Artykuły

Gdzie jest geniusz

- Dziś oczytania się nie ceni, nic to nie mówi o drugim człowieku. Moim studentom aktorstwo kojarzy się z telewizją, a nam kojarzyło się z teatrem. Wybierają ten zawód, bo oglądają seriale, które cały naród tak kocha. Wielu w ogóle nie było w teatrze. To nie znaczy, że brakuje im pasji, nie mają powołania. Mają inne wzorce, i tyle - mówi reżyserka AGNIESZKA GLIŃSKA.

Zapowiadała się na przeciętną aktorkę, więc została reżyserką, prawdziwą osobowością polskiego teatru. Niezwykle trudną w negocjacjach. Sam Andrzej Wajda musiał ją długo namawiać, by zagrała w jego nowym filmie "Katyń". AGNIESZKA GLIŃSKA nie wierzy w kobiety, które mają wszystko: rodzinę, karierę, odnoszą same sukcesy. Wbrew tej teorii pracę i dom jakoś udaje jej się połączyć. Czyżby przez czysty przypadek?

ELLE Mieszka Pani w Warszawie 21 lat i nie ma tu "swojego" adresu. Nie lubi się Pani przywiązywać do miejsc?

AGNIESZKA GLIŃSKA Z wiekiem coraz bardziej dochodzę do przekonania, że nie mam potrzeby mieć. Nie chce mi się posiadać. Perspektywa, żeby na przykład kupić mieszkanie i je potem urządzać, nie jest ani na moją energię, ani na moje zainteresowania. Wiele lat jeździłam po Polsce, robiłam różne rzeczy w różnych miastach i bardzo dobrze czułam się w hotelach lub pokojach gościnnych. Dziś mieszkam w wynajętych mieszkaniach. Mam taką wyporność psychiczną, że tylko dwa lata mogę zostać w jednym miejscu. Potem mnie nosi, już bym chciała się przeprowadzać.

ELLE Dokładnie co dwa lata?

A.G. Człowiek tak już w życiu ma, że gromadzi rzeczy i w te rzeczy obrasta. We mnie co dwa lata narasta ochota, aby się wszystkiego pozbyć. Żeby znowu nic nie mieć i zacząć gromadzić od nowa. (śmiech) Zauważyłam niedawno, że jeden ze stałych punktów w moim życiu to przynoszenie do domu toreb, a drugi to rozwieszanie prania. Łapię się na tym, że codziennie myślę: "Jezu, znowu przyniosłam jakieś torby, znowu rozwieszam pranie". Znoszę nowe rzeczy do mieszkania, a wynoszę torby ze śmieciami. No i to pranie, dwa razy dziennie. Mam coś w rodzaju natręctwa i rozwieszam kolorami. Niebieskie obok niebieskiego, zielone przy zielonym. Jakoś się na tym skupiam.

ELLE Gdzie dokładnie jest to zagracone mieszkanie?

A.G. Na Powiślu. Pasuje mi tu, ponieważ jest park, ścieżki rowerowe, blisko nad Wisłę. Kiedy przyjechałam do Warszawy, chodziłam po mieście i jak mi się podobało, mówiłam: "O, tu jest wrocławsko". Po 21 latach nadal nie mam potrzeby, żeby się w Warszawie zameldować. Adres w dowodzie został bez zmian - Wrocław. Mój syn Franek też jest tam zameldowany, ale córeczka ze swoim tatą, a moim narzeczonym w Warszawie. W ogóle moja rodzina jest jakaś dziwna, każdy inaczej się nazywa. Kiedy kupuję bilety lotnicze, trochę to trwa, bo zamawiam po kolei: dla Agnieszki Glińskiej, dla Franka Przybylskiego, dla Janiny Stelmaszyk.

ELLE Dlaczego się Pani tak broni przed Warszawą?

A.G. Nie bronię się. Mam tak intensywne życie zawodowe i rodzinne, że stolica nie jest mi do niczego potrzebna. Niedawno Krzysztof własnymi siłami wybudował dla nas domek nad Świdrem i w każdej wolnej chwili do niego uciekamy.

ELLE Nie cierpi tam Pani z nudów?

A.G. Dałam sobie przyzwolenie na absolutne nicnierobienie.

ELLE Co to w Pani przypadku znaczy?

A.G. (śmiech) Nic, naprawdę nic. Siedzę na ławce, gapię się w niebo. Żadnego grzebania w ziemi, kwiatków, nic z tych rzeczy. Idę z córką do lasu i szukamy wróżek albo Franek rozstawia bramkę i prosi: "Mamo, postrzelaj mi gole". No to mu kopię tę piłkę, bo on jest z zamiłowania bramkarzem. I czytam. Na co dzień dotkliwie odczuwam brak czasu na czytanie. To moja wielka tęsknota, moje niespełnienie. Gdybym miała wystarczająco dużo pieniędzy, leżałabym w łóżku i czytała.

ELLE Zaskoczyła mnie Pani. W życiorysie zawodowym kilkadziesiąt sztuk, większość ze znakomitymi recenzjami i teraz taka pochwała lenistwa.

A.G. Mam 39 lat. Myślę, że się już trochę wyczerpałam, wyeksploatowałam.

ELLE Nie widać tego.

A.G. Dzieci dobrze konserwują (śmiech). Kiedy cztery i pół roku temu urodziła się moja Janeczka, zaczęłam drugą młodość. Jakbym cofnęła się do czasu, kiedy urodziłam Franka, a wtedy miałam dwadzieścia kilka lat. Mentalnie coś mi się poprzestawiało. Poczułam się młodziej psychicznie i lepiej sama ze sobą. Kontakt ze studentami też bardzo odmładza.

ELLE Czy obecni studenci różnią się od tych z Pani pokolenia?

A.G. Niespecjalnie. Mają na pewno lepiej, bo żyją w wolnym kraju bez politycznych obciążeń. Problemy i potrzeby zostały chyba jednak te same. Część ma stypendia, część łapie jeden dzień zdjęciowy tu, drugi tam, żeby przeżyć w Warszawie. Dla wielu to trudna życiowo sytuacja. A mentalnie? Mam wrażenie, że czytali mniej książek i mniej widzieli filmów niż my w ich wieku. Dziś oczytania się nie ceni, nic to nie mówi o drugim człowieku. Moim studentom aktorstwo kojarzy się z telewizją, a nam kojarzyło się z teatrem. Wybierają ten zawód, bo oglądają seriale, które cały naród tak kocha. Wielu w ogóle nie było w teatrze. To nie znaczy, że brakuje im pasji, nie mają powołania. Mają inne wzorce, i tyle. Dlatego staram się ich nie wartościować. Każde pokolenie żyje swoim, innym od naszego życiem. Nie chcę im narzucać, że mają czuć tak jak ja, żyć tak jak ja.

ELLE Lubi ich Pani.

A.G. Mam do nich bardzo pozytywny stosunek. Cierpię w ogóle na taką przypadłość, że bardziej mnie irytują najbliżsi w domu niż ludzie w pracy. Wiem, że to niesprawiedliwe. Gnębi mnie z tego powodu poczucie winy, ale niestety, tak już mam. Lubię zapraszać moich studentów do moich sztuk. Lubię im się przyglądać, myśleć, że tego wezmę do tej roli, ta zagra tu. Bardzo mnie cieszy, jeśli mogę im pomóc, jeśli potem sami dobrze sobie radzą i kombinują we właściwym kierunku.

ELLE Pani też skończyła wydział aktorski. Przez cztery lata ciężko pracowała tylko po to, żeby po dyplomie od razu zmienić zawód. Potrafi to Pani wytłumaczyć?

A.G. Ciężko jest wrócić pamięcią do czegoś, co było w czystej postaci. Rzeczy, które wydarzyły się potem, zafałszowują pamięć i co innego nam się po latach wydaje, co innego faktycznie się wtedy czuło. Jeśli mam spróbować odtworzyć to najobiektywniej, to po pierwsze - nigdy nie byłam wybijającą się studentką wydziału aktorskiego. Raczej mnie to wszystko krępowało, żenowało i było mi trudno, choć oczywiście robiłam dobrą minę do złej gry. Przez cztery lata udawałam kogoś innego. Pamiętam taką refleksję w garderobie. To był czwarty rok, przed dyplomem z "Wesela" w reżyserii pana Łapickiego. Siedziałam z koleżankami, czekałam na swoje wejście, malowałam się przed lustrem, przeglądałam w nieskończoność jakieś gazety i wtedy pomyślałam: "Tak to już teraz będzie. W najlepszym przypadku całe życie wygląda właśnie tak".

ELLE ...i?

A.G. Potem był drugi impuls. Kolega z wydziału reżyserii poprosił, żebym zagrała w jakiejś etiudzie filmowej, którą kręcił. Kiedy patrzyłam, jak to robi, pomyślałam, że tyle co on to ja też wiem i na pewno taką etiudę potrafiłabym zrobić sama. W czerwcu obroniłam pracę magisterską na wydziale aktorskim, we wrześniu były egzaminy na reżyserię. Coś mnie pchnęło. Nigdy o reżyserii nie myślałam, nigdy nie marzyłam. Ta decyzja nie miała żadnych racjonalnych przesłanek. Tak jak w połowie czwartej klasy liceum wymyśliłam szkołę aktorską, chociaż miałam studiować medycynę. Znowu było podobnie. Może ktoś, widząc, jak się miotam, coś mi pod-szepnął, podpowiedział, uwierzył we mnie. Nie wiem, tak miało być.

ELLE Po wielu latach, na zaproszenie pana Andrzeja Wajdy, wraca Pani jednak na chwilę do aktorstwa.

A.G. Pana Andrzeja Wajdę poznałam w Szkole. Pamiętam, że kiedy zaczął prowadzić z nami zajęcia na reżyserii, kazał mi koniecznie zagrać w jednej scenie i ciągle powtarzał: "Pani Agnieszko, niech pani nie reżyseruje, niech pani gra". Ja się lekko obrażałam, bo to brzmiało dwuznacznie, jakby nie wierzył, że może być ze mnie reżyser, w ogóle nie dopuszczał takiej możliwości. Odcięłam się, że nie będę grała i koniec. Musiałam wytworzyć w sobie taką sztuczną zaporę, żeby przypadkiem za graniem nie tęsknić. Potem pan Andrzej kręcił "Pierścionek z orłem w koronie" i zaprosił mnie na zdjęcia próbne, co było. kompletną pomyłką. Poszłam, bo wydawało mi się, że jemu się nie odmawia. Po tym epizodzie spotykaliśmy się sporadycznie.

ELLE Aż trafiła Pani do jego Szkoły Mistrzowskiej.

A.G. Kiedy go zapytałam o tę szkołę, powiedział, że to świetny pomysł, są ciekawe kursy i żebym przyszła. Zaczęłam tam zaglądać, robić jakieś etiudy, zastanawiać się, o co mi w filmie w ogóle chodzi. Za każdym razem, kiedy się widzieliśmy, pan Andrzej pytał: "Dlaczego pani u mnie nie gra?". Ja dyplomatycznie odpowiadałam: "No właśnie, no właśnie". Były nawet jakieś zdjęcia próbne z moim udziałem, ale wyszłam z nich z dużym uszczerbkiem na poczuciu własnej wartości. Pół roku później przyszłam do pana Andrzeja w sprawie scenariusza do mojego filmu, a on mówi: "Pani Agnieszko, pani u mnie gra". Rola nieduża, ale fajna. A potem padł pomysł, żebym mu na planie pomagała.

ELLE Na czym konkretnie polegała ta pomoc?

A.G. Byłam doradcą w sprawach aktorskich, czyli jedną z rąk reżysera. Przed zdjęciami czytałam tekst z aktorami, obgadywaliśmy sceny, próbowaliśmy zagrać. Spędziłam na planie miesiąc z uczuciem, że złapałam Pana Boga za nogi. Patrzeć, jak pan Wajda pracuje, to była moja najważniejsza lekcja. Czasami przychodziło się rano na plan i wydawało się, że wszystko się sypie. Nic się mistrzowi nie podoba, tekst nie ten, aktorzy nie wiedzą, jak grać, kompletne zamieszanie. Pan Andrzej to dodatkowo rozwala, a potem nagle mówi: "A może zróbmy tę scenę tak...". I tworzy coś, co każdego chwyta za gardło. Z chaosu powstaje niezwykła jakość. On ma taki talent, że to naprawdę wygląda jak dotknięcie czarodziejskiej różdżki.

ELLE Czy patrzenie na cudzy talent jest przygnębiające?

A.G. Może się bardzo narażę, ale wydaje mi się, że bycie geniuszem, wielkim artystą chyba nie jest wpisane w konstrukcję kobiety. Sama nigdy do tego nie aspirowałam. Mam poczucie permanentnego rozdwojenia. Nie mogę w stu procentach poświęcić się pracy, bo chciałabym się poświęcić dzieciom. Nie mogę też kompletnie oddać się dzieciom, bo jednak zależy mi na pracy.

ELLE Radzi sobie Pani świetnie.

A.G. To są duże koszta własne. Tak duże, że czasami naprawdę te dwa światy wydają mi się nie do pogodzenia. Dlatego myślę, że kobiety nie stać na dezynwolturę geniusza. Druga strona medalu jest taka, że nie mam pociągu do wyścigu, stawania w szranki, wyjścia w świat. Moje życie polega na nieustannej próbie złapania równowagi i świadomości, że jej nigdy nie złapię. Są dni, kiedy kompletnie się na siebie nie zgadzam, dni skrajnego wyczerpania i depresji, i takie, kiedy wydaje mi się, że wszystko jest jasne i łatwe. Czasami to nawet nie są dni, ale pięć razy w ciągu jednej doby tak mi się zmienia i to już bywa trudne do wytrzymania dla otoczenia. Chciałabym jeszcze spróbować w życiu paru rzeczy. Na przykład zrobić film, ale czekam na właściwy moment. Jak przyjdzie, to go zrobię, jak nie przyjdzie, nie zrobię. Na razie się błąkam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji