztą czynią bardzo wyraziście, ale posługują się obcym (cudzym) językiem. Escape? Nie. Reset.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji