Premiera z kryminalnym tytułem
- Jak zwykle stawiamy na różnorodność, zabawę konwencjami. W naszym teatrze wiodącą sztuką jest plastyka - mówi dyrektor WALDEMAR WILHELM przed premierą "Moje, nie - moje" w łódzkim Teatrze Pinokio.
Anna Pawłowska: Przed nami pierwsza w tym sezonie premiera w Teatrze Pinokio "Moje, nie - moje" [na zdjęciu]. Czego możemy się po niej spodziewać?
Waldemar Wilhelm: - To prapremiera sztuki Liliany Bardijewskiej "Moje, nie - moje". To sztuka współczesna, od strony treści przeznaczona dla młodszych, od strony formy może dla nieco starszych dzieci. Temat jest wiecznie aktualny: mówi, że to, co pozornie piękne czy dobre, niekoniecznie jest takie przy lepszym poznaniu. A to co jest nieakceptowane na pierwszy rzut oka, często wewnątrz kryje prawdziwe piękno. Na scenie obserwujemy osnute wokół tego perypetie zwierzątek, takich jak: Mrówka, Wróbel, Żółw, Kukułka, Wąż, Kangur, Paw. One są synonimami pewnych pojęć - paw jest na przykład ekstrawagancki, napuszony...
A żaba, z którą pan pozował do zdjęcia?
- Żaba jest ciepła, życzliwa. Zresztą wszystkie zwierzątka zmieniają się w pozytywne.
Jaka jest forma spektaklu, o której pan wspominał?
- Jak zwykle stawiamy na różnorodność, zabawę konwencjami. W naszym teatrze wiodącą sztuką jest plastyka, a Dariusz Panas, autor scenografii, działa bardzo skrótowo. Las nie musi być dosłownie lasem - wystarczy jeden rekwizyt, symbol. W ten sposób scenografia staje się umowna, ale poetycka zarazem. Ta poetyckość znajduje się też w muzyce Piotra Klimka. Jest w niej troszeczkę swingu i rapu - różne gatunki przenikają się, tworząc bogatą całość, korespondującą z plastyką.
Tytuł jest tajemniczy. Co oznacza?
- To trzeba zobaczyć. Nie mogę zdradzić. To tak jak w kryminale. Pierwowzorem sztuki jest książka o takim samym tytule. W pierwszej chwili odrzuciłem go przy adaptacji scenicznej. Szukaliśmy czegoś innego, żeby jednocześnie nie odkryć tajemnicy. W końcu wróciliśmy do pierwotnego. Niech będzie taki zagadkowy.
W bajce występują nietypowe lalki, jak paw stworzony z wachlarza i wazonu...
- Tak, niektóre lalki powstają na scenie. Stąd bierze się także ta poetycka umowność. Wystarczy znak. Paw pojawia się w pewnym momencie, za chwilę się kamufluje. Ważne jest przeistoczenie, tak jak przemiana postaw i poglądów.
Czy w nowym sezonie czekają widzów Pinokia jakieś zmiany? Pojawią się na przykład nowi aktorzy?
- Jeden młody człowiek odszedł, zastąpił go inny: to Piotr Szejn, który będzie u nas robił dyplom Jest po trzecim roku szkoły teatralnej i jest łodzianinem, co mnie cieszy. Z gażą, jaką można u nas otrzymać, trudno byłoby żyć w nowym miejscu komuś z zewnątrz, kto nie ma mieszkania, i tak dalej.
Co czeka widzów w nowym sezonie poza najbliższą premierą?
- W marcu odbędzie się jeszcze jedna premiera. Beata Pejcz, która już z nami współpracowała, wyreżyseruje dla nas "Konika Garbuska" - przepiękną baśń rosyjską. Pod koniec sezonu chcemy wznowić kolejną klasykę - "Lampę Aladyna". W październiku wyjeżdżamy na międzynarodowy festiwal do Kijowa ze spektaklem "Rock & Troll". Z tym samym przedstawieniem jedziemy w listopadzie na festiwal do Poznania. Korzystając ze współpracy z muzeami, w całym kraju pokazujemy naszą wystawę lalek teatralnych. Najbliższa odbędzie się w Koninie. Nawiązaliśmy też współpracę z naszym sąsiadem - biblioteką przy ulicy Gdańskiej.
Na czym będzie ona polegać?
- Chcemy się włączyć w dyskusję wokół autorów lektur szkolnych. Pokazać ich postaci inaczej, w sposób parateatralny. Chodzi o przeanalizowanie na przykład, jak Fredro pokazuje miłość czy relacje młodzi - starzy. Nie będzie to czytanie lektur. Chcemy zachęcić do zgłębiania twórczości danego autora.