Artykuły

Epitafium dla Adasia

- Mam raczej naturę kogoś, kto przetwarza rzeczywistość, a nie ją tworzy. Potrzebny jest mi materiał wyjściowy, który uruchomi moją wyobraźnię. Nie umiałbym wyreżyserować spektaklu, prowadzić teatru czy napisać książki - mówi warszawski aktor, JACEK PONIEDZIAŁEK.

Tomasz Antoni Wierzbicki: Zagrałeś w filmie 'Boisko bezdomnych' Kasi Adamik, i to dosłownie, bo - jak sam przyznałeś - nigdy wcześniej nie kopałeś piłki.

Jacek Poniedziałek: Nie jestem też wielkim kibicem, choć kiedy obciąłem się na łyso, Jerzy Grzegorzewski powiedział: 'No jak pan, panie Jacku, wygląda? Jak fan futbolu!'. Jako dziecko nienawidziłem gry w piłkę nożną, ponieważ zostałem z niej wykluczony. Byłem w tym słaby i nie dostałem korków, które inni koledzy dostali od nauczyciela WF-u za dobrą grę.

Dobrze wiem, co znaczy odrzucenie przez chłopaków na boisku.

- Z dzisiejszej perspektywy ambicja nauczenia się gry w piłkę wydaje mi się śmieszna, ale dla małego chłopaka piłka jest podstawą.

A teraz już umiesz grać w piłkę czy tylko grasz, że grasz?

- Na tym polega magia kina!

Również na tym, że wracasz do dawnych trudnych sytuacji, czując się już w życiu komfortowo?

- To było przeżycie. Graliśmy z prawdziwym zespołem Huraganem Wołomin, z ambitnymi, zdolnymi i fajnymi chłopakami. Kiedy trzeba było z nimi zagrać, czułem się jak dziecko we mgle.

Przydałaby ci się ta futbolowa szkółka?

- Na pewno nie czułbym dyskomfortu, gdy mnie obserwowali w akcji.

Czułeś się jak aktor na próbie, jeszcze niegotowy do premiery?

- Przez miesiąc pracowaliśmy z trenerem z AWF, trochę nas nauczył. Wziąłem też piłkę na majowe tournée "Kruma" po Francji. I kiedy miałem wolny czas, grałem. Uczyłem się z Markiem Kalitą, który jest fenomenalny, grał w młodzikach Górnika Zabrza i odbija piłkę wszystkimi możliwymi częściami ciała. A na boisku w Wołominie udało nam się wytworzyć fantastyczną atmosferę zabawy.

A ja nie wierzę do końca, że wasi partnerzy traktowali mecze wyłącznie jako zabawę, mieli przecież okazję pokonać gwiazdy filmu, pokazać, ile są warci.

- Robili sobie z nami zdjęcia, brali autografy dla dziewczyn, pytali, ile zarabiamy i czy gdy gramy sceny miłosne, kochamy się naprawdę. Słowem, norma, ale na koniec uczciliśmy nasze spotkanie skrzynką piwa. Dowiedziałem się, że ci niezwykle zdolni chłopcy mają podpisane kilkuletnie umowy i nie mogą się ruszyć z Wołomina. Gdyby ktoś chciał ich odkupić do innego klubu, musiałby zapłacić gigantyczne pieniądze, co jest, niestety, nierealne. Są w pewnym sensie niewolnikami, trybikami ogromnej machiny, która ich pożera. Stąd się bierze w polskim sporcie zgorzknienie, brak motywacji i pasji.

W relacjach sportowych nadużywa się teatralnych porównań. Wszystko jest spektaklem, zwłaszcza gdy komentuje Dariusz Szpakowski. Odwróćmy może sytuację. Czy konkurencja między aktorami w kinie i teatrze jest czysta, sportowa, czy może podporządkowana układom i koteriom?

- Części naszego środowiska na pewno trudno znieść nowe trendy, bo każdy nowy trend sprawia, że jej pozycja zostaje podważona, tworzą się grupy interesu i radykalizują przeciwko sobie.

Proszę o przykład.

- Rozmaitości tworzyły fajny gang przyjaciół - solidarnych, lojalnych. Ale na to, że były faworyzowane przez media - bo nie ukrywajmy, że tak było - pozostała część środowiska reagowała nerwowo, toksycznie. W bufecie i garderobach Narodowego mówiło się o nas najgorsze i najbardziej fantastyczne rzeczy. Z zazdrości i z frustracji. To były osobiste wycieczki, groteskowe demonizowanie naszego zespołu. Chcieli nas ośmieszyć, zdyskredytować. I to jest obrzydliwe.

Ale przecież kiedy pojawiła się rywalizacja między Grzegorzem Jarzyną i Krzysztofem Warlikowskim, w Rozmaitościach też nie było słodko. Myślę, że to jest tak jak w najlepszych drużynach piłkarskich świata - dylemat polega na tym, czy w ataku zagra Ronaldinho, czy Eto.

- Kiedy Krzysztof postanowił wyreżyserować "Hamleta" w Rozmaitościach i powiedział na pierwszej próbie, że ja zagram tytułową rolę, paru kolegów od tamtego dnia straciło dla mnie sympatię. Zwłaszcza jeden z nich zachowywał się jak obrażona primadonna i trzeba było go wielokrotnie namawiać, by zechciał próbować.

Czy, używając sportowego języka, również na scenie skutkuje to brakiem podań?

- Tak było w Teatrze im. Słowackiego. W Rozmaitościach nigdy mi się to nie zdarzyło. Ale na treningach czasami nie czułem pomocy, a wręcz kopanie po kostkach. Czułem się nawet winny, że gram Hamleta. Sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej, gdy Krzysztof stał się liderem polskiego teatru. Pojawiły się fumy i kaprysy, co mówię żartem, bo nie przeszkodziły one kolegom zagrać świetnych ról. Na przykład Andrzej Chyra nie chciał przyjąć roli Raya Cohna w "Aniołach w Ameryce", bo uważał, że jest na nią za młody. Na początku mnie to bawiło, bo uważam, że aktor może zagrać wszystko, jednak podczas prób zrozumiałem, że Andrzej tak głęboko identyfikuje się z tym, co robi, że skutki tego odczuwa osobiście. A w związku z tym, że my, aktorzy, jesteśmy hipochondrykami, histerykami i w gruncie rzeczy babami, boimy się zestarzeć, boimy się choroby i brzydoty. Może dlatego, że Andrzej tak bardzo bał się tej postaci, zagrał ją fantastycznie.

Aktorzy Grzegorza Jarzyny i Krzysztofa Warlikowskiego rozeszli się, ten drugi będzie miał swój teatr. Jak się teraz czujecie?

- Nie chcę wracać do przeszłości, która bywała trudna. Przeżyliśmy wspaniałe rzeczy, zrobiliśmy coś istotnego dla polskiego teatru, dla Polaków i dla siebie. Zgrzyty musiały być. Tylko żal, że ten romantyczny czas już jest za nami. Bo mógł trwać dłużej.

A jak się będzie nazywał nowy teatr?

- MPO.

Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania? Świetna nazwa nawiązująca do "Oczyszczonych" i miejsca, gdzie była zajezdnia MPO. Wy zawsze byliście MPO!

- Choć wielu twierdzi, że zanieczyszczamy atmosferę, brukamy, fałszujemy. A my mamy satysfakcję, bo naszą widownią jest cały świat. Gramy "Kruma", "Dybuka", "Oczyszczonych" i "Anioły w Ameryce" na całym globie.

Jesteście na wznoszącej fali. Nie czujecie ryzyka, że coś może wam nie wyjść?

- Nie boimy się wyzwań, jesteśmy do nich przyzwyczajeni. Dla wielu ludzi "Anioły w Ameryce" są przedstawieniem nieudanym i świadczącym, że nasza forma spada, co zaczęło się już od "Kruma". A my czujemy odwrotnie.

Czy zaczynając współpracę, wiedzieliście, że tyle razem dokonacie w polskim teatrze?

- Nikt nie mógł przewidzieć sukcesu Rozmaitości, tego, że Krzysztof będzie dostawał ordery we Francji, a francuska prasa będzie spekulować na temat jego kandydatury na stanowisko dyrektora Festiwalu Awiniońskiego.

Ale ty wolisz chyba grać w "Magdzie M.", gdzie umawiasz się z Brodzik na lody?

- Aktorstwo to taki zawód, że jesteś do wynajęcia.

Co z tego masz - pieniądze, sławę, publicity?

- To również, ale i satysfakcję, że należę do kilku klubów.

Muszę powiedzieć teraz o tym, czego czytelnicy nie widzą - że siedzisz w fotelu klubowym!

- To działanie symboliczne! A jeśli chodzi o kluby, należę do klubu Warlikowskiego, klubu tłumaczy i dostaję coraz więcej propozycji translatorskich, jestem też aktorem serialowym i filmowym. Gdybym należał tylko do klubu serialowego, czułbym się źle, bo wciąż by mi czegoś było brak - choćbym nawet miał sławę i pieniądze. Skończyłbym jako alkoholik lub narkoman.

Tymczasem dzięki grze z Joanną Brodzik...

- Joanna jest równą dziewczyną, a aktorzy zawsze potrzebują dobrego reżysera.

Możesz się powygłupiać jako amant pod krawatem?

- Dokładnie. Przede wszystkim zaś mam stały kontakt z kamerą, który bardzo mi się przydał choćby podczas kręcenia "Boiska bezdomnych". W serialach też się można uczyć, np. używania innych środków niż w teatrze.

Pochwaliłeś się członkostwem w klubie tłumaczy. Nie chcesz, żeby ciebie tłumaczyli na inne języki?

- Nie. Mam raczej naturę kogoś, kto przetwarza rzeczywistość, a nie ją tworzy. Potrzebny jest mi materiał wyjściowy, który uruchomi moją wyobraźnię. Nie umiałbym wyreżyserować spektaklu, prowadzić teatru czy napisać książki. Napiszę ją być może na starość - o mojej przygodzie z teatrem. Zostało jeszcze trochę czasu, żeby się do niej przygotować. Ale już teraz mam mnóstwo notatek, wspomnień, zdjęć, filmów. Myślę, że nie będzie nudna. Teraz nie mógłbym jej wydać, boby mnie zamordowali! Na razie napisałem dwa felietony do 'A4'.

Zostałeś dziennikarzem. Gratuluję.

- I tłumaczę sztukę "Osama the Hero" Denisa Kelly. Bardzo ciekawa rzecz o chłopaku, dla którego nasz konsumpcyjny, wyprany z wartości świat, w którym ludzie kierują się pseudoprawdami z kolorowych magazynów - stracił sens. Postawa ben Ladena mu imponuje. Główne pytanie postawione w dramacie brzmi: czy cel uświęca środki?

A kim jest dla ciebie papież, którego podobizna w fikuśnej i odpustowej formie stoi u ciebie w domu? Czy to tylko żart?

- Estetyczny tak, bo pierwsza msza Jana Pawła II na krakowskich Błoniach, kiedy miałem 14 lat, była jednym z moich największych przeżyć. Czułem nieprawdopodobną energię całego miasta. Wstaliśmy wszyscy rano o czwartej i szliśmy przez Kraków na Błonia. Po raz pierwszy zrozumiałem, że miasto jest małe i mogę wszędzie dojść na nogach. Później, obserwując papieża jako dorosły człowiek, nie zgadzałem się z nim bardzo często - w kwestiach obyczajowych zwłaszcza. Jego konserwatyzm wyprowadzał mnie z równowagi, ale był wielkim mistykiem, człowiekiem głębokiej wiary i wybitnym Polakiem. Poza kwestiami obyczajowymi Polakiem niezwykle otwartym, jakich w życiu publicznym mamy coraz mniej. Nie miał problemu, żeby spotkać się z Dalajlamą, Michaiłem Gorbaczowem, Fidelem Castro, odnosić się z szacunkiem do Czesława Miłosza czy Adama Michnika. Olka wziął do papamobile. To był też wielki aktor, który rządził milionami, utrzymywał w nich nieprawdopodobne napięcie. Czułem, że unosi się ponad ziemią na poduszce z puchu ludzkiej miłości. Choć potrafił też pogrozić palcem, tupnąć nogą, kiedy mówił o aborcji. Nigdy nie oglądałem w telewizji pielgrzymek, bo wolałem je na żywo, zwłaszcza że jestem z Krakowa i mieszkałem niedaleko kurii - w telewizji obejrzałem jednak słynne spotkanie w Wadowicach, kiedy mówił o kremówkach. Oglądaliśmy to z Krzyśkiem Warlikowskim i popłakaliśmy się - ze wzruszenia i ze śmiechu.

Zrobimy czytelnikom żart i nie będziemy mówić o intymnych sprawach?

- Dobrze.

Chciałeś jednak powiedzieć o Adamie Falkiewiczu, kompozytorze i wykonawcy songów do "Aniołów w Ameryce".

- Popełnił samobójstwo. Byliśmy na jego pogrzebie i przeczytałem monolog Kruma skierowany do zmarłej matki. Krzysztof miał do mnie pretensje, że nie powiedziałem, kim był Adaś. Chcę zrobić to teraz. Adaś był gejem i chorował na AIDS. To jest kluczowa sprawa dla zrozumienia jego życia, a przede wszystkim śmierci. Mógł żyć, ale nie mógł znieść swojego wyglądu, ciągłego kontaktu z lekarzami, pobytu w szpitalach, w tym psychiatrycznych, cierpiał na depresję, miał przyjaciół, ale czuł się sam, bo ich kontakty ze sobą traktował jako wyraz litości. Był estetą, pięknym mężczyzną i nie mógł znieść, że tyje z powodu leków. Trzeba tu koniecznie dodać, że lekarze polscy opłacani przez NFZ nie chcieli go leczyć na przykład na gardło ani operować, kiedy miał guzy, bo mówili, że ma AIDS i żeby poszedł do specjalistów od AIDS. Brał kombinacje leków antyretrowirusowych, ale potwornie cierpiał z powodu objawów, które oni mieli psi obowiązek leczyć! Musiał więc jeździć do Berlina i leczyć się za własne pieniądze na przykład na żółtaczkę. Natomiast polska policja nie chciała przyjąć od jego chłopaka zawiadomienia o jego zaginięciu, zasłaniając się faktem, że nie są spokrewnieni. Przez tydzień nic nie było wiadomo, wszyscy umierali ze strachu o niego, a policja, która już wiedziała, co się stało i gdzie znajduje się ciało, niczego nikomu nie powiedziała. I to nie tylko chłopakowi Adasia, ale i jego rodzinie.

To smutne epitafium po pełnym optymizmu finale "Aniołów...".

- Tak, rozumiem jednak Krzyśka, który się zżymał na mnie za to, że nie wygłosiłem przemówienia. Ale bałem się, że nie starczy mi słów, że się emocjonalnie spalę. Przyjaźniliśmy się. Odebrano mu śmierć, odebrano mu pogrzeb. Rodzina zdecydowała się na pochówek katolicki, choć Adaś nie był wierzący i nienawidził Kościoła. Na pewno nie chciał, żeby na jego grobie stał krzyż i żeby unikać prawdy o tym, jak żył, jak umarł. Odebrano mu to. W czasie mszy zdarzyło się jednak coś pięknego. W momentach, w których trzeba klęknąć, połowa ludzi - nie tylko geje, po prostu różni wolni ludzie - stała. To był rodzaj niezaplanowanej demonstracji. Solidarności z Adasiem.

Mówiłeś, że idziesz pod prąd własnemu środowisku, podkreślając, że jesteś za związkami gejów, ale przeciwko małżeństwom.

- Jeżeli chcemy się odróżniać i z natury jesteśmy inni - dlaczego mielibyśmy kopiować wzorzec zarezerwowany dla kobiety i mężczyzny. Niech geje rejestrują związki - z wielu powodów: podatkowych, prawnych, administracyjnych.

Jesteś przeciwny adopcji dzieci.

- Widziałem takie dzieci i nie wyszło z tego nic dobrego. Dzieci przeżywają traumę. Wiem, że trzeba zmieniać społeczeństwo, ale natury ludzkiej nie da się zmienić.

Byłeś na paradzie?

- Zawsze, kiedy dzieją się takie rzeczy, mam wyjazdowy spektakl. Ale chciałbym pójść na taki marsz.

Nie miałbyś obaw?

- Że dostanę w ryja? Nie zdarzyło mi się to nigdy. Jestem szczęśliwy, że powiedziałem, kim jestem, a ludzie przyjęli to w naturalny sposób. Zdarzyło mi się kilkanaście razy, że zaczepiali mnie na ulicy ludzie i gratulowali, że powiedziałem, jak ze mną jest. W pierwszą Wigilię po tym, jak poszedł news w mediach, chciałem przywieźć rodzinę do domu czystym samochodem z dworca. Pojechałem do myjni, wielka kolejka, nie zdążą mi go umyć, ale pracownik mówi do mnie: - Umyję panu samochód. Pytam: - Dlaczego? - Pan wie dlaczego. - No dlaczego? - Za to, że pan powiedział, jak jest.

W nagrodę za odwagę cywilną?

- Tak. Nieprawdą jest, że Polacy są nietolerancyjni. Politycy poddają ich nieustannemu praniu mózgu, a media nimi manipulują. Często robią to inteligentni ludzie, dla których jedynym modelem życia jest konserwatyzm. Ale tradycje tolerancji są w nas silniejsze i wciąż żywe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji