Artykuły

Po Zdarzeniach. Refleksje

Bez względu na rozmiary następnej edycji warto utrzymać obecne proporcje między studentami aktorstwa i młodymi artystami a zapraszanymi mistrzami-profesjonalistami, by idea promocji początkujących artystów znajdowała potwierdzenie nie tylko w festiwalowym katalogu. Po Międzynarodowym Festiwalu Działań Plastycznych i Teatralnych Zdarzenia pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

Tegoroczna, ósma już edycja Międzynarodowego Festiwalu Działań Plastycznych i Teatralnych Zdarzenia była nieco szczuplejsza niż poprzednie. Organizatorzy zapewniają, że dieta, choć przymusowa, jest tylko chwilowa. Po tegorocznym festiwalu jedno jest pewne. Bez względu na rozmiary następnej edycji warto utrzymać obecne proporcje między studentami aktorstwa i młodymi artystami a zapraszanymi mistrzami-profesjonalistami, by idea promocji początkujących artystów znajdowała potwierdzenie nie tylko w festiwalowym katalogu.

Po przeglądzie twórczości następców obecnych mistrzów mam mieszane uczucia. Wiele prezentacji najłatwiej można byłoby podsumować następująco: jest w nich duży, ale niewykorzystany potencjał. Większość tego, co pokazali studenci, nie tylko szkół aktorskich i plastycznych, świadczy o ich wrażliwości i daje nadzieję, że za kilka lat będziemy jeszcze mieli po co chodzić do teatru, czy na wystawy. Następuje jednak na Zdarzeniach, nomen omen, zderzenie z brutalną rzeczywistością. Braki czysto techniczne są mało istotne, ponieważ te szybko można wyeliminować. Wielu wykonawców, choć ma coś do powiedzenia, nie potrafi znaleźć (a może nawet nie szuka?) swojego, oryginalnego sposobu wyrazu. Dlatego większość posługuje się najprzeróżniejszymi kalkami, kliszami i, wykorzystując znane nośniki informacji, nie jest w stanie wyzbyć się przyzwyczajeń taniego konsumpcjonizmu. Budzi niepokój to, że takie postępowanie zostało wyróżnione przez szacowne jury, które nagrodę teatralną oddało Czechom bawiącym się w przedstawieniu "John Sinclair" w parateatr zaczerpnięty z gier komputerowych, gier typu RPG, kabaretu i hip-hopu. Chaos pojęciowy i informacyjny został wyceniony na nagrodę w dziedzinie teatru VIII edycji tczewskich Zdarzeń. W wyjaśnieniu werdyktu usłyszeliśmy, że przyczyną takiej decyzji jest "wyczucie absurdu w absurdalnej przestrzeni wsparte absurdalnie dobrym aktorstwem w zderzeniu z absurdalnie ryzykowną literaturą". Gratuluję absurdalnego poczucia humoru.

Nie wszystkie prezentacje zakażone były wtórnością i minimalizmem intelektualnym. Bez większego echa przeszły ambitne i autorskie poszukiwania w "Urzeczowieniu" Anny Bery z poznańskiej Akademii Sztuk Pięknych czy symboliczny spektakl "Mu (pustka, która wyłącza ze zwykłego biegu rzeczywistości)" Grupy artystyczno-teatralnej To. "Urzeczowienie" okazuje się trafną diagnozą współczesności i świata, coraz bardziej przypominającego plastikową kulę, w którą "ubrana" jest jedna z uczestniczek tego performance. "Mu..." także nawiązuje do współczesnej kondycji człowieka, który musi toczyć nieustanną walką o własne "ja" i wyzwolić się z ograniczeń, aby móc się zrealizować.

O tym, że na studiach lub zaraz po nich można robić ciekawe i kompletne spektakle przekonuje występ Kompanii Doomsday. Studenci i absolwenci białostockiego Wydziału Lalkarskiego Akademii Teatralnej z Warszawy zaprezentowali przemyślaną, ciekawą interpretację powieści Gabriela Garcii Marqueza "O miłości i innych demonach" pod tytułem "Kąsanie". Kompania dojrzałością sceniczną góruje nad wszystkimi innymi konkursowymi wykonawcami. Ich realizacja zaskakuje, intryguje i daleka jest od banału płynącego ze scen tczewskiego festiwalu pod płaszczykiem "sztuki" zdecydowanie zbyt często. Grand Prix Międzynarodowego Festiwalu Działań Teatralnych i Plastycznych Zdarzenia dla Kompanii Doomsday za "Kąsanie" jest jak najbardziej zasłużone.

Płynność kompozycji i wykonanie wyróżnia także widowisko "Vanintele - Kobieta" Kłajpedzkiego Teatru Lalek. Aby zaprezentować prostą historię - związek kobiety i mężczyzny - w sposób nietuzinkowy, z pogranicza snu i jawy i to jeszcze przy pomocy lalek, trzeba nie tylko dużych umiejętności i wyobraźni, ale też pomysłu. Litewski teatr dysponuje wszystkimi wymienionymi czynnikami, więc spektakl ogląda się z prawdziwą przyjemnością. Spójne i konsekwentne jest również lalkowe show pod tytułem "O! Co chodzi! Z tym końcem świata?" Grupy Rosprufki z Wydziału Lalkarskiego z Białegostoku. Pacynki animowane przez Magdalenę Czajkowską i Agnieszkę Makowską mają w sobie mnóstwo wdzięku. Historia dwóch stworków to połączenie teatrzyku dla dzieci i farsy. Szkoda, że autorki za wszelką cenę chcą wmówić publiczności, że to, co ogląda, to nie tylko bajka.

Widzowie zadecydowali, że ich nagrodę otrzyma spektakl Jacka Bały "ESC [Escape from freedom]" z filii krakowskiej PWST, wrocławskiego Wydziału Lalkarskiego. Przedstawienie to w zamierzeniu ma być buntownicze i, trzeba przyznać, zdarzają się fragmenty obrazoburcze (biczowanie Jezusa szminkami), ale więcej w nim dziecięcego tupania nożką niż prawdziwego buntu.

Kłopotów nastręczały instalacje, z których większość z instalają miała niewiele wspólnego. Właściwie tylko jedna praca ("Wariacje z powtórzeniami. Das Spiel" Aleksandry Grudzińskiej) zasługiwała na to miano. Pozostałe to wystawy z podkładem muzycznym. W tym gronie znalazła się też prezentacja malarsko-multimedialna "2005" Jana Rusińskiego, nagrodzona w dziedzinie plastyki. Właśnie w części plastycznej festiwal ma ciągle największe rezerwy. Ten dział Zdarzeń jest zdecydowanie najsłabiej wypromowany i "ginie w tłumie" innych wydarzeń. A choćby wystąpienie wspomnianego autora prezentacji "2005" przekonuje, że plastycy wcale nie muszą stać na z góry przegranej pozycji wobec przyszłych artystów ze szkół stricte teatralnych.

Relacja z VIII edycji Zdarzeń nie byłaby kompletna, gdybym pominął obecność rodziny Peszków na festiwalu. Przez kilka dni przed festiwalem Jan Peszek wraz z synem Błażejem pracowali z młodzieżą na warsztatach aktorskich, w wyniku których zaprezentowali etiudę teatralną czy raczej cykl minietiud na inaugurację festiwalu. Mistrz wspólnie z uczestnikami warsztatów przedstawił fragmenty swojego "Scenariusza", a później jego syn równolegle z podopiecznymi odgrywał ich kwestie w trudnych etiudach bazujących na emocjach. I choć obaj stworzyli niezwykłe widowisko (Jan Peszek - dyrygent, Błażej Peszek - aktor i opiekun), na największe brawa zasłużyli uczestnicy warsztatów. Współpraca z tczewską młodzieżą jest z pewnością jednym z najjaśniejszych punktów Zdarzeń.

Dzień później Maria Peszek zaprezentowała swoją "miasto manię na żywo", a festiwal jak zaczął, tak i skończył Jan Peszek "Scenariuszem dla nieistniejącego, ale możliwego aktora instrumentalnego"[na zdjęciu]. Tym razem solo. Peszek swoim występem udowodnił, że tekst tej miary co przeszło trzydziestoletni już "Scenariusz..." autorstwa Bogusława Schaeffera się nie starzeje. Mistrz oczarował tczewską publiczność, która kilkuminutową owacją na stojąco podziękowała mu za monodram, w czasie którego można uwierzyć w obecność prawdziwej, trochę zapomnianej sztuki przez wielkie S. Takie pokazy przywracają wiarę w to, że "sztuka" nie jest już tylko martwym słowem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji